„Pojechałam ze znajomymi na zwykłe grzybobranie. Zamiast kosza grzybów przywiozłam sekret, o którym nie chcę mówić mężowi”
„Patrzyłam, jak idzie przede mną. I poczułam, że ten sekret, choć niewinny, zaczyna we mnie rosnąć. I że nie umiem mu o tym powiedzieć. Bo nie wiem, co by to zrobiło z nami. I czy jeszcze jestem tą samą osobą, z którą się żenił”.

- Redakcja
To miał być spokojny weekend w lesie, bez większych emocji – trochę świeżego powietrza, śmiech ze znajomymi, termos z herbatą i koszyk grzybów. Tyle. Bez męża, bo pracował w sobotę. Bez dzieci, bo wyjechały do dziadków. Po prostu mała ucieczka od rutyny. Kiedy Daria zaproponowała wyjazd do domku jej wujka pod lasem, zgodziłam się bez większego namysłu. Nic nie zapowiadało, że wrócę stamtąd z czymś więcej niż tylko suszonymi borowikami. Bo lasy, jak się okazuje, mają to do siebie, że potrafią zachować tajemnice lepiej niż ludzie.
Dom w środku niczego
Daria zaparkowała na nieutwardzonej drodze, tak że przy otwieraniu drzwi dotknęłam mokrej trawy. Domek jej wujka był dokładnie taki, jak opisywała – stary, drewniany, pachnący wilgocią i kurzem, z werandą pełną pajęczyn. Ale był nasz na cały weekend.
– Trzy sypialnie, ciepła woda, prąd, a nawet piecyk elektryczny – oznajmiła z dumą Daria. – Idealne warunki na zbieranie grzybów i picie wina.
Byłam ja, Daria, Justyna i jeszcze jedna osoba – Szymon, znajomy Darii, którego przyprowadziła niemal bez zapowiedzi. Wysoki, opalony, z takim spokojem w ruchach, że aż trochę mnie peszył. Miałem wrażenie, że patrzy za długo, ale tłumaczyłam to sobie przesadą. W końcu ledwo się poznaliśmy.
Wieczorem siedzieliśmy przy ognisku za domem. Miałam na sobie za duży sweter i koc na ramionach, w dłoni kubek z grzanym winem. Szymon usiadł obok mnie, zbyt blisko, ale nie na tyle, żebym mogła to nazwać brakiem manier. Mówił cicho, miał ciepły głos. Taki, którego chce się słuchać, nawet jeśli treść nie ma większego znaczenia.
– Twój mąż nie chciał jechać? – zapytał.
– Pracuje. Ale nie szkodzi, i tak czasem dobrze pobyć samemu.
Uśmiechnął się. Z tym uśmiechem czułam się, jakbyśmy znali się dłużej niż te kilka godzin.
Las pełen milczenia
Nazajutrz wstaliśmy wcześnie. Mgła snuła się między drzewami jak mleczna zasłona, a powietrze było gęste od zapachu ściółki i wilgoci. Szymon miał już na sobie kalosze i czołówkę na czole, jakby czekał tylko, aż się obudzę.
– Gotowa na wyprawę? – zapytał, gdy wyszłam z kuchni z kubkiem kawy.
– Tylko znajdź mi chociaż jednego borowika, a będę twoją fanką – zażartowałam.
Reszta grupy jeszcze spała. Daria wczoraj przesadziła z winem, Justyna narzekała na migrenę. Ruszyliśmy więc we dwoje – ja i obcy facet, którego znałam od niecałej doby, ale którego obecność była dziwnie... kojąca.
Szliśmy w milczeniu. Czasem przystawałam przy muchomorach, czasem on wskazywał jakieś podgrzybki. Jego ruchy były spokojne, jakby las nie był dla niego obcym miejscem, tylko przedłużeniem domu. Nie musieliśmy rozmawiać. Las mówił za nas – szelest liści, stuk dzięcioła, odległe nawoływanie ptaków. W pewnym momencie się zatrzymał. Ukląkł i zerwał coś z ziemi. Podszedł do mnie.
