Reklama

Zawsze powtarzałam sobie, że jeśli ktoś wchodzi w związek z kimś, kto ma dziecko, to nie tylko z tą osobą się wiąże, ale i z jej rodziną. A szczególnie z dziećmi. Mnie przyszło wychowywać cudzą córkę – cudzą tylko na papierze. Dla mnie to była moja Małgosia. Z biegiem lat zapomniałam, że nie ja ją urodziłam. Chodziłam na wywiadówki, opatrywałam kolana i tuliłam po pierwszym złamanym sercu. Nigdy nie powiedziałam, że jest „tylko” pasierbicą. A teraz... a teraz słyszę, że zmarnowałam jej życie. Jak się bronić, kiedy nie wiesz, co zrobiłaś źle? Jak odpowiedzieć, gdy ktoś, kogo kochasz jak własne dziecko, patrzy ci w oczy i mówi: „To przez ciebie jestem nikim”?

Serce mi się ścisnęło

Poznałam Adama w sklepie mięsnym. Wpadliśmy na siebie dosłownie – ja z siatką kurczaków, on z dwoma żeberkami. Zaczęliśmy się śmiać, a potem poszliśmy na kawę. Mówił, że jest wdowcem, że sam wychowuje dwunastoletnią córkę. Nie miał w sobie żalu ani pretensji do świata, chociaż śmierć żony – jak powiedział – złamała mu serce.

– Małgosia jest bardzo delikatna – uprzedził mnie już na pierwszej randce. – Nie zaakceptuje byle kogo. Ale nie chcę być sam do końca życia.

Nie przestraszyłam się. Wręcz przeciwnie. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam Gosię – chudą jak patyk, z włosami związanymi w byle jaki kucyk – serce mi się ścisnęło.

– Cześć, Małgosiu – uśmiechnęłam się do niej ciepło.

To ty jesteś tą nową taty? – zapytała bez cienia emocji.

– Możesz mówić mi Krysia.

Nie potrzebuję mamy – burknęła i wróciła do pokoju.

Adam westchnął ciężko.

– Damy radę – zapewniłam, choć wewnętrznie czułam gulę.

Z każdym tygodniem starałam się bardziej. Szyłam jej kostium na szkolne przedstawienie, piekłam naleśniki, które lubiła. Po dwóch miesiącach, gdy zachorowała, zawiozłam ją do lekarza. Wychodząc z gabinetu, powiedziała cicho:

– Mogłaś nie całować mnie w czoło. To było żenujące.

– Przepraszam – odparłam speszona. – Po prostu… martwię się o ciebie.

Nie odpowiedziała.

Nie wiedziałam, co powiedzieć

Z czasem było coraz lepiej. Gosia przestała mówić do mnie „ta”, zaczęła wołać „Krystyna”, a potem nawet „Krysia”, gdy była w dobrym humorze. Pamiętam ten dzień, kiedy wróciła ze szkoły cała roztrzęsiona. Trzęsły jej się ręce, jak zdejmuje buty.

– Co się stało? – zapytałam od razu, odstawiając garnek z zupą.

– Nic. Daj spokój.

Widzę, że coś jest nie tak.

Usiadła na schodach i spuściła głowę.

– Marta powiedziała wszystkim, że nie mam matki, tylko macochę. I że pewnie jestem przez ciebie bita.

Zamurowało mnie.

– Że co?

– Że wyglądam jak dziewczyna z patologicznego domu. Bo ty nie jesteś moją „prawdziwą mamą”.

Przysiadłam obok i długo nie wiedziałam, co powiedzieć. Bałam się, że jedno słowo za dużo sprawi, że znowu mnie odepchnie.

– Wiesz, co jej odpowiedziałam? – powiedziała nagle.

– Co?

– Że może i nie jesteś moją mamą, ale jesteś lepsza niż jej matka.

Zaśmiała się, choć przez łzy. Przytuliłam ją mocno.

Jesteś dla mnie ważna. Nawet jeśli nie zawsze umiem to pokazać. I nawet jeśli cię to wkurza.

– Wkurza – przyznała.

– No to dobrze. Matki od tego są, żeby czasem wkurzać.

Tego dnia pierwszy raz sama mnie objęła. Nieśmiało. I wtedy pomyślałam: „Udało się”. Tylko nie wiedziałam, że to wszystko runie jak domek z kart.

Zaniemówiłam

Gosia dorastała. Z małej, szczupłej dziewczynki zmieniła się w zbuntowaną nastolatkę z czarnymi paznokciami i słuchawkami w uszach.

Nie pierz mi więcej ubrań, dobra?

– Przecież były brudne...

– Ale to są moje rzeczy, a nie twoje.

Zabolało. Nie wiedziałam, czy to hormonalna burza, czy naprawdę coś przegapiłam. Starałam się nie brać tego do siebie, ale... to nie było łatwe. Adam tylko wzruszał ramionami.

– Odpuść trochę. Też nie mogę się z nią ostatnio dogadać.

– Kocham ją jak córkę.

– Wiem. Ale ona ma swoje emocje. Ty też kiedyś byłaś nastolatką.

Tak, byłam. Jednak nie pamiętam, żebym wylewała kubek z herbatą tylko dlatego, że ktoś podał mi go w złym kubku. Albo, żebym wykrzyczała mojej mamie, że ma „twarz jak z czasów wojny”. A właśnie to usłyszałam od Gosi.

– Masz zero stylu i jesteś żałosna – powiedziała. – Myślisz, że jak mnie wychowywałaś, to masz prawo się wtrącać we wszystko?

