„Pomogłem synowi sąsiadki, bo się przewrócił na hulajnodze. Nagroda była słodsza niż puszysty sernik z malinami”
„Mały podziękował i popędził do siebie. Następnego dnia po pracy, kiedy zdjąłem buty i sięgnąłem po czajnik, ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałem przez wizjer. Stał tam ten sam chłopiec, którego poprzedniego dnia opatrywałem”.

Moja codzienność wyglądała jak szary sweter z wyciągniętym rękawem. Dzień za dniem powtarzał się bezlitośnie – wstać, umyć zęby, ubrać firmową koszulkę, dojechać do pracy, wrócić, zjeść, spać. Czasem nawet nie włączałem światła w mieszkaniu, wystarczał blask ekranu. Cisza była jedyną stałą. A może ucieczką?
Nie narzekałem
Taki już jestem – introwertyk, z tych, co nie lubią, gdy ktoś ich dotyka w autobusie i nie wiedzą, gdzie patrzeć, gdy ktoś mówi „dzień dobry” w windzie. Z czasem samotność staje się jak dobrze dopasowany garnitur – może nie najwygodniejszy, ale swój.
Pracowałem w dziale technicznym jednej z firm kurierskich – robiłem swoje, nie wychylałem się, nie wdawałem w zbędne rozmowy. Koledzy mieli dzieci, żony, kredyty, ja miałem ciszę i święty spokój. Kiedyś myślałem, że będę miał rodzinę: żonę, która zrzędzi, że znowu zostawiłem skarpetki na podłodze, dzieci, które kłócą się o ostatniego batona, ale to życie jakby się wyciszyło we mnie. Nie było czego szukać.
Któregoś dnia wracałem z pracy, jak zwykle zmęczony i niewidzialny. Przechodząc przez podwórko, zobaczyłem chłopca siedzącego na krawężniku. Twarz miał zaciśniętą, brudne ręce, krew i dziurawe spodnie. Zacisnąłem zęby – instynkt kazał mi iść dalej, nie wtrącać się, ale coś mnie zatrzymało.
Pomogłem mu
– Ej, nic ci nie jest? – zapytałem, podchodząc bliżej.
Chłopak podniósł na mnie oczy, duże, ciemne, z nieprzyzwoitą ilością dziecięcej szczerości.
– Trochę boli… Rozbiłem się na hulajnodze... – jęknął.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nigdy nie rozmawiałem z dziećmi. Jak się mówi do dziesięciolatka?
– Chodź, mam wodę utlenioną i plaster – rzuciłem w końcu.
Zaprowadziłem go do siebie. W łazience wygrzebałem w szafce butelkę wody utlenionej i pudełko plastrów. Przemyłem ranę. Mały podziękował i popędził do siebie. Następnego dnia po pracy, kiedy zdjąłem buty i sięgnąłem po czajnik, ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałem przez wizjer. Stał tam ten sam chłopiec, którego poprzedniego dnia opatrywałem. Trzymał coś w dłoni. Otworzyłem ostrożnie drzwi.
– Cześć… mama kazała podziękować… przyniosłem sernik – powiedział prawie szeptem.
Patrzyłem na niego zaskoczony, przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
– To bardzo miłe, dziękuję.
Skinął głową i uśmiechnął się.
– Dziękuję jeszcze raz.
Nie znałem jej
Wcisnął mi do ręki pudełko i odwrócił się, żeby zejść po schodach. Usłyszałem jeszcze jego kroki, szybkie, lekkie, jakby uciekał przed czymś albo do czegoś. Zamknąłem drzwi i stałem chwilę w korytarzu z tym sernikiem w ręku. Potem usiadłem na wersalce. W głowie miałem jego głos, jakoś zapadający w pamięć. Było w tym coś, co zostawało dłużej, niż powinno.
Minęły dwa dni. Wracałem z pracy, kiedy zobaczyłem ją na klatce. Stała przy skrzynkach.
– Dzień dobry – powiedziała, gdy mnie minęła.
– Dobry wieczór – odparłem, zatrzymując się na moment.
Zawahała się.
– To pan pomógł Kacprowi?
– Tak.
– Dziękuję, że się nim pan zajął. Nie każdy by tak zareagował.
– To nic takiego.
Spojrzała na mnie z lekkim niedowierzaniem, ale nie powiedziała nic.
– Nie. Właśnie, że to było coś – dodała po chwili ciszy.
Zeszła po schodach. Zostałem sam, patrząc za nią. Nie zdążyłem nawet zapytać, jak ma na imię.
Czekałem na nią
Zaczęliśmy mijać się coraz częściej. Na klatce, przed sklepem, raz nawet w parku. Któregoś dnia spotkaliśmy się na klatce, wracała z synem z zakupów. Zaprosiłem ich na chwilę. Kacper zniknął przy regale z książkami, a my usiedliśmy przy stole. Opowiadała o pracy, o synu, o tym, że po rozwodzie wszystko jest na jej głowie, ale że się już przyzwyczaiła.
W jej oczach było coś miękkiego, znajomego. Wtedy poczułem pierwszy raz, że zaczynam czekać na kolejne spotkanie. Nie zauważyłem nawet, kiedy to się zaczęło. Może wtedy, gdy przez przypadek nasze dłonie zetknęły się przy czajniku? Grunt, że zbliżyliśmy się. Zaczęła przychodzić coraz częściej i zostawać coraz dłużej. Lubiłem patrzeć, jak wiąże włosy w niechlujny koczek, jak milknie w połowie zdania, żeby nasłuchiwać, co robi Kacper, jak przegląda moje książki z miną, jakby szukała czegoś, czego nie mogła nazwać.
Zaczęła czuć się u mnie jak u siebie w domu. Czasem robiła herbatę sama, jakby była u siebie, a ja nie mówiłem nic. Czas płynął inaczej, kiedy była obok mnie – miękko, bez pośpiechu. Nawet moje mieszkanie jakby zaczęło oddychać. Pewnego wieczoru, kiedy zasłaniała firanki, światło odbiło się od jej policzka w taki sposób, że nagle zrobiło mi się duszno. Stała tyłem, nie wiedząc, że w tamtej chwili zrozumiałem, że się zakochałem.
Została ze mną
Nie potrafiłem się skupić. W pracy coś zepsułem, bo myślami byłem gdzie indziej. Gdy wreszcie kolejnego dnia się spotkaliśmy, poczułem się szczęśliwy. Spojrzała na mnie uważnie, jakby mierzyła odległość, którą pokonaliśmy od tamtej pierwszej rozmowy o plastrach i herbacie.
– Dużo myślałam – powiedziała. – Muszę wszystko sobie poukładać.
Nie pytałem o co chodzi, nie prosiłem jej, żeby została. Po prostu patrzyłem, a potem powiedziałem tylko jedno:
– Myślałem o was. O tobie.
Wzięła głęboki oddech, ale nie powiedziała nic. Wystarczyło, jak na mnie patrzyła i że wtedy nie odeszła od razu.
Zakochaliśmy się w sobie po cichu. Bez wyznań, bez żadnych wielkich gestów. Po prostu któregoś dnia stwierdziliśmy, że nie chcemy już żyć na dwa domy i zamieszkaliśmy wszyscy razem w dużym, wynajmowanym mieszkaniu. We troje, jak normalna rodzina.
Nie było między nami jakichś wielkich deklaracji, ale był spokój i poczucie domowego ciepła.
Paweł, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przez lata odkładałam po parę złotych, a mój mąż się ze mnie śmiał. Teraz ja rządzę, a on musi tańczyć, jak mu zagram”
- „Mój mąż wylał na mnie wiadro pomyj, bo uśmiechnęłam się do sąsiada. On sam wcale nie był święty i to go uwierało”
- „W moje 40. urodziny żona nawet nie złożyła mi życzeń. Uniosłem się honorem, ale przez to sam zepsułem sobie święto”