– Patrz. Prawdziwek. Młody, jędrny. Twój.
– Mój? – roześmiałam się.
– Twój pierwszy dzisiaj. To będzie szczęśliwy dzień – powiedział i spojrzał na mnie tym swoim uważnym wzrokiem. I właśnie wtedy zrobiło się cicho. Za cicho.
Stałam z grzybem w ręce i sercem, które zaczęło bić o kilka uderzeń za szybko. On też nic nie mówił. Tylko patrzył. Za długo. Odwróciłam wzrok. Poczułam, że rumieniec wypełza mi na policzki. I że zrobiło się niebezpiecznie. Choć przecież... nic się nie stało. Jeszcze.
Chyba chciałam się zgubić
Zawsze myślałam, że to bajka – to gubienie się w lesie. Przecież wystarczy iść w jedną stronę, aż się trafi na drogę. Ale gdy Szymon powiedział, że pójdzie jeszcze kawałek dalej w poszukiwaniu rydzów, a ja zostałam sama, nagle zrobiło się inaczej. Przeszłam może dziesięć, może dwadzieścia metrów w bok, bo zobaczyłam coś w trawie, a potem... nic. Las był wszędzie taki sam. I nagle nie wiedziałam, skąd przyszłam.
Spojrzałam na telefon. Brak zasięgu. Cisza była już nie kojąca, ale niepokojąca. Wszędzie szeleszczące liście, stukot łamanych gałęzi. Nagle każdy dźwięk wydawał się zbyt głośny.
– Szymon? – zawołałam niepewnie. – Hej?
Odpowiedziało mi echo. Albo wyobraźnia. Skręciłam w stronę, która wydawała się „znana”, ale po kilku minutach miałam już pewność – kręcę się w kółko. Wtedy poczułam, że ogarnia mnie coś, co zna każda kobieta, która choć raz zgubiła się w obcym miejscu. Coś między paniką a wstydem. Że dałam się podejść. Że zostałam sama. I wtedy go zobaczyłam. Stał pod drzewem, z koszykiem pełnym grzybów, jakby czekał tam od dawna. Nie wyglądał zaniepokojony. Wręcz przeciwnie.
– Szukałem cię – powiedział.
Podszedł bliżej. Wziął mój telefon z ręki, schował do kieszeni.
– Żeby ci znowu nie przeszkadzał – dodał cicho.
Nie zapytałam, skąd wiedział, że się zgubiłam. Nie zapytałam, czemu nie odpowiadał, gdy go wołałam. Bo wtedy już wiedziałam. To wszystko nie było przypadkiem.
To był tylko moment
Nie powinnam była zostać. Wiem o tym teraz. Powinnam była wrócić do domku, do dziewczyn, wypić herbatę i powiedzieć, że się zmęczyłam. Ale zamiast tego zostałam. Usiadłam obok Szymona na przewróconym pniu. On wyjął z plecaka czekoladę, podał mi kostkę. I tak sobie siedzieliśmy – w środku lasu, z dala od świata, z dźwiękiem liści pod butami i zbyt cichym oddechem między nami.
– Jesteś... inna – powiedział w końcu, zaskakując mnie.
– W sensie? – próbowałam zabrzmieć neutralnie, ale głos miałam zbyt miękki.
– Nie wiem. Może przez to, jak się uśmiechasz, jak słuchasz. I że patrzysz, jakbyś nie była tu naprawdę. Jakby część ciebie była gdzie indziej.
Nie odpowiedziałam. Bo miał rację. Od jakiegoś czasu tak właśnie czułam – jakby moje życie działo się obok mnie. Dom, praca, mąż... jakby to było życie kogoś innego, nie moje.
A potem jego ręka dotknęła mojej. I nie odsunęłam się. Nie dlatego, że chciałam czegoś więcej. Ale dlatego, że... potrzebowałam. Potrzebowałam poczuć się widziana. Choćby przez chwilę. Pocałował mnie. Delikatnie. Powoli. Jakby pytał, czy może. I jakby znał odpowiedź. Nie wiem, ile to trwało. Dwie sekundy? Pięć? Tyle wystarczyło. Bo kiedy się odsunęłam, świat wrócił do normy. Tylko że wszystko w środku było już inne.
Wstałam. Nie patrząc mu w oczy, powiedziałam:
– Wracajmy.
I ruszyłam pierwsza, z sercem bijącym jak szalone. Każdy krok oddalał mnie od niego – i przybliżał do tego, czego się najbardziej bałam: powrotu do męża.
Masa niewypowiedzianych słów
Kiedy wróciliśmy do domku, Justyna siedziała na werandzie z kubkiem herbaty, a Daria jeszcze spała. Nikt nie zauważył, że coś się zmieniło. Nikt nie zapytał, czemu wracamy osobno, z dziwnym napięciem między nami. Usiadłam na krześle, zdjęłam kalosze i dopiłam zimną kawę, którą zostawiłam rano.
Szymon wszedł do środka. Potem już nie rozmawialiśmy. Ani tamtego dnia, ani nazajutrz, kiedy się pakowaliśmy. Wszystko było zbyt... zwykłe. I może właśnie to bolało najbardziej – że nic się nie wydarzyło, ale wszystko się zmieniło. W drodze powrotnej milczałam. Justyna gadała coś o nowych przepisach na marynowane grzyby, Daria śmiała się z jakiejś historii o swoim szefie. A ja patrzyłam przez okno i myślałam, że już nie potrafię patrzeć na siebie tak samo.
Kiedy mąż odebrał mnie pod blokiem, uśmiechnął się:
– I co? Znalazłaś jakiegoś borowika?
– Znalazłam – odpowiedziałam, siląc się na żart. – Ale pewnie już się suszy.
Pocałował mnie w czoło. Zabrał torbę z bagażnika. A ja patrzyłam, jak idzie przede mną. I poczułam, że ten sekret, choć niewinny, zaczyna we mnie rosnąć. I że nie umiem mu o tym powiedzieć. Bo nie wiem, co by to zrobiło z nami. I czy jeszcze jestem tą samą osobą, z którą się żenił. Tej nocy długo leżałam obok niego, nie mogąc zasnąć. W jego ramionach było bezpiecznie.
Nie zdradzę swojego sekretu
Od tamtego weekendu minęły dwa miesiące. Grzyby, które przywiozłam, leżą ususzone w papierowej torbie w kuchennej szafce. Nikt ich jeszcze nie ruszył. Czekają, aż zrobię zupę, jak obiecałam mężowi. Tylko że za każdym razem, gdy sięgam po ten worek, coś mnie cofa. Może to zapach lasu, może wspomnienie spojrzenia, które było zbyt długie.
Z Szymonem nie mam kontaktu. Daria czasem wspomina, że chyba z kimś się spotyka, ale nie wnika. Ja też nie pytam. Przechodzimy nad tym wszystkim jak nad dziwnym snem. Żadnych telefonów, żadnych wiadomości. I to dobrze. Bo wiem, że gdyby się odezwał… nie wiem, czy miałabym siłę zignorować. Mąż mówi, że ostatnio jestem trochę nieobecna. Że może powinniśmy gdzieś razem wyjechać, odpocząć. I ja się zgadzam. Tak, powinniśmy. I może wtedy uda mi się znowu być sobą. Albo przynajmniej udawać.
Czasem myślę, że powinnam mu powiedzieć. Wyznać wszystko, wyrzucić z siebie. Ale co właściwie miałabym powiedzieć? Że przez kilka sekund czułam coś, czego mi brakowało od lat? Że dałam się porwać chwili, której nie planowałam? Że wróciłam, ale nie taka sama? Nie. Nie każdy sekret nadaje się do podzielenia.
Agnieszka, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grzybobraniu znalazłam teściową śpiącą w krzakach. Twierdziła, że poluje na najlepszego prawdziwka”
- „Wygrałam milion w totka i przypadkiem odnalazłam zaginioną rodzinę. Naiwnie myślałam, że przyciągnęła ich miłość”
- „Myślałam, że znalazłam okazję i wydałam 200 tysięcy z oszczędności życia. Teraz nie mam nawet na masło do chleba”