Zaniemówiłam. Adam próbował interweniować, ale ona już trzaskała drzwiami od swojego pokoju.

Przepraszam – powiedział. – Ona nie wie, co mówi.

Nigdy nie dostałam odpowiedzi

Gosia wyprowadziła się zaraz po maturze. Bez pożegnania, bez uścisku, bez spojrzenia. Wzięła walizkę, torbę sportową i zostawiła na stole kartkę:

„Nie szukajcie mnie. Mam dość tego domu”.

– Nie możemy jej tak zostawić! – krzyknęłam, trzymając kartkę jak papierek lakmusowy naszej porażki.

Daj jej czas. Niech się wyszaleje.

Nie umiałam tak po prostu usiąść i czekać. Pisałam do niej. Zwykłe wiadomości – „czy masz co jeść?”, „czy wszystko w porządku?”, „pamiętaj, że cię kocham”. Nigdy nie dostałam odpowiedzi.

Minęły trzy lata. Któregoś dnia pojawiła się w drzwiach.

– Cześć – powiedziała oschle, jakby ostatnim razem wyszła tylko do sklepu.

– Dziecko, jak ty wyglądasz? – byłam już przy niej, zanim zdążyła cokolwiek dodać.

Nie mów do mnie „dziecko”. Mam dwadzieścia dwa lata.

Zamknęła za sobą drzwi i przeszła do kuchni. Usiadła jak gość, a nie jak ktoś, kto kiedyś tu mieszkał.

Przyszłam, żeby ci coś powiedzieć – zaczęła. – Nie sądź, że cię odwiedzam z tęsknoty.

– Okej – wyszeptałam, czując, że coś ściska mi krtań.

Zniszczyłaś mi życie. Całe. Od podstawówki do teraz.

Zamarłam.

– Co ty mówisz?

– Wmówiłaś mi, że jestem twoja. A nie jestem. I nigdy nie byłam. I przez to nigdy nie byłam sobą.

Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Patrzyła na mnie obcym wzrokiem. Jakbym była kimś, kto ją skrzywdził.

Nie poznawałam jej

– Zawsze wiedziałaś lepiej, co dla mnie dobre – ciągnęła Gosia z chłodną precyzją. – Nawet nie pytałaś, co czuję, czego chcę. Miałam być twoim projektem. Idealna córka z katalogu.

– To nieprawda… – wyszeptałam. – Chciałam, żebyś czuła się bezpieczna. Kochana.

– Ale ja nie byłam twoja! – rzuciła. – I nigdy się nie czułam bezpieczna. Czułam się… zduszona. Jakbyś próbowała mnie skleić ze sobą, choć wcale nie pasowałyśmy.

– To, czemu nigdy nic nie powiedziałaś? Czemu nie przyszłaś i nie powiedziałaś: „nie rób tego, nie chcę tak”?

Wzruszyła ramionami.

Bo byłam dzieckiem. A ty byłaś dorosła. A potem już byłam wściekła. I chciałam tylko uciec.

Usiadłam. Nie czułam nóg. Patrzyłam na nią i nie poznawałam jej.

Chciałam mieć mamę – powiedziała cicho, bardziej do siebie. – Ale nie taką mamę, która będzie mnie trzymać za gardło słowem „kocham”. Tylko taką, przy której będę sobą. A przy tobie musiałam grać wdzięczną sierotę.

– To nieprawda – zapłakałam. – Nigdy tego od ciebie nie oczekiwałam…

– Ale oczekiwałaś, że cię pokocham. Że cię nazwę „mamo”. Że ci będę wdzięczna. A ja tylko chciałam, żeby ktoś mnie widział taką, jaka jestem.

Wstała. Spojrzała na mnie ostatni raz.

– Muszę już iść. Nie przyszłam po przebaczenie.

Zostałam w kuchni sama, z filiżanką, której nawet nie dotknęła. I sercem, którego nie umiałam już pozbierać.

Zawsze będą ją kochała

Minęły dwa miesiące. Ani telefonu, ani wiadomości. Żadnego „przepraszam”, żadnego „pomyliłam się”. Tylko echo jej słów, które rozcinało ciszę codzienności. Adam próbował mnie pocieszać, ale i on był przygaszony.

– Może jeszcze się odezwie – mówił. – Zawsze była uparta. Ale nie głupia.

– Nie chcę, żeby się odzywała z litości. Albo, bo będzie jej się coś opłacać – odpowiedziałam. – Chcę, żeby przyszła, bo zrozumiała, że miłość to nie była pułapka.

– Naprawdę kochałaś. Nikt ci tego nie zabierze. Nawet ona.

A jednak czułam się okradziona. Nie z pamiątek, nie z macierzyństwa – z sensu. Wszystko, co dla niej robiłam, co planowałam, wszystko, czego się nauczyłam o byciu matką… poszło na marne? Czy naprawdę przez lata kochałam ją źle? Czasem łapię się na tym, że słyszę na ulicy jej głos. Ale to nigdy nie jest ona. I może już nigdy nie będzie.

Na stole wciąż leży jej stare zdjęcie – ma może czternaście lat, śmieje się z lizakiem w dłoni. Stoję obok, z ręką na jej ramieniu. Patrzę z dumą w obiektyw. A ona? Patrzy gdzieś obok. Może już wtedy czuła do mnie niechęć. A ja ją kochałam. Tak, jak umiałam. I nie przestanę, choćby do końca życia miała mi tego nie wybaczyć.

Krystyna, 55 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama