Reklama

Jestem typem człowieka, który zawsze wszystko bierze na siebie. W pracy — deadline? Nie ma problemu, zrobię to. W związku — trzeba pomóc Agnieszce, bo szefowa znów ją upokorzyła? Jasne, przytulę, posłucham, zrobię herbatę. A w rodzinie? Cóż, tam jestem czymś między ostatnią deską ratunku a portfelem bez dna. Mój ojciec, Andrzej, po rozwodzie z mamą, Dorotą, po prostu się posypał. Zaczął znikać z życia, a kiedy się pojawiał, to najczęściej z problemem: „Mateusz, pomożesz mi z tym kredytem? Tylko do końca miesiąca.” „Synu, ta karta to mnie dobija, mogę liczyć na mały przelew?”

I na początku pomagałem. Z litości. Z poczucia obowiązku. Bo przecież to mój ojciec. Ten sam, który uczył mnie jeździć na rowerze, który dawał mi piątaka na colę pod stołem, kiedy mama się nie patrzyła. Ale tamten ojciec zniknął dawno temu. A jego miejsce zajął... ktoś inny. Ktoś, kto przestał dziękować, przestał pytać, przestał być obecny.

Zorientowałem się w tym pewnego wieczoru, gdy po raz kolejny dostałem od niego SMS-a: „Potrzebuję trzysta na ratę. Pilne. A ja – jak zawsze – przelałem.

Tego samego dnia Agnieszka siedziała obok mnie na kanapie, przeglądała wiadomości na laptopie i rzuciła:

– Znowu mu przelewasz?

– Tak. Ma trudny miesiąc – rzuciłem bez entuzjazmu.

– Mateusz... – zaczęła ostrożnie. – Nie myślisz, że... pozwalasz mu się wykorzystywać?

Spojrzałem na nią. Miała rację. I wiedziałem o tym. Ale co miałem zrobić? Przestać pomagać własnemu ojcu?

Wieczorem odebrałem od niego telefon. Krótki, standardowy.

– Cześć, synu. Słuchaj, udało się coś przelać? Bo wiesz, ten bank...

– Przelałem, tato – powiedziałem chłodno.

– Aha. Dzięki. To na razie.

I się rozłączył. Nie zapytał, co u mnie. Nie zapytał, jak się czuję. Nawet nie spytał, czy mam z czego mu przelać. Wtedy po raz pierwszy poczułem to uczucie. Że nie jestem już dla niego synem. Że jestem tylko bankomatem.

Pokłóciliśmy się

– Mateusz, możesz? – głos ojca w słuchawce był niby ciepły, ale ja znałem już ten ton. Taki „ciepły”, kiedy czegoś chce.

– Słucham, tato – odpowiedziałem, trzymając telefon ramieniem przy uchu i starając się dokończyć kod.

– Bo mam dziś termin tej cholernej raty. W banku mi mówili, że jak nie zapłacę, to coś tam... windykacja. No i...

Nie mam – przerwałem. Po raz pierwszy.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Jak to nie masz? – zapytał wolno, jakby nie dowierzał.

– Normalnie. Nie mam. I nawet gdybym miał, to... nie przelałbym.

– No pięknie. Ojca zostawiasz na lodzie. A kto ci kupił pierwszy komputer? Kto ci buty zimowe w liceum sponsorował, jak matka się wypięła?

Zamknąłem laptopa. Zacisnąłem zęby.

– Naprawdę? Serio, chcesz teraz robić rachunek zysków i strat? Mam ci przypomnieć, kto wyciągał cię z długów przez ostatnie dziesięć lat?

– Nie podnoś głosu! – warknął. – Ojca się tak nie traktuje. Co ty sobie myślisz?! Że jak trochę w tych komputerkach porobisz, to możesz ojca mieć gdzieś?

– Może byłoby lepiej, gdybyś w ogóle nie był moim ojcem! – wyrwało mi się. Wstydzę się tego zdania do dziś, ale wtedy… po prostu nie wytrzymałem.

Cisza. Ale nie taka, że się ktoś obraził. Taka… zimna. Pustka.

– Skoro tak uważasz – powiedział w końcu ojciec, lodowato. – To nie dzwoń więcej.

Stałem w kuchni. Dłonie mi się trzęsły. W głowie miałem tylko jedno: czy naprawdę jestem tak złym synem? Czy to on mnie przestał kochać, czy ja jego?

Porozmawiałem z mamą

– Mamo, co z nim jest nie tak? – zapytałem, zanim jeszcze zdjąłem kurtkę.

Dorota, moja mama, siedziała przy kuchennym stole i obierała jabłko. Zatrzymała rękę w pół ruchu, spojrzała na mnie.

– Co się znowu stało?

– Pokłóciliśmy się. O kasę. Znowu.

– No, to żadna nowość, Mateusz – westchnęła.

Usiadłem. Skórka od jabłka dotknęła stołu. Mama odłożyła nóż.

– Nie rozumiem. Naprawdę. Dlaczego on ciągle uważa, że mu się należy? Przecież to dorosły facet. Mógłby coś zmienić, ogarnąć życie, cokolwiek. Ale on tylko… dzwoni i żąda.

Mama spojrzała mi prosto w oczy.

– Bo on taki zawsze był. Nigdy nie robił więcej, niż musiał. Nawet w małżeństwie. Wiesz, że do dzisiaj pamiętam, jak mówił: „Niech Dorota załatwi. Dorota się zna. Dorota poradzi.” A jak nie poradziła, to było na mnie.

Zamilkliśmy na chwilę. Kroiła jabłko na ćwiartki, jak wtedy, gdy byłem dzieckiem.

– Synu, on cię nie kocha – powiedziała nagle. – On cię potrzebuje tylko dla kasy.

– Nie... – zaprotestowałem słabo.

– Wiem, że to boli. Ale spójrz na fakty. Gdybyś dziś mu powiedział, że nie możesz przelewać, przestałby dzwonić. I nawet nie zapytałby, jak się trzymasz.

Zacisnąłem dłonie na kubku z herbatą.

– To nie tak... To nie może być tak. Przecież to mój ojciec.

Mama położyła rękę na mojej.

– I co z tego?

Liczyła się tylko moja kasa

Pojechałem do ojca, bo mimo wszystkiego martwiłem się. Nie odbierał telefonu drugi dzień. Bałem się, że coś mu się stało. Nikt nie chce, żeby jego ostatnie słowa do rodzica brzmiały: może lepiej, gdybyś nie był moim ojcem.

Drzwi były otwarte. Tak po prostu. Pomyślałem, że może wyszedł na chwilę. Z kuchni dobiegł mnie jego głos.

– ...nie no, stary, jasne, że daje. A co ma zrobić? To jego obowiązek. Jakby nie dawał, to bym mu wyjechał, że się ojca wypiera. Przecież to działa za każdym razem.

Zamarłem. Głos ojca, rozbawiony, cyniczny.

– Ale powiem ci, chyba trzeba będzie go przycisnąć bardziej. Bo się zaczyna stawiać. Wczoraj się postawił. Ale ja już wiem, jak z nim gadać. Wystarczy rzucić parę tekstów o dzieciństwie, winie, poświęceniu i leci.

Usiadłem na schodach, jakby mnie ktoś uderzył. Ściskało mnie w żołądku. Wszedłem bez słowa. Ojciec siedział przy stole, telefon przy uchu, kawałek pizzy na talerzu.

– No i co ja ci mówiłem, jeszcze pizza od niego była... – podniósł głowę. Zobaczył mnie.

Zamilkł.

– Kto to był? – zapytałem spokojnie. Za spokojnie.

– Mateusz... słuchaj...

– Kto to był?

Zaczął się tłumaczyć. Plątał się. Mówił, że to żarty, że on tylko tak gadał, że przecież wiadomo, że mnie kocha.

Nie kochasz mnie – przerwałem. – Ty mnie wykorzystujesz.

– Przesadzasz. To twój obowiązek. Jesteś moim synem.

– Ale traktujesz mnie jak bankomat.

I wyszedłem. Ale po raz pierwszy – nie czułem winy.

Tego się nie spodziewałem

Wyszedłem na ulicę i nie wiedziałem, dokąd iść. Po prostu szedłem przed siebie, jakby chodnik miał mnie dokądś zaprowadzić. Warszawa wieczorem potrafi być cicha. A może to tylko moje wnętrze tak bardzo dudniło, że wszystko inne wydawało się wyciszone. Wyciągnąłem telefon. Wybrałem numer Agnieszki.

– Hej – odezwała się z lekkim zdziwieniem. – Wszystko okej?

– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Pokłóciłem się z ojcem. Mocno.

Chwila ciszy. Usłyszałem szum w tle – pewnie była w domu.

– Mateusz... ja nie wiem, czy powinnam to mówić teraz, ale... potrzebuję przerwy. Od tego wszystkiego.

– Ode mnie?

– Od tych twoich rodzinnych dramatów. Od tego, że jesteś ciągle rozdarty między lojalnością wobec ojca a sobą. Ja już nie mam siły patrzeć, jak cię to niszczy.

– Czyli to koniec?

– Nie wiem. Ale na razie... chcę pobyć sama.

Rozłączyła się. Usiadłem na ławce w parku. Byłem załamany.

To koniec

Wróciłem do niego kolejnego dnia. Po raz ostatni. Drzwi otworzył niechętnie, jakby spodziewał się listonosza z wezwaniem do zapłaty.

– O, pan hrabia się zjawił – rzucił z przekąsem. – Przemyślałeś? Masz może coś na ratę?

– Nie mam nic. I nie przyszedłem z pieniędzmi – powiedziałem spokojnie.

Zrobił krok w tył, zaskoczony.

– To po co?

– Pożegnać się.

Zamarł. Półprzymknięte oczy, usta w cienką kreskę.

– Przestań dramatyzować. Jesteś jak twoja matka. Przewrażliwiony.

– Może. Ale wiesz, co jest najgorsze? Nie to, że mnie nie kochasz. Już się z tym pogodziłem. Najgorsze jest to, że ja przez lata próbowałem to sobie wmówić. Że to, co robisz, to miłość. Tylko w innej formie.

– Synu...

– Nie. Nie jestem już twoim synem. Jestem bankomatem, do którego właśnie tracisz dostęp.

Wyjąłem z kieszeni kopertę. W środku było tysiąc złotych. Ostatni raz.

– To na ratę. Nie chcę, żebyś powiedział, że przeze mnie masz komornika. Ale to koniec.

Odwróciłem się. Próbował jeszcze mówić. O samotności. O tym, że źle się czuje. Że „nie wszystko rozumiesz, synu”. Ale nie odwróciłem się już ani razu.

Mateusz, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama