„Poleciałam z mamą do Włoch, żeby cieszyć się makaronem i lenistwem. Ten urlop zapamiętam jednak zupełnie inaczej”
„Właśnie zostałam z biletem i hotelem za grubą kasę. Szukałam zastępstwa. Koleżanki, znajome, kogokolwiek. Zero. Każda miała albo pracę, albo dzieci, albo weekend u teściowej. I wtedy pojawiła się myśl, od której aż mnie skręciło. Może zadzwonić do mamy”.

- Redakcja
To miał być zwykły wyjazd. Włochy, trochę słońca, dolce far niente, żadnych dramatów. Ola i ja miałyśmy już wszystko ogarnięte: bilety kupione, hotel opłacony, nawet zrobiłam listę knajpek, które koniecznie trzeba odwiedzić. I wtedy, o 22:37, przyszła wiadomość, która rozwaliła mi ten misterny plan w sekundę. „Iza, przepraszam, nie polecę…”.
Patrzyłam na ekran, czując, jak robi mi się gorąco. Jej chłopak, rozstanie, „muszę zostać” — jasne, dramat. A ja? Ja właśnie zostałam z biletem i hotelem za grubą kasę. Szukałam zastępstwa. Koleżanki, znajome, kogokolwiek. Zero. Każda miała albo pracę, albo dzieci, albo weekend u teściowej, którego „nie da się przełożyć”. I wtedy pojawiła się myśl, od której aż mnie skręciło. Może zadzwonić do mamy.
To nie miało sensu
Nie byłam z nią na wakacjach od liceum. Wtedy kłóciłyśmy się o wszystko: o godzinę powrotu, o to, że chcę krótkie szorty, o siedzenie w telefonie. A ja teraz? Mam 29 lat, a nadal czuję w jej obecności to samo ściśnięcie żołądka. Ale rozsądek — a może desperacja — zwyciężył. Wybrałam numer.
– Iza? Wszystko dobrze?
– Mamo… chcesz jechać ze mną do Włoch?
– Ojej! Naprawdę?! Kochanie, oczywiście!
Poczułam mieszaninę ulgi i… wstydu. Ona była zachwycona. A ja? Ja głównie byłam przerażona. Po przylocie mama niemal podskakiwała z entuzjazmu. Robiła zdjęcia lotniska, palmy przy wyjściu, nawet naszego busa do hotelu. Trochę przesadzała. W drodze do pokoju zatrzymała się, spojrzała na mnie z przejęciem.
– Nie nudzisz się ze mną? Jeśli chcesz, to jutro możemy robić coś po twojemu.
– Mamo, wszystko jest okej.
Ale wcale nie było. Od lat utrzymywałyśmy poprawny, ale kompletnie płytki kontakt. Raporty z pracy, pogoda, weekendowe plany. Żadnych głębokich rozmów, żadnych trudnych pytań. Już pierwszego ranka widziałam, że to nie ma sensu. Ona wstała o 7:00, pełna werwy, gotowa zdobywać miasto. Ja chciałam spać i pić kawę w ciszy, nie w biegu. Coś wisiało w powietrzu. Coś, czego nie chciałam nazywać.
I wiedziałam, że ten wyjazd — zamiast być odskocznią — zacznie mnie konfrontować z rzeczami, które od dawna ignorowałam.
Wszystko mi przeszkadzało
Pierwszy poranek we Włoszech zaczął się dokładnie tak, jak się obawiałam. Spałam jeszcze, gdy usłyszałam energiczne pukanie w drzwi pokoju.
– Iza, wstawaj! Jest piękna pogoda, szkoda marnować poranek!
Otworzyłam jedno oko. Była 7.30. Zasłona przepuszczała jasne światło, ale dla mnie mogła być równie dobrze trzecia w nocy.
– Mamo… jestem na urlopie. Można trochę pospać.
– Ale przecież nie przyjechałyśmy tu po to, żeby leżeć! – Jej głos był radosny, niemal śpiewny.
Przekręciłam się na drugi bok, a kiedy po chwili usiadłam na łóżku, mama już stała w drzwiach, gotowa do wyjścia. Miała na sobie sukienkę i to swoje spojrzenie, które pamiętałam aż za dobrze: ciche wyczekiwanie, czy przypadkiem nie sprawię jej przykrości.
– Jeśli chcesz, ja zejdę na śniadanie, a ty dołączysz później – zaproponowała.
– Nie, zaraz zejdę – westchnęłam.
Nie powiedziała nic, ale widziałam, jak minimalnie opadły jej ramiona. Włączył mi się ten sam nastoletni automatyzm co kiedyś: poczucie winy, że nie jestem taka, jaką chciała. Podczas zwiedzania próbowałam nastawić się pozytywnie, lecz szybko wyszło, że różni nas absolutnie wszystko. Gdy zatrzymała się przy pierwszej fontannie, uśmiechnęłam się. Przy drugiej zrobiłam to z przyzwyczajenia. Przy trzeciej już nie potrafiłam ukryć znużenia.
– Zróbmy jeszcze jedno zdjęcie – poprosiła.
– Mamo, naprawdę? My stoimy co kilka kroków.
Zamarła z aparatem w dłoni. Nie broniła się, nie tłumaczyła, tylko spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem, jakbym zgasiła jej entuzjazm. Po chwili znów ruszyła, ale ciszej, już bez zdjęć.
Sama sobie zaczęłam się dziwić. Przecież powinnam uznać to za urocze: jej entuzjazm, jej radość z drobiazgów. Zamiast tego czułam narastające spięcie. Nie rozumiałam, dlaczego wystarczyła jej obecność, żeby nagle wróciło we mnie to znane uczucie, jakbym znów miała szesnaście lat i oczekiwała kolejnej uwagi. Pod koniec dnia mama zapytała zachowawczo:
– Jesteś zmęczona? Mogłyśmy wrócić wcześniej.
– Po prostu jestem głodna – odpowiedziałam, bo nie chciałam mówić więcej.
W drodze do hotelu pomyślałam, że nie chodziło o tempo zwiedzania ani nawet o zdjęcia. Czułam, że pod spodem jest coś większego, coś nieprzepracowanego, czego nie umiałam nazwać. Jeszcze nie wtedy.
Napięcie miedzy nami rosło
Następnego dnia mama wstała równie wcześnie, ale tym razem nie budziła mnie pukaniem. Gdy zeszłam na śniadanie, siedziała już przy stoliku, z filiżanką kawy i jakimś folderem z atrakcjami. Uśmiechnęła się szeroko, choć w oczach miała coś ostrożnego.
– Myślałam, że mogłybyśmy dziś zrobić muzeum, potem plażę, a wieczorem pójść na kolację do tej restauracji nad wodą. Podobno mają świetną zupę rybną.
Usiadłam powoli i od razu poczułam, że coś we mnie się napina.
– Mamo, ja bym chciała trochę spokojniej. Może spacer, kawa, nic na siłę.
Mama uniosła brwi, jakby naprawdę próbowała mnie zrozumieć, ale jednocześnie w jej twarzy pojawił się cień zawodu.
– Ja tylko chcę, żebyśmy spędziły czas razem – powiedziała miękko.
– Spędzamy. Tylko nie musimy robić wszystkiego po twojemu.
Zastygła. I wtedy padło zdanie, które trafiło mnie mocniej, niż powinnam była pozwolić.
– No właśnie. Ja nigdy nie wiem, jak ty chcesz.
Przez sekundę siedziałam w ciszy. Jej słowa zawisły między nami tak ciężko, że obie odwróciłyśmy wzrok. Poczułam ukłucie. Może faktycznie nigdy jej nie mówiłam. Ale pamiętałam też wszystkie tamte lata, gdy miałam wrażenie, że pytanie o moje zdanie jest tylko formalnością, bo i tak była już podjęta decyzja.
Wyszłyśmy na spacer, lecz atmosfera stała się gęsta, choć żadna nie odważyła się tego nazwać. Szłyśmy obok siebie, a każde moje słowo było wyważone, każde jej westchnienie zbyt znaczące. Gdy zatrzymała się przy sklepie z pamiątkami, zrobiła to jakby odruchowo, a ja udawałam, że podziwiam bransoletki, choć tak naprawdę unikałam jej wzroku.
Wieczorem, przy kolacji, obie robiłyśmy dobrą minę. Opowiadałyśmy o potrawach, komentowałyśmy pogodę, zamówiłyśmy deser. Niby było spokojnie, ale w tle stale czułam to milczenie, które powstało rano. To, którego żadna z nas nie potrafiła przerwać.
Wróciłyśmy do hotelu i nawet życzyłyśmy sobie dobrej nocy, jakby dzień był udany. A ja leżałam w łóżku i nagle dotarło do mnie, że to nie Włochy ani tempo dnia sprawiały, że byłam spięta. To ta wieloletnia warstwa rzeczy niedopowiedzianych. To dystans, który budował się latami. I wiedziałam, że prędzej czy później te emocje będą musiały znaleźć ujście.
W końcu rozmawiałyśmy szczerze
Ostatnie dni wyjazdu nadeszły szybciej, niż się spodziewałam. Wieczorem usiadłyśmy w małej restauracji przy cichym deptaku. Było ciepło, spokojnie, a mimo to czułam znajome napięcie pod skórą. Mama długo mieszała łyżeczką herbatę, choć dawno przestygła.
– Chciałam, żeby ten wyjazd był dla nas dobry – zaczęła cicho. – A wyszło… nie wiem, jak wyszło. Trudno.
Odłożyłam widelec. Pierwszy raz nie miałam gotowej odpowiedzi.
– Nie jest trudno przez ciebie – powiedziałam w końcu. – No, nie tylko przez ciebie – dodałam po chwili.
Mama podniosła wzrok. W jej oczach zobaczyłam zmęczenie, ale też coś, czego dawno tam nie widziałam. Oczekiwanie.
– Ja od lat unikam takich rozmów – zaczęłam. – Bałam się, że znowu coś zepsuję.
– Ja też się bałam – powiedziała. – Że odsunęłaś się, bo nie byłam wystarczająco dobra.
Przez moment siedziałyśmy w ciszy, która tym razem nie bolała. Zaryzykowałam kolejne zdanie.
– Czasem miałam wrażenie, że wszystko o mnie wiesz bez pytania. A ja… chciałam, żebyś zobaczyła mnie taką, jaką jestem.
Mama lekko skinęła głową.
– A ja miałam wrażenie, że cię tracę – powiedziała. – I że powinnam bardziej się starać, tylko nie wiedziałam jak.
Nagle zdałam sobie sprawę, że w tej rozmowie żadna z nas nie próbowała wygrać. Gdy kelner zabrał talerze, mama spytała spokojnie:
– To co jutro?
Zastanowiłam się chwilę.
– Może… po prostu bądźmy razem. Bez planu.
Mama uśmiechnęła się tak, jakby pierwszy raz od dawna wzięła głębszy oddech.
Coś się zmieniło
Następnego dnia naprawdę nie miałyśmy planu. Wyszłyśmy z hotelu bez mapy, bez listy miejsc, bez pośpiechu. Po prostu szłyśmy tam, gdzie chciało nam się skręcić. Dla mnie było to nowe uczucie, bo zawsze czułam przy mamie jakiś rodzaj kontroli – nawet jeśli nie nazywałam tego głośno. Minęłyśmy małą cukiernię. Mama zatrzymała się i spojrzała na mnie pytająco.
– Chcesz lody?
– Lody to zawsze dobry pomysł – odpowiedziałam, pierwszy raz od wielu dni śmiejąc się naprawdę.
Usiadłyśmy na ławce, obserwując ludzi. Mama opowiadała o rzeczach, o których nie wiedziałam: o tym, że po śmierci babci długo nie mogła się pozbierać, o tym, że czasem czuła się samotna, nawet kiedy otaczali ją ludzie. Mówiła spokojnie, jakby dopiero teraz odważyła się odsłonić.
Słuchałam i nagle zauważyłam, że w tych historiach jest ktoś inny niż mama, którą zawsze znałam. Nie ta, która poprawiała mi kołnierz, kontrolowała oceny czy wyczuwała każdy fałsz. Ktoś bardziej kruchy i bardziej zwyczajny. Przeszłyśmy przez mały targ z pamiątkami. Mama zatrzymała się przy stoisku z drobiazgami.
– Może coś weźmiemy? – zapytała. – Nieważne co, byle było nasze.
Wybrałyśmy dwa małe breloczki. Nic specjalnego, ale kiedy je odebrałam, poczułam coś w rodzaju delikatnego porozumienia. Jakbyśmy obie zrobiły krok w stronę czegoś nowego, choć żadna nie umiała jeszcze powiedzieć, dokąd to prowadzi. Wracając do hotelu, miałam wrażenie, że po raz pierwszy od dawna idziemy obok siebie, a nie jedna za drugą.
Zbliżyłyśmy się do siebie
Wieczorem wróciłyśmy do hotelu zmęczone, ale w zupełnie innym stanie niż wcześniej. Nie było tego napięcia, które zwykle wisiało między nami. Mama zaparzyła herbatę, ja otworzyłam balkon i wpuściłam do pokoju ciepłe powietrze. Usiadłyśmy na łóżkach jak dwie osoby, które właśnie wróciły z długiej wędrówki.
– Fajnie było – powiedziała mama cicho. – Tak po prostu.
– Tak – przyznałam. – Bez udawania.
Przez chwilę patrzyłyśmy przed siebie. Potem mama odezwała się z wahaniem, jakby sprawdzała, czy może.
– Wiesz… ja czasem tęskniłam. Bałam się ci to powiedzieć, żeby cię nie przytłoczyć. Myślałam, że masz swoje życie i że nie powinnam się wpychać.
Zaskoczyło mnie to. Mama rzadko mówiła o sobie wprost.
– Ja też często uciekałam w różne rzeczy – odpowiedziałam. – W pracę, w znajomych. Łatwiej było mieć zajęcie niż rozmawiać o czymś trudniejszym.
Mama lekko się roześmiała, ale w tym śmiechu było coś drżącego.
– No, dobrana z nas para.
– Tak – uśmiechnęłam się. – Dobrze, że chociaż próbujemy.
Napięcie, które krążyło między nami przez pierwsze dni, nie zniknęło całkowicie. Nadal byłyśmy różne. Nadal czasem czułam się przy niej jak w liceum. Ale tego wieczoru pierwszy raz od dawna nie czułam się samotna obok niej. Leżąc już w łóżku, pomyślałam, że nie wiem, ile jeszcze będzie takich dni i czy będziemy potrafiły mówić do siebie tak otwarcie częściej niż raz na kilka lat. Ale wiedziałam jedno: ten wyjazd zaczął coś zmieniać.
Iza, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Według dzieci na emeryturze mam żyć o chlebie i wodzie. Wytykają mi krem na zmarszczki i rozliczają z każdego grosza”
- „Delegacja do Warszawy zmieniła mnie bezpowrotnie. Nie żałuję i nie zamierzam się tłumaczyć mężowi z tej 1 nocy”
- „Nie mogę znieść, że synowa zarabia więcej niż mój syn. Oczerniłam ją przed całą rodziną, ale teraz tego żałuję”

