Reklama

Michał prowadził auto w milczeniu, patrząc uparcie przed siebie, jakby droga była ważniejsza od nas. Gdybym nie wiedziała, że mamy przejechać razem tyle kilometrów, pewnie pomyślałabym, że to tylko wspólny dojazd do pracy.

Zatrzymamy się na kawę? – zapytałam po godzinie jazdy.

– Jak chcesz – odpowiedział bez emocji.

Zacięłam się. Znów to „jak chcesz”. Jakbyśmy nie byli już parą, tylko dwójką przypadkowych ludzi. Spojrzałam w bok. Z profilu nadal był tym samym Michałem, którego pokochałam – mocna linia żuchwy, brwi jak pociągnięte pędzlem, lekko zapadnięte policzki. Ale to tylko powłoka. W środku coś w nim umarło. Albo ja umarłam w nim.

Zdecydowaliśmy się na tę podróż do Chorwacji, gdy już nie było sił na kolejne milczenie w domu. „Zróbmy coś. Wyjedźmy, spróbujmy jeszcze raz” – powiedziałam mu pewnego wieczoru, stojąc w progu naszej sypialni. On skinął głową. Bez entuzjazmu. Ale przynajmniej się zgodził.

W głowie układałam sobie plan. Będziemy spacerować po plaży, rozmawiać szczerze, przytulać się znów tak jak dawniej. Może uda się coś naprawić. Może nie wszystko stracone. Tylko że już na początku tej drogi wiedziałam: nic nie będzie jak dawniej. A może... nic już nie ma do naprawy.

Oboje mieliśmy pretensje

Poranek w Chorwacji był ciepły, choć w powietrzu czuć było wilgoć po nocnej burzy. Na kempingu krzątało się już kilku turystów – ktoś parzył kawę, ktoś rozwieszał mokre ręczniki. My siedzieliśmy przy plastikowym stoliku przed naszym kamperem. Michał wpatrywał się w telefon, jakby tam było coś bardziej interesującego niż nasz związek, który właśnie się rozpadał.

– Chcesz jajko na twardo czy sadzone? – zapytałam, starając się mówić zwyczajnie.

– Nie wiem. Jak chcesz – burknął.

Znów to „jak chcesz”. Jakbym rozmawiała z recepcjonistą, a nie z człowiekiem, którego kiedyś kochałam tak bardzo, że nie wyobrażałam sobie bez niego życia. Ugotowałam dwa jajka na twardo, bo tak było łatwiej. Rozłożyłam talerze, chleb, masło. Michał nawet nie spojrzał.

Wiesz, że od trzech dni nie zapytałeś mnie, jak się czuję? – powiedziałam cicho.

Zamilkł na chwilę, podniósł wzrok, spojrzał gdzieś ponad moją głową.

– A co miałbym usłyszeć? Że znowu płakałaś?

Zatkało mnie. Nie tym, co powiedział – tym tonem. Obcym, zimnym. Jakby nie byłam już dla niego kobietą, tylko wyrzutem sumienia.

– Bo przestałeś być mój, Michał – powiedziałam szorstko. – A ja nie umiem już udawać, że wszystko jest okej.

Nie odpowiedział. Ukroił kromkę chleba i posmarował masłem z taką obojętnością, jakby siedział sam. A ja miałam ochotę rzucić kubkiem o ziemię i krzyknąć, że mnie boli. Że już nie mogę.

To była zazdrość

Split był piękny. Za piękny jak na to, co działo się między nami. Spacerowaliśmy po starówce, ale każde z nas szło swoim rytmem. Michał robił zdjęcia murów, jakby miał w domu ścianę do wypełnienia kadrami z ruin naszego związku. Ja rozglądałam się za jakimkolwiek przejawem życia – śmiechem, rozmową, czymkolwiek, co przypominało, że kiedyś też tacy byliśmy.

I wtedy spotkałam turystę z Polski. Zaczęliśmy rozmowę od „fajna pogoda”, a skończyliśmy na tym, że śmiałam się przy nim, jakby ktoś w końcu wyłączył tę cholerną taśmę zmartwień w mojej głowie. Michał dołączył później. Stanął obok, nie przywitał się. Przez chwilę tylko słuchał.

Masz go już w kontaktach? Czy dopiero planujesz to po kolacji? – rzucił półgłosem, ale wystarczająco głośno, żebym usłyszała.

– Słucham? – spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– No co? Rozkręciłaś się. Zabawne.

– Naprawdę to powiedziałeś?

– Dobrze widziałem, dokąd to zmierza.

Nie powiedziałam już nic. W hotelu kłótnia wybuchła na dobre. Wyrzuciłam z siebie wszystko – samotność, żal, pytania bez odpowiedzi. On patrzył na mnie z chłodnym spokojem. A ja zrozumiałam, że to już nie tylko obcość. To lekceważenie.

Znów się pokłóciliśmy

Trzasnęły drzwi od kampera. Michał znowu wyszedł bez słowa. Zanim ucichły jego kroki, rzuciłam telefonem o ścianę. Upadł miękko na łóżko. Szkoda.

Wyszłam, żeby zaczerpnąć powietrza, bo wnętrze było jak trumna – małe, duszne i pełen wspomnień, które mnie dusiły. Deszcz już nie padał, ale wszystko wokół było mokre. Usiadłam na betonie, czując chłód pod plecami. Dłonie miałam zaciśnięte, paznokcie wbijały się w skórę. Oddychałam jak zwierzę po ucieczce. Po godzinie wrócił. Weszłam za nim.

– Gdzie byłeś?

– Na spacerze.

– Sam?

– A co to za różnica?

Zamknęłam drzwi z hukiem.

– Wiesz co, Michał? Jest różnica. Chociażby taka, że jeszcze wczoraj planowałeś ten spacer ze mną. Ale teraz nawet nie patrzysz mi w oczy!

– Może dlatego, że jak patrzę, widzę tylko rozczarowanie – burknął.

– Rozczarowanie?! – podeszłam do niego. – Ty mnie zdradziłeś! Ty przez miesiące traktowałeś mnie jak powietrze! A teraz mam jeszcze czuć się winna, bo się rozpadałam?!

– Nie zdradziłem cię z nikim, Julia! Przestałem już wierzyć, że coś jeszcze uratujemy! – krzyknął.

– A ja codziennie wierzyłam za nas oboje, rozumiesz?! Wierzyłam, że ten wyjazd coś zmieni. Ale nic nie zmieniasz, Michał. Nawet się nie starasz.

On już stał przy drzwiach.

– Ja skończyłem. Ty sobie wrzeszcz, krzycz, zwalaj na mnie wszystko. Ale ja nie jestem workiem treningowym.

– Nie. Ty jesteś tchórzem.

Zatrzymał się. Spojrzał na mnie raz. I wyszedł.

Tego nie da się uratować

Szliśmy obok siebie, jakby między nami ciągnęła się przezroczysta ściana. Michał nie odzywał się ani słowem. Ręce miał w kieszeniach, głowę spuszczoną. Ja też nie mówiłam nic – nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu nie wiedziałam już, co jeszcze mogłoby mieć znaczenie.

Zeszliśmy na plażę. Fale były spokojne, jakby kpiły z tego, co się właśnie wydarzyło między nami. W jednej chwili krzyk, w drugiej – cisza. Tyle zostało.

Usiedliśmy na kamieniach. Michał wyjął z kieszeni kamyk i rzucił go do wody. Popatrzyłam na niego – nie po to, żeby go zatrzymać. Chciałam zapamiętać tę jego twarz. Zmęczoną, obojętną. Tę twarz, której nie znałam, mimo sześciu lat wspólnego życia.

To był ostatni raz, prawda? – zapytałam cicho.

Odwrócił głowę w moją stronę. Przez chwilę myślałam, że może zaprzeczy. Że powie: „Nie, wrócimy do tego jeszcze. Spróbujemy”. Ale on tylko skinął głową.

– Tak. Ale dziękuję ci za to, że próbowałaś.

– Żałuję, że tylko ja.

Wstał pierwszy. Nie podał mi ręki. Nie pocałował w czoło, jak kiedyś. Tylko odszedł. Powoli, spokojnie. Jakby zostawiał za sobą torbę z ubraniami, a nie człowieka. Zostałam na plaży. Woda obmywała mi stopy. I pierwszy raz od dawna... poczułam pustkę. Ale też ulgę.

Rozstaliśmy się

Wróciliśmy razem. W mieszkaniu zapanowała cisza. Michał zdjął buty i poszedł do łazienki. Ja wstawiłam wodę na herbatę, jakby wszystko miało być po staremu. Ale już wiedziałam – nie będzie.

Przez kilka dni mijaliśmy się. Mówiliśmy do siebie uprzejmie, poprawnie. Dwa cienie pod jednym dachem. Spaliśmy obok siebie, ale nie razem. On pracował długo, ja zapisywałam się na jogę, zaczęłam znowu rysować. Szukałam siebie tam, gdzie go nie było.

Pewnego wieczoru Michał wszedł do kuchni, usiadł naprzeciwko mnie i powiedział:

Może czas się spakować. Nie wiem, jak ty, ale ja już nie potrafię tu być.

Spojrzałam na niego spokojnie. Już bez żalu, bez łez.

– Ja też nie.

Następnego dnia zaczął wynosić swoje rzeczy. I tyle. Nie wiem, czy będzie szczęśliwy. Wiem tylko, że ja muszę być. Nawet jeśli zaczynam od zera.

Julia, 33 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama