Reklama

Nie jestem typem osoby, która robi dramy. Naprawdę. Przez większość czasu wolę po prostu przemilczeć coś, niż rozkręcać awanturę. Ale czasem... czasem nawet najbardziej cierpliwa osoba osiąga punkt, z którego nie ma już powrotu.

Michała poznałam na studiach. Był inny niż wszyscy – spokojny, poukładany, trochę nieśmiały, ale miał w sobie coś, co mnie przyciągnęło. Zostaliśmy parą, potem małżeństwem, a potem… cóż. Potem przyszła codzienność. I jego rodzina.

Nie lubiliśmy się

Od początku wiedziałam, że jego mama – Teresa – jest typem kobiety, która musi mieć ostatnie słowo. I że Michał, choć dorosły facet, w jej obecności kurczy się jak chłopiec w krótkich spodenkach. Zawsze robił, co mu kazała. A ja? Ja miałam być wdzięczna, że mnie zaakceptowali.

Zdzisław – ojciec Michała – niby nic nie mówił, ale kiwał głową, jakby każde zdanie Teresy było objawieniem. Agnieszka – siostra Michała – od razu mnie nie polubiła. Przekrzywiała głowę i rzucała sarkastyczne uwagi, jakbyśmy rywalizowały o miejsce w tej chorej hierarchii. A Marcin, jej mąż? Siedział cicho, gapił się w telefon. Jakby to wszystko go nie dotyczyło.

I tak się to kręciło. Od świąt do świąt, od wizyty do wizyty. Aż do tego wyjazdu w Bieszczady. Tygodnia, który miał być wspólnym wypoczynkiem. Tygodnia, po którym przestaliśmy się do siebie odzywać.

Na pewno chcesz tam jechać? – zapytałam Michała, pakując ostatnie rzeczy do torby.

– Justyś... przestań. To tylko tydzień. W górach. Co może się wydarzyć?

Popatrzyłam na niego i westchnęłam.

Zaczęło się niewinnie

Przyjechaliśmy jako ostatni. Teresa już zdążyła rozgościć się w salonie wynajętego domku, rozłożyła swoje rzeczy na kanapie, jakby to był jej własny dom. Gdy tylko przekroczyliśmy próg, spojrzała na mnie z góry i rzuciła:

– A Justyna to znów w tych czarnych ciuchach, co? Nie macie w mieście kolorów?

– Dzień dobry, mamo – uśmiechnął się Michał, jakby nie usłyszał tego przytyku.

Uśmiechnęłam się sztywno i udałam, że nie słyszałam. Jeszcze nie zdążyłam zdjąć butów, a Agnieszka już komentowała:

– Michał, ale ty schudłeś! Justyna cię głodzi czy co?

Marcin chichotał, wpatrzony w ekran telefonu. Zdzisław tylko chrząknął coś pod nosem. Michał, zamiast zaprzeczyć albo chociaż zażartować, po prostu wzruszył ramionami.

– E tam, jakoś tak wyszło – mruknął.

I już wiedziałam, jak ten wyjazd będzi wygląał. Przy kolacji Teresa zepchnęła mnie z końca stołu do kąta, mówiąc:

– Tam bliżej kuchni będzie ci wygodniej, Justynko, jakby trzeba było po coś skoczyć.

– Jasne – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku już coś we mnie buzowało.

Gdy zaczęli rozmawiać o tym, kto jaką kiełbasę lubi, Teresa znów się odezwała:

– Ale Justyna to chyba nie je wieprzowiny, nie? Taką mamy teraz modę na te... dziwactwa różne.

Jem wszystko, proszę się nie martwić – rzuciłam, starając się brzmieć uprzejmie.

– Och, to dobrze, bo ostatnio to już nie wiadomo, co gotować! – roześmiała się Agnieszka, patrząc mi prosto w oczy.

Michał milczał. Jadł, nie podnosząc wzroku znad talerza. „Czy tylko ja to widzę? Dlaczego on siedzi cicho?” – pomyślałam, dusząc się z każdą kolejną minutą.

Źle się tam czułam

Leżeliśmy w łóżku, a ja wpatrywałam się w sufit, jakbym tam miała znaleźć odpowiedź. Michał przysypiał obok, spokojny jak dziecko po całym dniu zabawy.

– Michał... – zaczęłam cicho.

– Mmm?

Czuję się tu jak piąte koło u wozu. Twoja matka traktuje mnie jak pomoc domową, a Agnieszka... no sama widzisz, jak się odzywa. A ty... nic nie mówisz.

– Justyś, nie zaczynaj, proszę cię. Zawsze coś ci nie pasuje – mruknął i przewrócił się na bok.

Poczułam, jakby ktoś przywalił mi w twarz.

– Zawsze coś mi nie pasuje? Serio?

– Po prostu... to tylko tydzień. Nie róbmy z tego afery.

Usiadłam na łóżku.

– Nie chodzi o tydzień, Michał. Chodzi o to, że jestem niewidzialna. Oni mnie nie lubią, a ty nic z tym nie robisz. Siedzisz przy nich i się śmiejesz, jakby wszystko było super.

– Bo nie chcę awantur! – podniósł głos. – Myślisz, że mi łatwo?

– Nie wiem, Michał. Może wcale nie chcesz, żeby mi było łatwo. Może wolisz, żebym siedziała cicho i się uśmiechała. Jak lalka, co?

– Nie dramatyzuj. Po prostu staram się, żeby ten wyjazd się nie rozpadł po dwóch dniach.

Wyszedł do łazienki. Zostałam sama. Patrzyłam na jego poduszkę i czułam, że pęka we mnie coś ważnego. „Zostawiłby mnie tam z nimi, gdyby mógł. Może właśnie to powinnam zrobić – po prostu się spakować” – przemknęło mi przez głowę.

Ale jeszcze nie wtedy. Jeszcze się łudziłam.

Były złośliwe

Ognisko miało być kulminacją wyjazdu. Teresa upiekła kiełbasy, Zdzisław rozstawił ławki, a Agnieszka od rana opowiadała, że „przy ogniu wszystko smakuje lepiej, nawet kiepskie towarzystwo”. Michał śmiał się z jej żartów. Ja też się zaśmiałam – ale w środku miałam już dość.

Siedzieliśmy wokół ognia. Teresa, jak zwykle, grała pierwsze skrzypce, opowiadając o dawnych wyjazdach z dziećmi, jeszcze zanim ja zaczęłam z nimi jeździć. Agnieszka podchwyciła:

– Tak, wtedy było jakoś... weselej, nie? Mniej tego napięcia. Teraz to człowiek się boi coś powiedzieć.

– Może byśmy zmienili temat – rzuciłam spokojnie, z pozoru.

– A dlaczego? – Agnieszka uniosła brew. – Przecież nikt nic złego nie mówi, prawda, mamo?

Teresa tylko westchnęła teatralnie i podlała ogień. Marcin prychnął śmiechem.

– Nie, no, naprawdę. Jak się Justyna zdenerwuje, to znowu będzie cicho przez dwa dni – rzucił półgębkiem.

Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca.

– Wystarczy – powiedziałam cicho.

Nikt nie zareagował. Ogień trzaskał, a ja słyszałam tylko własne serce bijące jak młot.

– Mam dość – wyrwało mi się nagle. – Waszych docinków, udawania, że wszystko jest okej, podczas gdy co wieczór muszę się zbierać z podłogi po tym, jak mnie traktujecie!

Zamarli. Nawet Michał.

– Co ty opowiadasz – syknęła Teresa. – Nikt cię tu nie krzywdzi. To ty jesteś przewrażliwiona.

– Przewrażliwiona? – zaśmiałam się gorzko. – Nie wiadomo, co Michał w niej widzi – dodała Agnieszka z udawanym uśmiechem.

Przestańcie już – Michał powiedział cicho.

– Nie – spojrzałam na niego. – Ty powiedz. Co widzisz?

Milczał. Wstałam i poszłam do domku, zostawiając za sobą ognisko i spalone resztki złudzeń.

Wyjechaliśmy kolejnego dnia

Rano panowała dziwna cisza. Nawet Teresa nie chodziła po kuchni jak generał po poligonie. Michał siedział w przedpokoju i wiązał buty.

Pakuj się – rzucił bez emocji.

– Ty chcesz jechać?

– Nie ma sensu tu siedzieć po tym, co się wczoraj wydarzyło.

Nie odpowiedziałam. Po prostu zaczęłam składać rzeczy. Przez cały ten poranek nie padło między nami ani jedno ciepłe słowo. W samochodzie jechaliśmy w milczeniu. Góry zostały za nami, a w środku miałam wrażenie, jakby coś się bezpowrotnie skończyło.

Twoja matka mnie nienawidzi – powiedziałam w końcu.

– Może po prostu nie potrafi cię zrozumieć. Ale też nie pomagasz.

– Nie pomagam?! Michał, ja się starałam. Latami. Przymykałam oko na każdą złośliwość, każde upokorzenie. Ty myślisz, że to łatwe?

– Wiesz co? – odwrócił głowę, patrząc prosto przed siebie. – To twoja wina, bo się nie potrafisz dostosować. Nigdy nie potrafiłaś.

Zamarłam. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Serio? Po wszystkim, co zniosłam?

– Dostosować się? Mam zgodzić się na to, żeby mnie traktowano jak śmiecia?

– Justyna, nie zaczynaj.

– Nie zaczynaj?! To ja się mam godzić na to, że mnie szarpie twoja matka, że siostra mnie wyśmiewa, a ty siedzisz jak tchórz i kiwasz głową?

Nie odpowiedział. Przyspieszył. Patrzyłam przez okno, próbując nie płakać. Wróciliśmy do domu. Michał zamknął się w pokoju. Ja po raz pierwszy pomyślałam, że być może... to koniec.

Mam święty spokój

Minęło kilka tygodni. Telefony od Teresy zamilkły. Agnieszka też się nie odzywała. Michał próbował raz czy dwa zadzwonić do ojca, ale nikt nie odbierał. Może to i lepiej.

W naszym mieszkaniu panowała cisza. Nie ta wygodna, domowa. Tylko ta pełna napięcia, jak przed burzą.

– Mama pytała, co u nas – rzucił Michał pewnego wieczoru, nalewając sobie herbaty.

– I co jej powiedziałeś?

– Że dobrze.

Kłamiesz dla świętego spokoju? – uniosłam brwi.

– A ty co byś powiedziała?

Wzruszyłam ramionami.

Nie jestem gotowa, by ich znów słuchać – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy. – Może nigdy nie będę.

Usiadł naprzeciwko, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko westchnął. W pracy rzuciłam się w obowiązki, bo tylko tam mogłam zapomnieć. W domu unikaliśmy się.

Czasem zastanawiałam się, czy faktycznie coś ze mną jest nie tak. Może Teresa miała rację, może Agnieszka wyczuła moją słabość. Może to ja byłam tą „trudną”. Ale za każdym razem, gdy wracałam myślami do ogniska, do ich słów, do milczenia Michała – wiedziałam, że to nie tylko moja wina.

Justyna, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama