Reklama

Nie jestem święta, ale zawsze miałam głupią słabość do ratowania innych. Zwłaszcza rodziny. „Iwonka, ty to masz dobre serce”— powtarzała mama. No to teraz mam: i serce, i problem. Właściwie nie problem, a regularne źródło frustracji w postaci mojego rodzonego brata, któremu nieopatrznie podałam rękę, gdy on sam stał już po szyję w bagnie.

Mój błąd? Pomyślałam, że jak ktoś cię błagalnie prosi o pomoc, to potem przynajmniej będzie wdzięczny. Naiwna ja. Zamiast wdzięczności, mam pretensje. Zamiast „dziękuję” — „co się wtrącasz, Iwona”. Gdybym mogła cofnąć czas, serio, przeszłabym na drugą stronę ulicy, udając, że go nie widzę. Ale wtedy po prostu dałam się podejść. Bo przecież to mój brat. I nawet, jak robił idiotyzmy, to i tak gdzieś tam z tyłu głowy miałam wspomnienie, jak tulił moją lalkę, gdy ja płakałam, bo jej noga się złamała. No i masz babo placek: teraz jestem tą złą, co się miesza. Serio?

Zrobiło mi się gorąco

— Przypomnę ci tylko, że gdyby nie ja, to dalej byś żarł zupki chińskie i spał na materacu — powiedziałam z przekąsem, widząc, jak brat wsuwa sushi z dostawy.

– Znowu zaczynasz? — mruknął, nawet nie patrząc na mnie. — Iwona, ile razy mam ci mówić: nie wtrącaj się.

— A ile razy ja mam ci przypominać, że to twoje „nie wtrącaj się” kosztowało mnie dwadzieścia tysięcy? — Założyłam ręce na piersi. — Chciałam ci pomóc, ale to chyba był błąd.

— I niby kto ci kazał? Sama chciałaś! — Podniósł głos, a ja aż się cofnęłam. — Nie mówiłem: „Iwonka, błagam, ratuj mnie”. Sama się wpakowałaś, bo lubisz się czuć potrzebna.

Zrobiło mi się gorąco.

— Powiedziałeś, że nie masz wyjścia. Że albo ty, albo bank zabiera ci auto i sprzęt z warsztatu. Że bez tego nie masz z czego żyć. Że chcesz zacząć od nowa.

— No i zaczynam. — Wzruszył ramionami. — Ale nie potrzebuję, żebyś teraz rozliczała mnie z każdego kęsa.

— Ty nawet nie próbujesz się odwdzięczyć. Ani razu nie powiedziałeś: „dzięki, siostra”.

— Bo nie lubię, jak ktoś robi coś tylko po to, żeby potem to wypominać — rzucił i podszedł do okna. — To już nie jest pomoc, tylko manipulacja.

Parsknęłam śmiechem, bardziej z niedowierzania niż rozbawienia.

— No tak, teraz to ja jestem manipulatorką, bo nie chcę być twoim darmowym sponsorem do końca życia.

— Rób, co chcesz — odburknął. — Ale jeśli masz zamiar jeszcze raz mi to wypomnieć, to daruj sobie odwiedziny.

— Świetnie. To w sumie ulga.

W końcu na mnie spojrzał

— Wiesz co? — powiedziałam, jeszcze zanim zamknęłam za sobą drzwi. — Wpadłam tylko oddać ci te papiery od kredytu. I nie, nie będę ci już przypominać o terminach.

— A co, obraziłaś się? — zapytał z nutą kpiny, nie podnosząc wzroku znad laptopa.

— Nie. Po prostu zrozumiałam, że próbuję wychować dorosłego faceta, który zachowuje się jak obrażone dziecko. A ja nie jestem twoją matką, żeby cię niańczyć.

— To nie rób z siebie ofiary — burknął. — Sama się w to wpakowałaś, pamiętasz?

— Nie, przypomnij mi. Bo chyba mnie z kimś pomyliłeś — rzuciłam ostro. — Myślałam, że jesteś w tarapatach. Że może warto ci pomóc, skoro jesteśmy rodziną. Ale teraz mam wrażenie, że ja ci przeszkadzam. Że ci głupio, że musiałeś przyjąć pomoc od własnej siostry.

Westchnął i w końcu na mnie spojrzał.

— Nie, nie jest mi głupio. Po prostu nie lubię, jak ktoś się potem panoszy.

— Panoszy?! — Roześmiałam się gorzko. — Ty naprawdę nie masz w sobie ani grama wdzięczności, co?

— Daj już spokój, Iwona. Co bym nie powiedział, i tak ci nie dogodzę.

— Nie oczekuję, że mi „dogodzisz”. Ale mógłbyś chociaż raz powiedzieć: „dzięki, że nie wylądowałem na bruku”.

— No to dzięki. Satysfakcjonuje cię to?

— Nie — rzuciłam chłodno. — Bo to brzmi jak splunięcie, nie podziękowanie.

— Czego ty właściwie ode mnie chcesz?

— Tylko tyle, żebyś przestał traktować mnie jak wroga. Ale może za dużo wymagam.

Też nikomu nie powiedział

— Wiesz, co jest najgorsze? — zapytałam, stając na środku jego salonu, gdzie sterta brudnych ubrań znowu piętrzyła się pod kanapą. — Że myślisz, że każdy, kto wyciąga do ciebie rękę, robi to, żeby tobą rządzić.

— Bo często tak jest — odparł beznamiętnie. — Ludzie pomagają, ale potem chcą kontrolować. A ja się do tego nie nadaję.

— Serio? — parsknęłam. — Ty się „nie nadajesz”? A może po prostu nie chcesz słuchać nikogo, kto ci mówi coś, czego nie chcesz usłyszeć?

— Może — przyznał. — Ale czy to taki grzech?

— Nie. To po prostu dziecinne. A masz czterdzieści dwa lata.

Podszedł do okna i zapalił papierosa. Wiedział, że tego nie cierpię.

— Iwona, ty myślisz, że ja nie wiem, że zawaliłem? Że nie czuję wstydu, kiedy mówisz o tej pożyczce?

— To dlaczego się zachowujesz tak, jakbyś miał do mnie pretensje?

— Bo jak przychodzisz, to przypominasz mi, że nie dałem rady sam. A ja chciałem być tym, co ogarnia. Jak ojciec.

Zamilkłam. Ojciec... Temat, który zwykle omijaliśmy szerokim łukiem.

— Ojciec też się zapętlił w długi — ciągnął. — I też nikomu nie powiedział. Pamiętasz, jak mama sprzedawała biżuterię, żeby go ratować?

— Pamiętam — powiedziałam cicho. — I pamiętam, że on nigdy nie powiedział „przepraszam”. Ty masz jeszcze szansę to zrobić inaczej.

— Przepraszam — powiedział po chwili. I pierwszy raz od miesięcy usłyszałam w jego głosie coś prawdziwego.

— Nie chodzi o słowo — mruknęłam. — Chodzi o to, co z nim zrobisz.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem

— Mama ostatnio dzwoniła — rzuciłam mimochodem, kiedy przy następnej wizycie parzył kawę. — Pytała, co u ciebie. Jak zwykle musiałam ją okłamać.

— A czemu ją okłamujesz? — zapytał bez cienia ironii. — Mów jej, że jestem nieudacznikiem i darmozjadem. Będzie miała zmartwienie na święta.

— Bo cię chronię — odparłam spokojnie. — Tak jak zawsze.

— A może po prostu nie chcesz, żeby ona wiedziała, że znowu wpakowałaś się w czyjeś kłopoty?

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

— Ty naprawdę masz jakiś dziwny mechanizm w głowie — stwierdziłam. — Każdą pomoc odbierasz jak atak.

— Bo w tej rodzinie wszystko owinięte jest w papierek. Nikt nie mówi wprost, że ma dość. Tylko się uśmiechacie, a potem po kątach narzekacie.

— Może dlatego, że jak się człowiek odezwie szczerze, to słyszy, że się „panoszy” — mruknęłam.

Przewrócił oczami.

— Iwona... ja wiem, że to, co zrobiłaś, było z dobrej woli. Ale też wiem, że od początku miałaś swoją wizję, jak ja mam żyć. A ja nie jestem projektem do naprawy.

— Nie, ty nie jesteś projektem — odpowiedziałam spokojnie. — Jesteś moim bratem. I masz prawo żyć po swojemu. Ale nie kosztem innych.

Zamilkł. Kawę odstawił na blat i nie tknął.

— Myślisz, że jeszcze się wygrzebię z tego wszystkiego? — spytał ciszej.

Popatrzyłam mu w oczy.

— To nie ode mnie zależy, tylko od ciebie.

— Nie wiem, czy umiem — wyznał.

— To się naucz. — Uśmiechnęłam się lekko. — Inaczej zostaniesz z tym wszystkim sam.

Parsknął śmiechem

— Dzwonił bank — zaczął, jakby mówił o pogodzie. — Chcą się dogadać. Mogę rozłożyć spłatę na raty.

— To dobrze — odpowiedziałam ostrożnie, nie chcąc okazać zbyt wiele entuzjazmu. — Więc co zrobisz?

— Nie wiem jeszcze. Pomyślałem, że może… może oddam ci pierwszą ratę za tydzień. Wiem, że to nie zmienia wszystkiego, ale...

— Nie wszystko da się naprawić przelewem, wiesz? — przerwałam mu. — To nie o pieniądze chodzi.

Przekrzywił głowę.

— A o co?

— O szacunek — odparłam. — O to, żebyś nie traktował mnie jak intruza tylko dlatego, że jestem świadkiem twojego upadku.

Usiadł ciężko na kanapie. Patrzył w podłogę przez dłuższą chwilę.

— Myślisz, że się całkiem stoczyłem? — zapytał potem.

— Myślę, że jesteś w połowie drogi. Jeszcze możesz zawrócić, ale nie udawaj, że nie masz z tym nic wspólnego.

— Boję się, Iwona — szepnął. — Naprawdę się boję. Że nie dam rady, że znowu wszystko rozwalę.

— Wiesz, co mówiła mama, kiedy się czegoś bałam? — Zerknęłam na niego z ukosa. —„Jak nie spróbujesz, to już przegrałaś”.

Parsknął śmiechem, pierwszy raz od dawna.

— Tak. A potem kazała ci piec sernik, bo „na pewno ci się uda, dziecko”.

— I co? Zawsze się udawał — uśmiechnęłam się.

Spojrzał na mnie już bez złości.

— To ja może w końcu spróbuję — zadecydował. — Może też coś się uda.

— W to właśnie wierzę.

— Dzięki, Iwona — odezwał się poważnie. — Naprawdę.

— Nie mów „dzięki”. Po prostu... zrób z tym coś mądrego.

Może jeszcze z tego coś będzie

Dwa miesiące później znowu siedzieliśmy przy jego kuchennym stole. Tym razem bez napięcia, bez pretensji, nawet bez większych słów. Na blacie leżał przelew z jego nazwiskiem, a obok stał mały termos z kawą, którą zaparzył specjalnie dla mnie. I zjadliwa drożdżówka z piekarni za rogiem. Drobne gesty, ale inne niż dotychczas. Jakby wreszcie coś w nim drgnęło.

— Zgadnij, co dziś zrobiłem — zapytał, siadając naprzeciwko.

— Wziąłeś psa ze schroniska i zamieniłeś się w człowieka-ideał?

— Jeszcze nie. — Uśmiechnął się pod nosem. — Ale pojechałem do warsztatu. Pogadałem z chłopakami. Poprosiłem, żeby mi dali szansę wrócić. Na razie na pół etatu. I… przyjęli mnie.

— Naprawdę? — Uniosłam brwi. — No to gratuluję. Wreszcie zacząłeś działać.

— Nie byłoby tego, gdybyś mnie nie kopnęła w tyłek.

— Nie kopnęłam. — Puściłam do niego oko. — Po prostu przestałam nosić cię na plecach.

Milczał chwilę, patrząc w okno.

— Długo jeszcze będzie mi głupio, wiesz? — mruknął.

To tylko etap — stwierdziłam. — Potem musi być: dojrzale.

— Spróbuję. Ale wiesz... nie wiem, czy bym się ogarnął, gdybyś wtedy się nie „wtrąciła”.

— A ja nie wiem, czy jeszcze raz bym to zrobiła — odpowiedziałam szczerze. — Bo nie ratuje się kogoś na siłę. Nawet jeśli to własny brat.

— Dobrze, że mimo wszystko wtedy ci się jeszcze chciało — powiedział cicho.

Spojrzałam na niego. Może jeszcze z tego coś będzie. Ale tym razem to już jego historia.

Iwona, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama