Reklama

Nigdy nie byłem typem faceta, który rzuca wszystko i jedzie za granicę. Miałem dom, żonę, spokojną pracę w warsztacie samochodowym i psa, którego traktowałem jak członka rodziny. Ale wszystko zaczęło się zmieniać, gdy żona coraz częściej mówiła, że nie wystarcza jej nasze życie. Marzyła o większym mieszkaniu, lepszym aucie, egzotycznych wakacjach. Czułem, że nie nadążam. Kiedy znajomy zaproponował mi dobrze płatną pracę w Szwecji, uznałem, że to szansa, by wreszcie spełnić jej oczekiwania. Spakowałem się i wyjechałem na rok. Nie wiedziałem, że wrócę do pustego domu.

Miało być tylko na chwilę

Wyjechałem w listopadzie. Pamiętam, bo padał pierwszy śnieg i Basia od rana marudziła, że znów zima nas zaskoczyła. Pakowałem torbę w pośpiechu, próbując nie myśleć o tym, że zostawiam wszystko, co znałem. Pies leżał pod drzwiami i patrzył na mnie jakby wiedział, że długo mnie nie zobaczy. Basia była zaskakująco spokojna. Pomogła mi spakować kanapki na drogę, ucałowała na pożegnanie, ale nie było w tym uczucia. Może zmęczenie, może przyzwyczajenie. Powiedziała tylko:

– No to jedź, zarób coś wreszcie porządnego.

Wtedy to mnie nawet zmotywowało. Myślałem: wrócę za rok, kupimy nowe auto, pojedziemy w końcu na te wakacje do Grecji, które obiecywałem od lat. W Szwecji praca była ciężka – dwanaście godzin dziennie, magazyn chłodny, szef wymagający. Ale kasa się zgadzała. Wysyłałem większość do domu, zostawiając sobie tylko tyle, ile trzeba na jedzenie i rachunki. Pracowałem, spałem, pracowałem. Codziennie tak samo. Dzwoniliśmy do siebie co kilka dni. Coraz krócej, coraz rzadziej. Ona ciągle była zmęczona, miała coś do załatwienia, nie mogła gadać. Tłumaczyłem to sobie rutyną, zmęczeniem, może jakimś dołem.

– Kocham cię, trzymaj się tam – mówiła czasem, ale brzmiało to jak automatyczna sekretarka.

Nie wiedziałem jeszcze, że nie jestem już częścią jej planu.

Telefon zwiastował kłopoty

Minęły trzy miesiące. W Szwecji przywykłem do rytmu – praca, zakupy, Netflix, sen. Zacząłem nawet łapać podstawowe słówka po szwedzku. Basia dzwoniła raz na tydzień, czasem rzadziej. Wysyłała zdjęcia zakupów – nowa torebka, buty, nawet nowe zasłony do salonu. Pomyślałem, że w końcu może jest zadowolona. Pewnego wieczoru, kiedy śnieg walił w okna mojego wynajętego pokoju, zadzwoniła. Było już późno, dziwna pora jak na nią.

– Cześć – powiedziała szybko. – Wszystko okej?

– Jasne, u mnie jak zwykle. A u ciebie?

Chwila ciszy. Słyszałem w tle jakiś głos, jakby męski, ale może to telewizor. Albo sąsiad. Basia coś szurała po podłodze.

– Słuchaj, przyjechała moja kuzynka z dzieckiem i chwilowo się u nas zatrzyma. Jakbyś coś zobaczył na kamerach czy coś... no wiesz, żebyś się nie zdziwił.

Nie miałem kamer. Nigdy ich nie montowałem. Spojrzałem na telefon zaskoczony.

– Jakie kamery?

– No... myślałam, że może zainstalowałeś, skoro cię nie ma.

– Nie. Nic nie zakładałem.

Znów cisza. Potem szybko zmieniła temat i zaczęła mówić o rachunkach, które trzeba opłacić. Rozłączyliśmy się po kilku minutach. Coś mi nie grało, ale nie chciałem być podejrzliwy. Przecież mi ufała, a ja jej. Wieczorem jednak wróciłem do tej rozmowy w głowie dziesięć razy. Kto był w tle? Dlaczego mówiła o kamerach?

Coś naprawdę było nie tak

W marcu wziąłem tydzień wolnego i postanowiłem wrócić do Polski. Chciałem zrobić żonie niespodziankę – przyjechać bez zapowiedzi, przywieźć jakieś szwedzkie smakołyki, może jej ulubione kosmetyki, których w Polsce nie było. Przed samym wejściem do mieszkania miałem dziwne uczucie. Coś jak niepokój, którego nie potrafiłem nazwać.

Drzwi otworzyła mi Basia. Była zaskoczona, ale nie ucieszona.

– Co ty tu robisz? – zapytała od razu, nawet mnie nie przytulając.

– Tęskniłem. Miałem kilka dni urlopu, pomyślałem, że zrobię ci niespodziankę.

Rozejrzałem się po mieszkaniu. Pachniało inaczej. W salonie stały dwie pary męskich butów. Jedne moje – stare, schodzone. Drugie nowe, sportowe, rozmiar większe.

– Kto tu mieszka? – zapytałem.

– Mówiłam ci, kuzynka z dzieckiem. Jej facet czasem wpada.

Ale w łazience na umywalce leżała męska maszynka do golenia i inne kosmetyki, których nigdy wcześniej nie widziałem. I ręcznik, którego nie poznawałem. Usiadłem w kuchni, próbując poukładać sobie to wszystko w głowie. Basia krzątała się nerwowo, robiła herbatę, ale unikała mojego wzroku.

– Długo zostajesz? – zapytała mimochodem.

– Na kilka dni. Chcę z tobą pobyć.

– Wiesz, teraz mam trochę dużo na głowie. Może lepiej, jak zatrzymasz się u matki?

Wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że coś jest nie tak. Że to ja jestem tu gościem. Że moje miejsce zaczęło się kurczyć.

Sygnały, które zignorowałem

Po tamtej wizycie wróciłem do Szwecji z głową pełną pytań, których nie umiałem zadać. Basia pisała rzadziej. Gdy dzwoniłem, odbierała z opóźnieniem albo w ogóle. Tłumaczyła się, że jest zmęczona, że dużo pracuje, że ma na głowie małe dziecko kuzynki. Brzmiało to spójnie, ale coś mi nie pasowało.

Zacząłem przeglądać jej profil w mediach społecznościowych. Nie było tam nic nowego, żadnych zdjęć z domu, tylko jakieś memy i udostępnienia. Zero zdjęć ze mną. Kiedyś wrzucała wszystko – nasze wakacje, wspólne kolacje, nawet zwykłe niedziele. Teraz była cisza.

Kumpel z Polski, Krystian, zadzwonił pewnego wieczoru.

– Ej, nie chcę ci mieszać w głowie, ale widziałem Basię w centrum handlowym. Nie samą. Z jakimś gościem. Za ręce się nie trzymali, ale wyglądali na bliskich. Może brat tej kuzynki?

Podziękowałem mu, odłożyłem telefon i siedziałem w milczeniu. Przez chwilę nie wiedziałem, co czuję. Złość? Zazdrość? Strach? A może wszystko naraz? W pracy zacząłem się mylić, szef zwrócił mi uwagę, że jestem rozkojarzony. Udawałem, że to tylko zmęczenie. A tak naprawdę czułem, że coś się sypie, tylko nie wiedziałem jeszcze jak bardzo.

Wieczorami leżałem i wyobrażałem sobie nasze mieszkanie. Czy mój kubek nadal stoi w kuchni? Czy moje rzeczy są na swoim miejscu? Czy moja strona łóżka wciąż czeka? Bałem się, że odpowiedź brzmi „nie”. Ale jeszcze nie miałem odwagi, by to sprawdzić.

Nie ma dla mnie miejsca

Po roku pracy wróciłem do Polski. Tym razem na stałe. Miałem uzbieraną porządną kwotę, plany, nadzieje, że teraz będzie lepiej. Wysiadłem z autobusu wczesnym rankiem, z torbą na plecach, pachnący szwedzką wilgocią i zmęczeniem. Ulica była ta sama, dom ten sam, ale czułem się obco. Drzwi otworzyła mi Basia. W szlafroku, z miną, która nie wyrażała niczego poza zaskoczeniem i irytacją.

– Nie mogłeś chociaż zadzwonić? – zapytała.

– Chciałem cię zaskoczyć.

– No, to ci się udało.

Wszedłem do mieszkania i od razu poczułem inny zapach. Inny rytm. Moje buty zniknęły z przedpokoju. Mój kubek zniknął z kuchni. Wszedłem do sypialni. Drzwi szafy były uchylone. Zajrzałem. Po moich koszulach nie było śladu. Na moim miejscu wisiały obce ubrania – męskie, eleganckie, pachnące czymś, czego nie znałem. Odwróciłem się powoli. Basia stała w progu, nie mówiąc ani słowa.

– Kto tu mieszka? – zapytałem, mimo że znałem odpowiedź.

– Nie planowałam ci tego mówić tak... od razu. Ale może tak będzie lepiej. Ktoś mi pomógł, kiedy cię nie było. Z czasem... zrobiło się inaczej.

Czyli już nie mam tu miejsca?

Milczała. A potem tylko skinęła głową. Bez emocji, bez wyrzutów. Wtedy zrozumiałem. Wystarczył rok, żebym przestał być częścią jej życia. Mój powrót nie miał znaczenia. Bo już wróciłem do czegoś, co nie było moje.

Wszystko, co znałem, już nie istniało

Spakowałem się w ciszy. Wziąłem tylko to, co znalazłem – kilka ubrań w pudełku pod łóżkiem, dokumenty i stary plecak, który kiedyś kupiliśmy razem. Psa już nie było. Oddała go do schroniska kilka miesięcy wcześniej, bo „nie miała czasu”. To bolało bardziej niż wszystko inne.

Wyszedłem z mieszkania bez pożegnania. Nie prosiłem o wyjaśnienia. Nie miałem już siły. Wsiadłem do autobusu i patrzyłem przez szybę, jak mijam znajome ulice, które nagle straciły znaczenie. Dom, do którego wracałem przez rok, nie istniał. Było tylko miejsce, w którym mieszkałem kiedyś z kimś, kto przestał mnie kochać, zanim zdążyłem się zorientować.

Zamieszkałem u siostry na jakiś czas. Pojechałem odebrać mojego psa ze schroniska. Jako jedyny ucieszył się na mój widok. Potem wynająłem małe mieszkanie, wróciłem do pracy w warsztacie. Klienci się nie zmienili, ale ja już nie byłem tym samym facetem. Już nie chciałem więcej, nie marzyłem o nowych autach, większym telewizorze, zagranicznych wakacjach. Chciałem tylko spokoju.

Czasem ludzie pytają mnie, czy warto było jechać do tej Szwecji. Czy warto było poświęcić rok życia. A ja odpowiadam: nie wiem. Może gdybym został, wszystko i tak by się rozpadło. Może szybciej. Może bardziej boleśnie. Ale jedno wiem na pewno – wróciłem do miejsca, które znałem, tylko po to, żeby odkryć, że już mnie tam nie ma. I że nie każdy dom da się odzyskać, nawet jeśli zna się kod do domofonu.

Marek, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama