„Pomyślałam, że te święta muszą być luksusowe. Rodzina nie musi wiedzieć, że na karpia w galarecie wzięłam pożyczkę”
„Kolorowa choinka, prezenty, uśmiechnięta rodzina. Wszystko na swoim miejscu. Idealnie. Tylko ja wiedziałam, że za tym obrazkiem kryje się coś więcej. Rata, która nadejdzie szybciej, niż się spodziewam. Pożyczka, którą wzięłam w imię magii świąt. I to ciche pytanie w głowie: czy naprawdę było warto”.

Święta zawsze były dla mnie czymś więcej niż tylko tradycją. To był czas, kiedy można było chociaż na chwilę zapomnieć o problemach i udawać, że wszystko jest w porządku. W tym roku postanowiłam, że Wigilia będzie wyjątkowa – piękna, suta i pełna blasku, nawet jeśli nie do końca mnie na to stać. Nie chciałam, żeby dzieci czuły, że czegoś im brakuje. Chciałam, żeby wszystko wyglądało perfekcyjnie – biały obrus, świeże gałązki świerku, złote serwetki i karp w galarecie. Tylko ja wiedziałam, że to wszystko opłacone było z pieniędzy, których tak naprawdę nie miałam.
Pożyczka miała być sekretem
Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w ekran telefonu, licząc raty i dni do wypłaty. Wiedziałam, że to głupie, że zadłużenie się na święta to najgorszy pomysł, ale nie mogłam znieść myśli, że dzieci znów usiądą przy skromnym stole. Rok temu płakaliśmy nad barszczem z torebki. W tym roku miało być inaczej. Cokolwiek by się nie działo, miało być „na bogato”.
Kliknięcie w aplikacji bankowej zajęło mi może dwie minuty. Trzy tysiące złotych wpłynęły niemal od razu. Pieniądze, które miały wystarczyć na wszystko: jedzenie, ozdoby, prezenty, świece. Serce mi waliło, kiedy przyszedł SMS z potwierdzeniem. Nie powiedziałam o tym nikomu. Nawet siostrze. Szczególnie nie jej. Zawsze miała coś do powiedzenia, zawsze była ta rozsądna. Miałam dość jej komentarzy i pouczania.
– Mamo, a kupimy te ciastka w kształcie gwiazdek? – zapytała Ala, moja młodsza córka, kiedy przeglądałyśmy gazetkę z promocjami.
– W tym roku kupimy wszystko, co sobie wymarzycie – powiedziałam z uśmiechem, czując, jak żołądek ściska mi się z nerwów.
Nie kłamałam. Rzeczywiście wszystko miały dostać. Choćby nie wiem co, chciałam stworzyć im takie święta, jakich jeszcze nie miały. Takie, które będą wspominać z błyskiem w oczach. I nie obchodziło mnie, że spłacać będę tę pożyczkę do lata.
Lista marzeń z hipermarketu
Weszłyśmy do hipermarketu z wózkiem, który już od wejścia wydawał się za mały. Ala biegła przede mną, pokazując kolejne rzeczy, jakby znalazła się w bajce, w której wszystko było na wyciągnięcie ręki. Zosia, starsza, bardziej powściągliwa, przyglądała się cenom i zerkała na mnie z niepokojem. Miała dopiero jedenaście lat, ale już potrafiła rozpoznać, kiedy udaję spokój.
– Na pewno możemy tyle wziąć? – zapytała, gdy wrzucałam kolejne paczki do koszyka: pierniczki z lukrem, bakalie, trzy rodzaje czekolad, wędzonego łososia i dwa opakowania karpia w galarecie.
– W tym roku się nie ograniczamy – odpowiedziałam, unosząc brew w teatralnym geście pewności siebie. – Raz się żyje.
Kiedy stanęłyśmy w kolejce do kasy, przez chwilę ogarnęła mnie panika. Przypomniałam sobie wysokość raty, opłaty za prąd i gaz, a potem… odepchnęłam to wszystko. Miałam teraz kartę z limitem i dzieci, które patrzyły na mnie z ekscytacją. Nie mogłam się zawahać. Przesuwałam produkty po taśmie jak prezenty, które sama sobie wręczam za wszystkie trudne lata, które przeżyłam.
– Może jeszcze coś na śniadanie pierwszego dnia świąt? – zapytałam, jakbyśmy robiły zakupy w nowej rzeczywistości, a nie na kredyt.
– Może szynkę z indyka? – rzuciła Ala, a ja bez wahania cofnęłam się po kolejne opakowanie.
Przy kasie serce zabiło mi szybciej, kiedy zobaczyłam końcową kwotę, ale tylko się uśmiechnęłam. Paragon wsunęłam do kieszeni. Tylko ja wiedziałam, że kosztowało nas to znacznie więcej niż te cyfry.
Wpadłam w wir zakupów
W szafce stały trzy różne talerze, każdy z innej bajki. Jeden miał odprysk, drugi zmatowiał od zmywarki, trzeci był kiedyś częścią kompletu, który dostałam na ślub. Patrzyłam na nie i czułam wstyd. Nie mogłam sobie pozwolić na taką Wigilię. Nie w tym roku. Więc zrobiłam coś, czego wcześniej nigdy bym nie zrobiła – poszłam do sklepu z domowymi dodatkami i kupiłam całą zastawę. Biała porcelana z delikatnym złotym rantem. Na wystawie wyglądała jak z reklamy luksusowego hotelu.
Sprzedawczyni zapytała, czy to prezent. Skinęłam głową. Nie musiała wiedzieć, że prezent jest dla mnie. Z obrusami było trudniej. Ten, który miałam, był za krótki i w jednym rogu miał ślad po barszczu, którego nie dało się doprać. Wzięłam więc nowy – gruby, śnieżnobiały, z czerwonym haftem. Na wieszaku wyglądał obłędnie. W domu – jeszcze lepiej. Rozłożyłam go od razu po powrocie i przez chwilę po prostu siedziałam przy stole, wpatrując się w pustą porcelanę. Próbowałam sobie wyobrazić, że to wszystko naprawdę należy do mnie. Że nie muszę się martwić, co będzie po świętach.
– Ładnie, mamo – powiedziała Zosia, siadając na krześle i gładząc kant obrusu. – Jak w bajce.
– W bajce, która się właśnie spełnia – odpowiedziałam cicho.
Mimo że w środku czułam ciężar, którego nie mogłam z siebie zrzucić, coś mnie rozczuliło. Może to był sposób, w jaki patrzyła na ten stół. Jakby to był najpiękniejszy dzień jej życia. Tego nie dało się wycenić.
Goście nawet nie zauważyli
Wigilia przyszła szybciej, niż się spodziewałam. Cały dzień krzątałam się po kuchni, starając się wyglądać na spokojną. Miałam perfekcyjnie ułożony plan – o siedemnastej barszcz, o osiemnastej karp, potem pierogi i kompot z suszu. Ustawiłam stół jak z katalogu – porcelana, świece, ozdobne serwetki związane złotą wstążką. W tle cicho grała kolęda z głośnika. Udało mi się nawet upolować piękne gałązki świerku, które poukładałam między talerzami. Wyglądało to wszystko… jak cud.
Rodzice przyjechali pierwsi. Mama spojrzała na stół i zrobiła tę swoją minę, którą pamiętam z dzieciństwa – niby nic nie mówi, ale wszystko widać w oczach.
– No no, wystawnie – mruknęła, zdejmując płaszcz. – Dzieci musiały być bardzo grzeczne w tym roku.
– Były – odpowiedziałam krótko. Nie musiałam się tłumaczyć.
Potem przyszła siostra z mężem i synkiem. Przynieśli ciasto i plastikowe pojemniki z pierogami. Od razu postawiłam je na stole, jakby miały pasować do reszty.
– O, widzę, że w tym roku zaszalałaś – rzuciła z uśmiechem. – Nowa zastawa?
– Prezent od... znajomych – odpowiedziałam, nie patrząc jej w oczy.
Podczas kolacji wszystko przebiegało spokojnie. Były śmiechy, wspomnienia, dzieci recytowały wierszyki. Czułam, jak napięcie schodzi ze mnie z każdą minutą. Może faktycznie nikt się nie zorientuje. Może nikt nie zapyta, skąd to wszystko. Tylko raz złapałam spojrzenie Zosi. Patrzyła na mnie dłużej niż zwykle. Z lekkim uśmiechem, ale jakby widziała więcej, niż chciałam pokazać. I może właśnie to było najtrudniejsze.
Telefon z banku
Drugi dzień świąt miał być spokojny. Planowałam obejrzeć z dziewczynkami film, podjadać sernik i w końcu się wyspać. W mieszkaniu panował lekki bałagan, w kuchni sterta naczyń, na stole resztki z Wigilii – niedojedzony karp w galarecie, kilka pierników i pogniecione serwetki. Siedziałam w szlafroku, popijając kawę, kiedy zadzwonił telefon. Na ekranie pojawił się numer, którego nie znałam.
– Dzień dobry, tu Natalia z działu obsługi klienta banku X. Dzwonię w sprawie pani pożyczki – usłyszałam w słuchawce, a serce od razu przyspieszyło.
– Tak? – odparłam, starając się brzmieć normalnie.
– Chciałam przypomnieć, że zgodnie z harmonogramem, pierwsza rata zostanie pobrana ósmego stycznia. Jeżeli miałaby pani pytania, służymy pomocą.
– Dziękuję… wiem – odpowiedziałam cicho i szybko się rozłączyłam.
Zosia siedziała na dywanie, układając puzzle, ale zerknęła na mnie kątem oka.
– Kto dzwonił?
– Pani z banku – rzuciłam machinalnie, po czym ugryzłam się w język.
– Po co?
– Nic ważnego.
Nie dopytywała, choć widziałam, że coś przeczuwa. Dzieci mają ten zmysł – wyczuwają napięcie lepiej niż dorośli. Usiadłam obok niej i razem ułożyłyśmy ostatni kawałek obrazka. Kolorowa choinka, prezenty, uśmiechnięta rodzina. Wszystko na swoim miejscu. Idealnie. Tylko ja wiedziałam, że za tym obrazkiem kryje się coś więcej. Rata, która nadejdzie szybciej, niż się spodziewam. Pożyczka, którą wzięłam w imię magii świąt. I to ciche pytanie w głowie: czy naprawdę było warto?
Refleksja przyszła za późno
Po świętach obudziłam się wcześnie. W kuchni panowała cisza. Dziewczynki jeszcze spały, a ja w piżamie stałam przy zlewie, myjąc ostatnie naczynia. Talerz po karpiu w galarecie trzymałam dłużej niż powinnam, jakby był symbolem czegoś więcej niż tylko świątecznego dania. Zmywałam z niego ślady zimnej galarety, czując dziwną ulgę i zmęczenie jednocześnie.
Całe to świętowanie było jak teatr. Udane, wzruszające, kolorowe… ale jednak zagrane. Może nie dla wszystkich, może tylko dla mnie. Albo dla mojego własnego sumienia, które próbowałam przekonać, że warto było się zadłużyć, żeby przez trzy dni poczuć się jak ktoś, kto ma wszystko pod kontrolą.
Dziewczynki wspominały Wigilię z błyskiem w oczach. Mówiły, że to były najpiękniejsze święta. Że stół był jak z filmu. Że pierogi smakowały lepiej niż zwykle. Patrzyłam na nie i chciałam wierzyć, że to wystarczy. Że nie zapamiętają mojego stresu, tych spojrzeń w telefon, wieczorów, kiedy bezgłośnie sprawdzałam saldo.
Sama przed sobą nie umiałam się do końca przyznać, czy to był akt miłości, czy desperacji. Może jedno i drugie. Wiem tylko, że kiedy spojrzałam na pusty stół i świąteczny obrus z kilkoma okruszkami, poczułam spokój. Przynajmniej na chwilę. Zosia weszła do kuchni, przytuliła mnie od tyłu i powiedziała:
– Dziękuję, mamo. To były cudowne święta.
Wtedy przestałam się zastanawiać. Może nie wszystko zrobiłam dobrze, ale zrobiłam to z serca.
Maria, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyłam teściowej pieniądze na nową pralkę. Chciałam mieć dobre serce, a skończyłam w pustym portfelem”
- „Wynajęłam pokój w mieszkaniu, w którym już ktoś pomieszkiwał. Mój przymusowy współlokator okazał się darem z nieba”
- „Mąż marudzi, że nie umiem dobrze zająć się domem. Nie było mnie parę dni i szybko się przekonał, kto ma 2 lewe ręce”

