Reklama

Nigdy nie byłam typem imprezowiczki. Moi znajomi zwykli żartować, że mogłabym uczyć kursu życia domowego – jak urządzić mieszkanie, jak planować budżet, jak ugotować zupę z trzech składników. Lubię mieć wszystko ułożone. Mam swoją szafkę na herbaty (posegregowane alfabetycznie) i rytuał wieczornego spaceru wokół osiedla. Nie jestem dziwakiem – po prostu cenię spokój i rutynę.

Pomogłam jej

Kasię poznałam jeszcze w liceum. Była moim absolutnym przeciwieństwem – głośna, roztrzepana, spontaniczna. Miała zawsze trzech chłopaków naraz i piątkę z matematyki, mimo że nie notowała na lekcjach. Przez lata nasze drogi się rozeszły, ale od czasu do czasu odzywała się do mnie – a to z życzeniami świątecznymi, a to z pytaniem, czy nie znam jakiegoś fotografa. Traktowałam ją jak barwną pocztówkę z przeszłości. Lubiłam, że jest gdzieś tam, ale cieszyłam się, że nie jest tu. Dlatego kiedy zadzwoniła do mnie o 2:47 w nocy, moje serce od razu przeszło w tryb alarmowy.

– Jo… Joasia? – szlochała. – Mogę do ciebie przyjechać? Teraz. Błagam. Michał mnie wyrzucił, nie mam gdzie się podziać…

Zawahałam się.

– Na kilka dni, tylko kilka dni – dodała szybko, jakby wyczuła moją niepewność. – Obiecuję.

Zgodziłam się, bo przecież nie zostawia się człowieka w środku nocy na ulicy

Była roztrzęsiona

Kasia przyjechała z jedną walizką i reklamówką. Miała podpuchnięte oczy. Uściskała mnie od progu, zdjęła buty, ale w taki sposób, że zostały na środku przedpokoju i weszła do mieszkania. Potem odwróciła się i rozejrzała z uwagą.

– Ale tu masz wygodnie – powiedziała. – Nie wiem, jak ci się to udało. Może ja też kiedyś tak będę mieć.

Zaparzyłam nam herbaty, usiadłyśmy w kuchni. Opowiadała o rozstaniu z Michałem, płakała, śmiała się, przeklinała. Potakiwałam, słuchałam, próbowałam się wczuć, chociaż z każdą chwilą miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się jakby obok mnie. W moim mieszkaniu, ale nie w moim życiu.

Już pierwszego wieczoru rozłożyła swoje rzeczy na kanapie, w przedpokoju, w łazience. W szafce na kosmetyki przesunęła moje rzeczy, żeby zrobić miejsce dla swoich. Nawet nie zapytała. Rano zrobiłam śniadanie – jajka na miękko, awokado, kromki chleba. Kasia pojawiła się w kuchni w moim szlafroku.

– Ale tu spokojnie – powiedziała. – Wiesz, może dobrze, że mnie Michał wyrzucił. Może to jakiś znak, że mam się zatrzymać, złapać oddech. Zawsze zazdrościłam ci tego twojego spokoju.

Rozpanoszyła się

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Uśmiechnęłam się, sięgnęłam po sól i podałam jej. Kasia jadła powoli, jakby siedziała w kawiarni, a nie w cudzej kuchni.

– A ty? Nadal zdalnie pracujesz? – zapytała, patrząc przez okno.

– Tak – odpowiedziałam krótko. – Mam kilka projektów.

– No widzisz. Ty to masz dobrze. Wszystko ogarnięte, tak jak trzeba. Chciałabym umieć tak żyć.

Minął tydzień, a Kasia wciąż nie wspomniała o wyprowadzce. Wręcz przeciwnie – zapuściła tu korzenie. W łazience suszyła się jej bielizna, a z mojej lodówki znikały rzeczy, których nie zdążyłam nawet otworzyć. Zaczęła gotować obiady, a gościem na tych obiadach bywał najczęściej sąsiad Marek, którego zaprosiła bez pytania mnie.

Przestawiała rzeczy – raz fotel, raz lampę, raz krzesło. Tłumaczyła, że tak będzie lepiej. Zasłaniała zasłony, bo wpada za dużo światła, puszczała głośno muzykę, robiła hałas, żyła intensywnie. Ja próbowałam pracować i coraz trudniej było mi się skupić.

– Ty to zawsze wszystko masz takie... sztywne – rzuciła któregoś dnia z uśmiechem, poprawiając ramkę na moim biurku. – Ale spoko, nie oceniaj, po prostu inna energia.

Miałam jej dość

Zebrałam się w sobie.

– Kasiu, może pora już pomyśleć o czymś swoim?

Popatrzyła na mnie jakby zraniona.

– Aha. Czyli już ci przeszkadzam? Super. Dzięki za wsparcie. Naprawdę.

– To nie tak…

– Nie musisz się tłumaczyć. Już wszystko jasne.

Potem była cisza. Takie milczenie, które bardziej męczy niż krzyk. Niby była obecna, ale cała przestrzeń, którą wcześniej nazywałam swoją, zaczęła należeć do niej.

Któregoś dnia wracałam z pracy wykończona. Miałam nadzieję, że chociaż wieczorem będzie trochę ciszy. Weszłam do mieszkania i od razu usłyszałam śmiech. Kasia siedziała na mojej kanapie z Markiem. Pili wino, coś oglądali. Kasia miała na nogach moje ulubione skarpetki w paski.

– Cześć, Joasia – powiedziała wesoło. – Marek przyszedł na chwilę, ale został. Robiliśmy pizzę. Chcesz kawałek?

– Nie, dzięki – odpowiedziałam cicho, zdejmując płaszcz. Patrzyłam na nich przez chwilę, próbując zrozumieć, co właściwie czuję.

Weszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Nie było już mojego miejsca, nie było chwili tylko dla mnie.

Wyniosła się

Następnego dnia nie wytrzymałam. Wygarnęłam jej dosłownie wszystko. Kasia patrzyła na mnie z zaskoczeniem.

– Nie przesadzaj. Jesteś przewrażliwiona. Marek sam przyszedł, pogadaliśmy. Co w tym złego?

– Nie chodzi tylko o Marka.

– To o co? O to, że jem twoje jedzenie, siedzę na twojej kanapie? Przepraszam, myślałam, że jesteś moją przyjaciółką.

– Kasia – powiedziałam cicho. – Spakuj się. Rano cię tu nie ma. To nie jest już gościnność, to inwazja.

– Co?

– Zabrałaś moje rzeczy, mój rytm, moje życie. Przekroczyłaś każdą granicę.

– Nie wierzę, że mnie tak traktujesz. Po tym, co przeszłam…

– To już nie ma znaczenia. Ja też coś przeżywam, codziennie, w swoim własnym mieszkaniu.

Nie odpowiedziała. Rano w mieszkaniu było cicho. Na stole leżała kartka: „Dzięki za wszystko. Powodzenia”.

Wieczorem po jej wyjściu usiadłam na kanapie. Wszystko było na swoim miejscu. Nikt nie włączał głośnej muzyki, nie przesuwał mebli, nie komentował moich zwyczajów. Miałam ciszę, przestrzeń i siebie.

Joanna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama