Reklama

Gdy ktoś mnie pyta, jak się czuję na emeryturze, najczęściej uśmiecham się i mówię, że dobrze. Ale to nie do końca prawda. Bo to nie jest tak, że człowiek wreszcie ma czas dla siebie. To jest czas... zbyt dużo czasu. Za dużo na myślenie. I wtedy właśnie najczęściej wracam do jednego dnia. Jednej decyzji. Tej pożyczki.

Wszystko zaczęło się od tej jednej pożyczki. Gdybym wiedziała, że tyle z tego będzie...

Mam dwóch synów – Tomka i Marka. Zawsze starałam się być dla nich sprawiedliwa. Nie było łatwo, zwłaszcza po śmierci mojego męża. Zostałam sama, z dwójką chłopców, domem, kredytem i wiecznym pytaniem: czy robię wszystko dobrze?

Tomek jest starszy. Ułożony, pracowity, zawsze szedł swoją drogą. Ma żonę, Kasię, i dwójkę dzieci. Mieszkają niedaleko, często wpadałam do nich, żeby pomóc przy wnukach, zrobić obiad, posiedzieć. Byłam babcią na pełen etat, chociaż nigdy nikt mnie o to nie prosił – po prostu sama czułam, że tak trzeba.

Marek… on zawsze był inny. Miał więcej problemów, trudniej mu szło w życiu. Był bardziej emocjonalny, impulsywny. Rozwód, długi, samotność. Ale mimo wszystko – to mój syn. I to serce matki zawsze się wyrywało, żeby mu pomóc.

Kiedy więc przyszedł do mnie, zawstydzony, że nie radzi sobie finansowo i że może stracić mieszkanie… dałam mu te pieniądze. Bez wahania. Bo przecież po to jest matka, prawda?

Ale wtedy nie wiedziałam, że za to zapłacę czymś znacznie cenniejszym niż te kilka tysięcy złotych.

Byłam cała roztrzęsiona

– Marek, ty jesteś bezczelny – syknął Tomek, odkładając widelec. – Nie wstyd ci, że mama musi spłacać twoje długi?

Zamarłam z łyżką zupy w dłoni. Marek spojrzał na brata z mieszaniną gniewu i upokorzenia.

– To nie twoja sprawa – odburknął, odchylając się na krześle. – Mama sama mi dała te pieniądze, nie żebrałem.

– Bo nie dałeś jej wyboru! – Tomek podniósł głos. – Z tobą zawsze jest coś nie tak. Problemy, długi, wieczne pretensje do świata. A teraz co? Matka emerytka ma za ciebie płacić?!

– Tomuś, dość już… – szepnęłam, próbując go uspokoić.

– Nie, mamo, nie dość! – przerwał mi ostro. – Ty go zawsze tłumaczysz! Jakby był jakimś pokrzywdzonym chłopcem. A ja? Ja się dla ciebie nigdy nie liczyłem?

– Daj spokój – rzucił Marek, już czerwony na twarzy. – Od zawsze miałeś lepiej. Tata ci kupił pierwszy komputer, a ja? Ja miałem książki po tobie!

– I tak były ci niepotrzebne – mruknęła Kasia, zerkając znad talerza.

A ty się zamknij – wybuchnął Marek. – Nikt cię nie pytał!

– Marek! – krzyknęłam, ale już było za późno.

– Wiesz co? – warknął Tomek, wstając od stołu. – Jeśli chcesz, to możesz mu jeszcze przepisać mieszkanie, mamo. Będziesz miała święty spokój. Ale beze mnie. Ja się w tym cyrku więcej nie bawię.

Trzasnął drzwiami, aż ściany zadrżały. Marek podniósł się i też ruszył w stronę wyjścia, nie mówiąc ani słowa. Zostałam sama. Stół zastawiony, zupa już ostygła, a mnie dygotały ręce.

Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę zrobiłam coś złego. Czy nie powinnam była im powiedzieć o tej pożyczce? Czy naprawdę faworyzuję Marka? Czy zawiodłam… jako matka?

Nie wiedziałam, gdzie popełniłam błąd

Poszłam do Tomka następnego dnia. W ręku trzymałam sernik, jego ulubiony, z brzoskwiniami. Liczyłam, że może chociaż to go udobrucha. Otworzyła Kasia. Spojrzała na mnie chłodno, jakby już wiedziała, po co przyszłam.

– Tomek jest w garażu – rzuciła i wróciła do kuchni.

Zeszłam po schodkach. Drzwi były uchylone, słychać było, jak coś majstruje przy samochodzie.

– Tomek... – zaczęłam niepewnie. – Chciałam porozmawiać.

– Trzeba było pomyśleć o rozmowie, zanim przelałaś mu pieniądze – mruknął, nawet nie odrywając wzroku od narzędzi.

– On był w naprawdę trudnej sytuacji… – zaczęłam, ale mi przerwał.

On zawsze jest w trudnej sytuacji! – wybuchł, prostując się. – A ty zawsze go ratujesz! Zawsze jesteś po jego stronie, mamo. A ja? Ja to kto? Bankomat? Zapasowy syn?

– Nie mów tak… Kocham was obu tak samo – wyszeptałam.

– Nie. Ty kochasz jego bardziej. Jego trzeba bronić, jego trzeba wspierać, jego trzeba zrozumieć. A ode mnie się wymaga. Mam mieć porządek w życiu, mam pomagać, mam nie narzekać. Tylko że ja też mam swoje granice.

– Tomku… ja nie chciałam… Ja po prostu…

– Już nic nie mów, mamo – przerwał mi cicho. – Jeśli nadal będziesz mu pomagać, to ja… ja nie chcę, żebyś do nas przychodziła. Nie chcę, żeby moje dzieci patrzyły, jak dziadek Marek znowu pije za twoje pieniądze.

Zamilkł. W jego oczach nie było złości – tylko rozczarowanie. I coś we mnie pękło. Odwróciłam się i wyszłam, czując, jak drżą mi kolana.

"Czy naprawdę zawiodłam jako matka?" – to pytanie dudniło mi w głowie przez całą drogę do domu.

Czułam się skreślona

Minął tydzień. Potem drugi. Nie zadzwonił. Nie odebrał, kiedy próbowałam. Za każdym razem ta sama cisza po drugiej stronie. Tylko głos automatu: "Abonent jest niedostępny".

Najpierw myślałam, że się uspokoi. Że emocje opadną i zadzwoni, powie: „Mamo, może przesadziłem”. Ale telefon milczał.

Pewnego dnia upiekłam jego ulubione ciasto i zaniosłam pod ich dom. Czekałam, aż ktoś otworzy. Nikt nie wychodził. W końcu zostawiłam pudełko na wycieraczce. Wieczorem już go nie było. Ani słowa. Ani sms-a. Jakby... jakby mnie tam nie było.

Najgorsze przyszło kilka dni później. Wracałam z warzywniaka, kiedy zauważyłam Małgosię, moją wnuczkę, jak idzie z koleżanką. Zrobiłam kilka kroków, podniosłam rękę i zawołałam:

– Gosiu!

Spojrzała na mnie. Twarz jej stężała. Odwróciła wzrok i przyspieszyła. Zamarłam. Stałam tak na środku chodnika, trzymając siatkę z ziemniakami, czując, jak serce rozdziera mi się na kawałki.

W domu długo siedziałam przy oknie, patrząc w pusty dziedziniec. Próbowałam zrozumieć. Może naprawdę nie powinnam była pomagać Markowi? Może to wszystko moja wina? Ale przecież... nie zrobiłam tego złośliwie. Chciałam tylko pomóc. Jak matka.

Tylko że teraz… czuję się, jakby jedno z moich dzieci mnie skreśliło. Jakby mnie już nie było.

Serce matki zawsze pęknie

– To co, wszyscy mnie teraz nienawidzą? – Marek oparł się o framugę kuchennych drzwi, popijając kawę, którą właśnie mu podałam. – Tomek już się całkiem odciął?

Skinęłam głową. Siedzieliśmy w kuchni, tak jak za dawnych lat, tylko że teraz nie było śmiechu. Było pusto. I cicho.

– Może lepiej, że się odciął – wzruszył ramionami. – Przynajmniej przestał udawać, że mu zależy. Zawsze miał mnie za pasożyta.

– Marek… – zaczęłam ostro, ale zaraz spuściłam wzrok. – Nie chcę, żebyście się znienawidzili. Nie chcę… żeby którykolwiek z was mnie odrzucał.

Spojrzał na mnie z ukosa. Milczał chwilę.

– Może nie powinienem brać tych pieniędzy – powiedział cicho. – Może trzeba było sięgnąć dna, porządnie się rozbić. Ale wtedy… wtedy się bałem. Bałem się, że stracę wszystko. A ty po prostu byłaś jedyną osobą, do której mogłem pójść.

– I zawsze nią będę. Ale, Marek… to, co zrobiłeś, ma konsekwencje. Tomek czuje się zdradzony. Myśli, że zawsze staję po twojej stronie.

– A nie stajesz? – rzucił z przekąsem, ale bez złości.

Zamilkłam. Nie miałam gotowej odpowiedzi.

– Wiesz, co jest najgorsze, mamo? – podniósł wzrok. – Że nawet jak mi pomogłaś, to ja się nie poczułem silniejszy. Poczułem się... jak wrzód. Jak ciężar, przez który nasza rodzina się sypie.

Przełknęłam ślinę. Chciałam go pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Bo miał rację. To była bolesna prawda. Wtedy zrozumiałam – jakkolwiek bym nie próbowała być sprawiedliwa, serce matki zawsze będzie pękać na pół.

Chciałam tylko pomóc

Siedziałam nad kartką przez dwie godziny. Pisałam, skreślałam, zaczynałam od nowa. W końcu drżącą ręką napisałam kilka zdań:

"Tomku, wiem, że jesteś zły. Może masz rację. Ale nigdy nie chciałam cię zranić. Zawsze chciałam być sprawiedliwa. Ale sprawiedliwość nie zawsze znaczy to samo dla każdego…"

Włożyłam list do koperty. Osobiście wrzuciłam go do ich skrzynki. Potem wróciłam do domu i czekałam. Tydzień. Dwa. List nie wrócił, ale odpowiedzi też nie było.

Zadzwoniłam. Serca dudniło mi w uszach, gdy słuchałam sygnału. Raz, drugi… trzeci.

"Abonent zablokował możliwość połączenia".

Wtedy zrozumiałam – on naprawdę mnie nie chce znać.

Kilka dni później spotkałam Kasię w sklepie. Stała przy półce z jogurtami. Ja zamarłam z koszykiem w dłoni.

– Kasiu… – odezwałam się cicho.

Spojrzała na mnie przelotnie. Bez słowa. Odwróciła się i odeszła.

Stałam tam jeszcze chwilę, jak głupia. Potem wyszłam. Po drodze usiadłam na ławce pod blokiem. I po prostu się rozpłakałam. Tak, jak nie płakałam od pogrzebu mojego męża.

Bo to był właśnie pogrzeb czegoś innego – pogrzeb więzi, relacji, nadziei.

Byłam matką dwóch synów. A teraz jeden z nich mnie skreślił. A ja przecież… tylko chciałam pomóc.

Elżbieta, 74 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama