Reklama

Na początku wszystko było… normalne. Tak bym to nazwała. Życie w rytmie kawy o szóstej trzydzieści, wspólne śniadania, napełnianie miski dla psa, która od lat stała w tym samym kącie. Byliśmy z Tomkiem razem od czternastu lat. Przez pierwsze dziesięć czułam, że jesteśmy zespołem. Potem… wszystko się trochę rozmyło.

Nie wiem, kiedy dokładnie się to stało. Czy wtedy, gdy otworzyłam swoją firmę i przestałam wracać o osiemnastej? Czy może wtedy, gdy przestał do mnie mówić „kochanie”, tylko „Anka”, z tym tonem, który bardziej przypominał meldunek niż czułość?

Zatrudnienie Marzeny miało nam pomóc. Dwa razy w tygodniu – środa i piątek. Przychodziła z rana, cicho zamykała drzwi, zmywała kurz i odkurzała podłogi. Spodobała mi się od razu – była niepozorna, cicha, robiła wszystko sprawnie. Nie należała do tych, co zagadują, wpychają się w życie. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Pierwszy raz mnie coś zaniepokoiło, gdy Tomek wspomniał, że „biedna ta Marzena, jeździ takim gratem, że aż mu żal patrzeć”. Wzruszyłam wtedy ramionami. Nie zdziwiłam się, Tomek był z tych „pomocnych” facetów. Ale dwa dni później powiedział, że zawiózł ją do domu, bo „akurat jechał w tamtą stronę”. A Marzena mieszkała na drugim końcu miasta. Nie powiedziałam wtedy nic. Jeszcze.

Później coraz częściej wracał do domu wtedy, kiedy ona jeszcze była. „Akurat miałem spotkanie odwołane.” Albo „Musiałem coś pilnie sprawdzić w dokumentach”. I ten jego wzrok, jakby się czegoś bał, kiedy otwierałam drzwi.

Zaczęłam liczyć. Ile razy mówił „Marzena” w tygodniu. Jak często się uśmiechał, kiedy mówił o tym, że „znalazła jakiś dobry płyn do szyb” albo że „taka skromna dziewczyna, a taka zaradna”. Słuchałam tego i czułam, jak coś mnie skręca w środku. Nie chciałam być zazdrosna. Nie chciałam być tą zaborczą żoną, co doszukuje się zdrady w każdym geście.

Ale zaczęłam patrzeć. I zaczęłam czuć.

Jego obojętność mnie bolała

– Czy ty naprawdę myślisz, że jestem ślepa? – zapytałam, odkładając widelec z takim impetem, że dźwięk metalu o talerz aż zadudnił. – Tomek, nie jestem idiotką.

– O czym ty znowu mówisz, Anka? – uniósł brwi, jakby to była kolejna fanaberia znudzonej żony. – Chciałem tylko zjeść spokojnie kolację, a ty znowu zaczynasz...

– Nie „znowu zaczynam”. Mówię o tym, że nie potrafisz się zachować przy tej swojej „biednej Marzenie”. Przynosisz jej czekoladki, kupujesz nowy mop, bo „tamten się jej psuje”, nawet zawozisz ją do domu, chociaż to dokładnie w drugą stronę od twojego biura!

Zamilkł. Nawet nie próbował zaprzeczyć. Patrzył w talerz jak w zbawienie, jakby spodziewał się, że między ziemniakiem a schabowym znajdzie odpowiedź, której nie umie mi dać.

– Może powinieneś się do niej przeprowadzić? Skoro tak bardzo ci na niej zależy – rzuciłam ostro.

Cisza. Żadnego: „Nie wygłupiaj się”, „O co ci chodzi”, „Przecież to tylko sprzątaczka”. Nic. Tylko ta milcząca cisza, która potrafi być głośniejsza niż krzyk.

– Tomek…? – powiedziałam cicho. I wtedy on w końcu podniósł wzrok.

Nie rób scen – powiedział zmęczonym głosem. – Naprawdę nie ma powodu do dramatu.

– Nie? To czemu nie zaprzeczasz?

Nie odpowiedział.

I właśnie to zabolało najbardziej.

Złość we mnie buzowała

Marzena jak zwykle wychodziła o siedemnastej. Tym razem czekałam w kuchni, udając, że sortuję rachunki. Kiedy przekroczyła próg, spojrzała na mnie tym swoim nieśmiałym wzrokiem – spuszczonym nisko, jakby chciała przeprosić samym spojrzeniem za to, że oddycha.

– Marzena, masz chwilkę?

Zatrzymała się z ręką na klamce.

– Oczywiście... coś się stało?

– Nie wiem – powiedziałam. – Ty mi powiedz.

Odwróciła się powoli. Torba z płynami i ściereczkami zjechała jej z ramienia. Wzięła głęboki wdech.

– Chodzi o pana Tomka?

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam jej prosto w twarz, czekając.

– On jest... bardzo miły – zaczęła. – Troszczy się, dopytuje, czy nie za ciężko mi z pracą... Ale ja... nie wiem, czy...

– Czy co?

Złapała się za nadgarstek, jakby chciała się powstrzymać od mówienia.

Ja nie chcę być problemem, pani Anno. Naprawdę... Jeśli trzeba, zrezygnuję z tej pracy.

– Nie o pracę mi chodzi – przerwałam. – Chodzi o to, czy mój mąż robi coś, co cię niepokoi?

Jej oczy pociemniały. Nie patrzyła mi w oczy, tylko gdzieś za mnie, na lodówkę, na okno, wszędzie, tylko nie na mnie.

– On... nigdy nie przekroczył granicy. Ale... ja czuję, że... coś wisi w powietrzu.

– Od jak dawna?

Milczenie.

– Marzena?

– Od kiedy zaczęłam tu pracować. Ale to nie tak, jak pani myśli... Ja nic...

– Ja wiem – weszłam jej w słowo. – Widzę, że wszyscy coś wiedzą. Tylko ja jak zwykle dowiaduję się ostatnia.

Otworzyłam jej drzwi.

– Idź już. Do zobaczenia... chyba.

Zniknęła tak cicho, jak się pojawiła. A ja zostałam sama z buzującą w środku złością, która pierwszy raz od lat nie miała gdzie się rozlać.

Prawda wyszła na jaw

Nie planowałam podsłuchiwać. Naprawdę. Ale kiedy wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam głosy w kuchni, coś mnie zatrzymało. Ich ton... to nie brzmiało jak rozmowa o detergentach.

Stałam za ścianą, ledwie oddychając. Drzwi były uchylone.

Ona zaczyna coś podejrzewać – powiedział Tomek. – Dziś znowu była jakaś inna. Patrzyła, jakby chciała mnie rozszarpać.

– Może powinniśmy jej powiedzieć? – wyszeptała Marzena. – Nie chcę już tak żyć. To mnie niszczy...

– Nie teraz – odpowiedział szybko. – Jeszcze nie. Ona nic nie wie. Musimy być ostrożniejsi.

Zrobiło mi się zimno. W jednej chwili wszystko złożyło się w całość. Czekoladki, uśmiechy, szeptane rozmowy w korytarzu. Musiałam się oprzeć o framugę, żeby nie upaść.

– A jeśli się domyśli? – Marzena brzmiała na przerażoną.

– To będziemy musieli zareagować. Ale teraz... teraz gramy dalej, rozumiesz?

To było jak uderzenie w klatkę piersiową. Nie wiem, co się stało – czy zadrżała mi ręka, czy nadepnęłam na listwę – ale drzwi trzasnęły z hukiem.

Weszłam powoli do kuchni. Ich twarze – zamarłe, pełne strachu – były jak obraz zdrady.

– Jak mogliście? – zapytałam. Głos miałam cichy, ale napięty jak linka przed zerwaniem.

Tomek pierwszy odzyskał mowę.

– Anka... to nie tak...

– To dokładnie tak – przerwałam mu.

Spojrzałam na Marzenę. Oczy pełne łez. Na Tomka – blady jak ściana.

I wszystko stało się jasne. Nie musiałam słyszeć nic więcej.

Byłam taka naiwna

Siedzieliśmy przy stole. Ja, on i puste talerze po obiedzie, którego nie było. Stół był jedynym, co jeszcze nas łączyło. Tomek nie odrywał wzroku od swoich dłoni. Ja patrzyłam prosto przed siebie, ale tak naprawdę widziałam tylko jeden obraz: jego dłoń na ramieniu Marzeny.

– Anka... – odezwał się w końcu, głosem nie do poznania. Jakby to nie był on. – To nie miało się wydarzyć. Przysięgam.

– A jednak się wydarzyło – odparłam chłodno.

Zamilkł. Oparł łokcie na stole. Gdyby miał czym, pewnie zakopałby się pod ziemię.

– To nie był plan. Ona... ona po prostu była. Kiedy ty zniknęłaś w pracy, kiedy... kiedy przestałaś mnie dostrzegać, potrzebować.

Więc to moja wina? – uśmiechnęłam się z goryczą. – Bo nie zdążyłam ci zrobić kanapki i nie zauważyłam, że patrzysz na mnie innym wzrokiem?

– Nie, nie o to chodzi... – próbował się ratować. – Chodzi o to, że... z nią było łatwiej. Ona mnie słuchała. Była ciepła. Miła.

– Bo cię nie znała, Tomek – powiedziałam twardo. – Nie widziała, jak zamykasz się w sobie, jak uciekasz. Ja to wszystko musiałam dźwigać przez lata.

Spojrzał na mnie i po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach coś, co mogło być żalem.

– Przepraszam – wyszeptał. – Ale zakochałem się w niej.

Nie płakałam. Nawet nie drgnęłam.

– Jak długo to trwa?

– Pół roku.

Pół roku. Sześć miesięcy. Dwadzieścia cztery tygodnie. Tysiące chwil, których nie zauważyłam. A może nie chciałam?

Marzena siedziała cicho na fotelu, skulona, jakby chciała zniknąć. Jej łzy nie robiły już na mnie żadnego wrażenia.

– Wiesz, co jest najgorsze, Tomek? – zapytałam spokojnie. – Że ja naprawdę myślałam, że cię jeszcze kocham.

Pozbyłam się złudzeń

Obudziłam się wcześnie. Nie spałam właściwie wcale, tylko liczyłam w głowie – nie owce, ale chwile. Te, w których Tomek mnie okłamywał. Te, w których patrzył mi prosto w oczy, mając świeże wspomnienie jej dotyku. Miałam całą galerię takich chwil. I żadnej siły, żeby je wykasować.

Weszłam do kuchni, gdzie on już siedział. Wyglądał, jakby nie spał jeszcze dłużej niż ja. Oczy miał podkrążone.

– Musimy dokończyć rozmowę – powiedziałam bez cienia emocji. – I tym razem chcę wiedzieć wszystko. Od A do Z.

Tomek wziął głęboki oddech.

– Poznałem ją lepiej... kilka tygodni po tym, jak ją zatrudniłaś. Została dłużej, rozmawialiśmy. Śmiała się z moich żartów. Ty już dawno przestałaś.

– Mów dalej.

– Potem zacząłem specjalnie wracać wcześniej. A później… nie było odwrotu. Czułem się przy niej... lżejszy. Jakby wszystko mogło być jeszcze proste.

– A ja? – zapytałam. – Ja byłam dla ciebie ciężarem?

Zamilkł. Ale to milczenie powiedziało mi wszystko.

– Nie planowałem tego, Anka. Przysięgam. Ale nie potrafiłem się oprzeć.

– A może po prostu nie chciałeś.

Podniosłam się od stołu. Czułam w sobie jakąś dziwną ulgę. Jakby słowa, które padły, wypłukały ze mnie wszystko – lęk, żal, nawet miłość.

– Nie musisz wybierać – powiedziałam, sięgając po torebkę. – Bo ja już wybrałam.

– Co to znaczy?

– Że odchodzę. I nie pytaj, kiedy wrócę. Albo czy wrócę w ogóle.

Zapięłam płaszcz, powoli, spokojnie. Jakbym szła do sklepu po chleb, nie po swoje życie.

– Anka... – powiedział cicho. – Przepraszam.

– Nie przepraszasz mnie. Tylko siebie.

Zamknęłam drzwi za sobą.

I pierwszy raz od miesięcy poczułam, że mogę oddychać.

Nigdy mu nie wybaczę

Nie było żadnego katharsis. Żadnego „wracam do siebie”, żadnego „teraz zaczynam nowe życie”. Wróciłam do pustego mieszkania. Usiadłam na wersalce i gapiłam się w ścianę. I jedyne, co czułam, to zmęczenie.

Nie krzyczałam, nie tłukłam talerzy. Nie miałam już siły. Wszystko we mnie zdążyło już zgasnąć – gniew, miłość, nadzieja. Została tylko cicha pogarda.

Nie do niego. Do siebie.

Że nie widziałam. Że nie chciałam widzieć. Że przez miesiące żyłam w przekonaniu, że on mnie wciąż kocha, że tylko przechodzi trudny okres. A on po prostu przestał się starać. Przestał kochać. Zaczął kłamać. Widział, że pękam – i nic nie zrobił.

Chciał bliskości? Że niby Marzena mu dała ciepło? Niech sobie ją weźmie.

Nie wiem, czy go znienawidzę. Ale wiem jedno – nigdy mu nie wybaczę, że mnie zostawił, zanim jeszcze zdążył odejść.

Anna, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama