„Pojechaliśmy z mężem do Egiptu ratować małżeństwo. On wrócił z nową partnerką, ja z pozwem o rozwód”
„Potrzebowałam uciec. Z Egiptu. Z tej farsy. Z siebie, jaką byłam przy nim. Na lotnisku, w strefie odlotów, zadzwoniłam do prawniczki mojej przyjaciółki. Umówiłam się na spotkanie zaraz po powrocie. Wiedziałam, czego chcę. Po raz pierwszy od miesięcy”

- Redakcja
Nigdy nie sądziłam, że ratowanie związku może oznaczać jego koniec. Egipt miał być dla nas oddechem, resetem, próbą odnalezienia siebie nawzajem wśród piasków i słońca. Byliśmy małżeństwem z wieloletnim stażem, ale ostatnie miesiące coraz bardziej oddalały nas od siebie. Zamiast czułości – cisza. Zamiast rozmów – wymijające spojrzenia. Ten wyjazd miał być ostatnią deską ratunku. Kupiłam opalizujący kostium, zabrałam jego ulubiony zapach perfum, w sercu tliła się jeszcze nadzieja. Nie wiedziałam, że on spakuje coś więcej niż walizkę.
Cień na wspomnieniach
– Pamiętasz, jak tu byliśmy pięć lat temu? – zapytałam, patrząc na zdjęcie z tamtej podróży. Siedzieliśmy wtedy razem na wielbłądzie, oboje uśmiechnięci, jego ręka obejmowała mnie w pasie. Dziś nie pamiętał nawet, że robiliśmy to zdjęcie.
– Mhm – mruknął, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
To był moment, w którym coś pękło. Może nie po raz pierwszy, ale na pewno najmocniej. Ostatnie miesiące przypominały długie pasmo nieporozumień. Ciche dni, oschłe gesty, rozmowy o rachunkach i mleku, nigdy o nas. A jednak, gdy powiedział, że może byśmy spróbowali polecieć gdzieś razem, na nowo, poczułam coś – ulgę? Nadzieję?
– Chcesz ratować małżeństwo? – spytałam wtedy, unosząc brwi.
– Nie wiem – odparł. – Ale może warto spróbować. Zróbmy coś razem. Tak po prostu.
Wtedy jeszcze w to uwierzyłam. Zarezerwowałam bilety, wybrałam hotel, kupiłam sukienkę w kolorze turkusu, bo kiedyś powiedział, że dobrze mi w tym odcieniu. Włożyłam wysiłek, który wcześniej wkładałam w nas. Ale już na lotnisku widziałam, że coś jest nie tak. On cały czas pisał. Niby służbowe maile, niby jakiś klient.
– Możesz schować telefon? Jesteśmy razem, pierwszy raz od miesięcy – poprosiłam cicho.
– Sprawdzam tylko coś, zaraz – odpowiedział bez spojrzenia.
Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że nie lecimy tam we dwoje. Że ktoś trzeci już z nami jest. Jeszcze niewidzialny, jeszcze bez twarzy, ale obecny.
Bilet w jedną stronę
Już pierwszej nocy w hotelu zrozumiałam, że to nie będzie żaden restart. Kiedy ja szykowałam się do kolacji, nakładałam delikatny makijaż i wyciągałam sandały na obcasie, on leżał na łóżku w bokserkach, z telefonem przyklejonym do dłoni.
– Ubierasz się? Spóźnimy się na rezerwację – powiedziałam z uśmiechem, który był bardziej pytaniem niż stwierdzeniem.
– Idź sama, głowa mnie boli – mruknął, nawet nie patrząc.
Poszłam. Siedziałam sama przy stoliku na tarasie z widokiem na morze, sącząc drinka, który kiedyś piliśmy wspólnie. Obserwowałam pary – zakochanych, młodych, starszych, milczących, śmiejących się. Zazdrościłam im wszystkim. Chociażby tej jednej chwili. Kiedy wróciłam do pokoju, spał. A przynajmniej tak wyglądało.
Na drugi dzień postanowiłam zawalczyć. Zaproponowałam wycieczkę do Luksoru, całodzienną, z przewodnikiem. Wydawało mi się, że coś się przebudziło w jego oczach.
– Dobra, czemu nie – zgodził się, co mnie ucieszyło.
Ale już w autokarze znowu pisał. Całą drogę. Nawet nie słuchał przewodnika. Ja robiłam zdjęcia, próbowałam udawać turystkę, nie żonę, która się rozpada. W drodze powrotnej, przy wschodzącym księżycu, zapytałam:
– Kochasz mnie jeszcze?
Długo milczał.
– Nie wiem – powiedział w końcu.
Wiedziałam. Odpowiedź była jednoznaczna. To nie był wyjazd w obie strony. On już wtedy był gdzieś indziej.
Hotel pełen złudzeń
Trzeciego dnia obudziłam się sama. Jego łóżko było puste, pościel jeszcze ciepła. Telefonu nie zostawił. Wsunęłam się w klapki i wyszłam na balkon. Widziałam go na plaży – rozmawiał z kimś. Z kobietą. Śmiali się. Pochyliła się do niego, poprawiając okulary przeciwsłoneczne. A on patrzył na nią z tym samym uśmiechem, który od miesięcy nie pojawił się przy mnie.
Zeszłam na śniadanie ze ściśniętym gardłem. Nie zauważył mnie, gdy wchodziłam do restauracji. Siedział już przy stoliku, z nią. Podał jej filiżankę, przy której usiadłam zwykle ja. Podeszłam bez słowa. Przez moment zastanawiałam się, co powiedzieć. Ale nic nie powiedziałam. Tylko spojrzałam.
– To jest… Justyna – wymamrotał. – Poznaliśmy się wczoraj na wycieczce.
Justyna uśmiechnęła się do mnie. Uśmiech miała szeroki i pewny siebie. Czuła się bezpieczna. I pewnie już wiedziała, że on nie śpi z żoną.
– Spędzacie razem czas? – zapytałam cicho, patrząc mu w oczy.
– To nie tak – odpowiedział od razu. – Po prostu rozmawiamy. Nie rób scen.
Scen nie zrobiłam. Usiadłam przy osobnym stoliku, zjadłam kawałek arbuza i napiłam się kawy. Smakowała jak błoto. Potem wróciłam do pokoju i zamknęłam się w łazience. Płakałam cicho, żeby nie było mnie słychać. Potem spojrzałam na siebie w lustrze. Miałam spuchnięte oczy i twarz obcej kobiety. I myśl: ja tu jeszcze przez cztery dni. Z nim. I z nią.
Tęsknota i tajemnice
Każdy kolejny dzień był ćwiczeniem z godności. Wychodziłam sama na plażę, siadałam z książką, której nie potrafiłam czytać. Ciało miałam wystawione na słońce, ale dusza szukała cienia. On znikał – niby na siłownię, niby „idzie zobaczyć coś w mieście”. Justyna była wszędzie. Jej śmiech niósł się jak papuga, głośny i kolorowy. Wieczorami przesiadywałam przy hotelowym barze. Rozmawiałam z barmanem, Egipcjaninem o imieniu Omar. Miał łagodne oczy i wiedział, kiedy mówić, a kiedy milczeć. Podawał mi drinki i czasem, z troską, dolewał więcej lodu niż alkoholu. Raz zapytał:
– Twój mąż… on nie jest z tobą szczęśliwy?
– Nie wiem – odparłam. – Ale ja z nim już nie jestem. To chyba znaczy, że to koniec, prawda?
Pokiwał głową.
– Czasem ludzie są razem tylko dlatego, że boją się być osobno. A osobno byliby lepsi.
Wieczorem, gdy wróciłam do pokoju, on już tam był. Leżał na łóżku, gapiąc się w sufit. Zapytałam tylko:
– Spałeś z nią?
Odwrócił głowę.
– Nie twoja sprawa – powiedział.
To była odpowiedź. Nie „nie”. Nie zaprzeczenie. Tylko zamknięcie drzwi. Zgasiłam światło i położyłam się obok, najdalej jak się dało. Nie zasnęłam. W mojej głowie układał się już plan.
Wybrał za nas oboje
Ostatniego dnia obudziłam się przed wschodem słońca. Spakowałam się bezgłośnie. On jeszcze spał, przykryty tylko prześcieradłem, ręka zwisała z łóżka jak martwa gałąź. Na stoliku nocnym jego telefon – rozświetlony, z nową wiadomością od Justyny: „Spotkamy się po śniadaniu? Tęsknię już”. Nie otworzyłam jej. Nie było sensu.
Zeszłam do recepcji i poprosiłam o taksówkę na lotnisko. Zmieniłam lot na wcześniejszy, dopłacając bez mrugnięcia okiem. Potrzebowałam uciec. Z Egiptu. Z tej farsy. Z siebie, jaką byłam przy nim. Na lotnisku, w strefie odlotów, zadzwoniłam do prawniczki mojej przyjaciółki. Umówiłam się na spotkanie zaraz po powrocie. Wiedziałam, czego chcę. Po raz pierwszy od miesięcy.
Wróciłam do Polski dwa dni wcześniej niż planowaliśmy. W mieszkaniu było zimno. Wstawiłam pranie, rozpakowałam walizkę, a potem poszłam do łazienki. Wzięłam długi prysznic i zmyłam z siebie wszystko – pot, piasek, wspomnienia. Zostawiłam tylko ciszę. On wrócił trzy dni później. Z opalenizną i tą nową pewnością siebie, jakiej nabrał przez tydzień. Pocałował mnie w policzek, jakby to był zwykły dzień.
– Musimy pogadać – powiedziałam.
– O czym?
– O rozwodzie.
Spojrzał na mnie, jakby nie zrozumiał.
– Naprawdę?
– Tak. Już nie jesteś moim mężem. Jesteś tylko facetem, który przestał się starać.
Nie odpowiedział. I dobrze. Bo już nic nie miałam ochoty od niego usłyszeć.
Nowy rozdział bez niego
Wiele osób mówiło mi później, że byłam odważna. Że podjęłam decyzję, której same nie potrafiłyby podjąć. Ale ja nie czułam się odważna. Czułam się zmęczona. Wyczerpana udawaniem, że jeszcze jesteśmy parą, że coś da się posklejać. Tam, w Egipcie, coś się we mnie złamało, ale może to właśnie było potrzebne, żebym wreszcie mogła się wyprostować.
Nie był agresywny, nie bił, nie krzyczał. Był tylko obojętny. A to czasem gorsze niż wszystkie kłótnie. Zimna pustka, którą czuć nawet przy wspólnym stole. On próbował coś mówić po mojej decyzji, że może to chwilowe, że przesadzam. Ale nie widział we mnie żony. Widział wygodę. Przyzwyczajenie. Pozwoliłam mu odejść. A potem pozwoliłam sobie żyć.
Dziś mija rok od tamtego wyjazdu. Czasem wciąż budzę się z tą samą pustką w klatce piersiowej, ale to mija. Mam w szafie turkusową sukienkę, której nie wyrzuciłam. Zostawiłam ją sobie na nowy początek. Zaczęłam chodzić na jogę. Nauczyłam się jeść śniadania sama. I naprawdę je smakować. Ostatnio byłam na wycieczce w górach. Sama. Patrzyłam z tarasu widokowego na świat, który się nie zawalił. Przeciwnie – ruszył naprzód. Tak jak ja.
Nie wiem, co słychać u Justyny. I już mnie to nie interesuje. On też już mnie nie interesuje. Teraz jestem tylko ja. I to mi wystarcza.
Jagoda, 38 lat
Czytaj także:
- „Po zdradzie zaufałam mężowi drugi raz. A on zdradził mnie z kimś mi bliskim, gdy wiozłam im magnesy z Majorki”
- „Romans z żonatym facetem wydawał się bajką. Niestety tylko do czasu, gdy jego syn zapukał do moich drzwi”
- „Uciekłam z własnego ślubu, bo nie chciałam być marionetką. Tego samego dnia poznałam kogoś, kto rozgrzał moje serce”

