„Pojechałam zbierać borówki, a wróciłam z nasionkiem w brzuchu. Matka nie zalała się łzami, tylko się mnie wyrzekła”
„Stałam, patrząc, jak trzęsie się z gniewu. Szukałam w niej kobiety, która kiedyś była moją matką. Ale nie było jej tam. Została tylko wściekłość i wstyd. – Mamo, proszę… – Nie masz już domu – powiedziała lodowato”.

- Redakcja
Mieszkałam w małym miasteczku, gdzie każdy znał każdego i każdy wiedział lepiej, jak powinno wyglądać twoje życie. Mój dom był zimny – nie z powodu braku ogrzewania, ale przez wieczną obojętność matki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mnie przytuliła. Wszystko musiało być tak, jak chciała, a ja musiałam być cicha, posłuszna, niewidzialna. Marzyłam, żeby po prostu stąd uciec.
Sezonowa praca przy borówkach była biletem do wolności. Gdy wsiadłam do autobusu, po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Cisza w środku brzmiała jak luksus, na który w końcu mogłam sobie pozwolić.
Dla mnie było idealnie
Słońce piekło od rana, kiedy wysiadłam z autobusu. Zapach kurzu mieszał się z aromatem lasu. Pola borówek ciągnęły się aż po horyzont, a drewniane domki robotników wyglądały, jakby zaraz miały się rozpaść. Ale mnie to nie przeszkadzało. Dostałam przydział do czteroosobowego pokoju – łóżko piętrowe, pęknięte lustro, jedna szafa i czajnik, który działał tylko, jeśli trzymało się kabel w odpowiedniej pozycji. I tak byłam szczęśliwa.
Pierwszego dnia na polu ktoś złapał mnie za torbę.
– Ciężka. Daj, poniosę – powiedział chłopak, który wyglądał, jakby pracował tu nie pierwszy raz.
– Dam radę – mruknęłam, ale oddałam torbę.
– Jestem Kacper – uśmiechnął się krzywo, jakby sprawdzał, czy mu uwierzę. – Jesteś tu nowa?
Skinęłam głową.
Kacper był o kilka lat starszy. Znał wszystkich, z każdym żartował, pomagał nowym. Wieczorem przy ognisku usiadł obok mnie. Ciepło ognia odbijało się w jego oczach.
– Tu nikt ci nie powie, że jesteś niewystarczająca – powiedział nagle, nie patrząc na mnie.
– Ale jak wrócę do domu, to znów będę nikim – odpowiedziałam.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. Potem uśmiechnął się do mnie tak, jakby mnie znał. I pocałował. Delikatnie. A ja… nie uciekłam. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś patrzył na mnie tak, jakbym była ważna. W tamtym lesie, przy dźwiękach gitary i trzaskach ognia, poczułam coś, co przez całe życie było mi obce – spokój. I jeszcze coś. Może… nadzieję?
Zobaczyłam dwie kreski
Wróciłam pod koniec sierpnia. Było cicho, jakby miasteczko zdążyło już zapomnieć, że mnie nie było. Matka nie spytała, jak było. Tylko spojrzała i powiedziała:
– Pościel zmieniłam. Szafkę masz tak, jak zostawiłaś.
Kilka dni później zaczęłam się budzić z mdłościami. Myślałam, że to przez zmianę powietrza, przez stres. Ale gdy minął kolejny tydzień, a ja nadal nie miałam okresu, zaczęłam się bać. Kupiłam test w osiedlowej aptece. Pani farmaceutka spojrzała na mnie z politowaniem, jakbym nie miała prawa być zdezorientowana.
Zamknęłam się w łazience u koleżanki, Weroniki. Trzęsły mi się ręce. Kiedy pojawił się pierwszy pasek, poczułam ulgę. Ale zaraz obok wyłonił się drugi – blady, nieśmiały, ale prawdziwy.
– Ela… – Weronika szeptała, patrząc mi przez ramię. – On jest pozytywny.
Pokiwałam głową, jakbym jej nie słyszała.
– Ela, co teraz?
– Nie wiem. Może jak powiem mamie… Może zrozumie.
Próbowałam dodzwonić się do Kacpra. Połączenie nieudane. Jego profil zniknął z mediów społecznościowych, jakby nigdy nie istniał. Czułam się, jakby lato było snem, a on tylko cieniem. Byłam sama. Bałam się tak bardzo, że nie potrafiłam tego nazwać. A jednocześnie… wiedziałam, że to coś we mnie, ten ktoś, nie jest winny. Że to nie jego wina.
Wieczorem stanęłam przed lustrem. Położyłam dłoń na brzuchu.
– Jesteś tam? – wyszeptałam. – Boję się. Ale nie zostawię cię.
Matka się mnie wyrzekła
W kuchni pachniało zupą z koperkiem. Matka siedziała przy stole i obierała ziemniaki. Serce biło mi jak oszalałe, ale wiedziałam, że nie mogę już dłużej czekać.
– Mamo… Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam.
Nie podniosła wzroku. Otarła nóż o rant miski.
– Jestem w ciąży.
Zamarła. Palce zacisnęły się na ziemniaku. Dopiero po chwili powoli uniosła głowę.
– Co powiedziałaś?
– Jestem w ciąży – powtórzyłam cicho.
Milczenie wypełniło kuchnię. Było gęste, nie do zniesienia.
– O nie. Nie jesteś już moją córką – wysyczała. – Zrujnowałaś wszystko. Wszystko!
– To nie był przypadek… – próbowałam. – To był ktoś, kogo kochałam…
– Miłość?! Ty nie wiesz, co to znaczy miłość! – wstała gwałtownie i przeszła pomieszczenie. – To przez ciebie wszyscy będą gadać. Przez ciebie! Puszczała się byle gdzie, a teraz dziecko!
– Mamo…
– Milcz! – krzyknęła. – W moim domu nie będzie panny z bachorem! Znikaj mi z oczu!
Stałam, patrząc, jak trzęsie się z gniewu. Szukałam w niej kobiety, która kiedyś była moją matką. Ale nie było jej tam. Została tylko wściekłość i wstyd.
– Mamo, proszę…
– Nie masz już domu – powiedziała lodowato. – Możesz spać, gdzie chcesz. Ale tu nie wracaj.
Wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną z hukiem. Miałam osiemnaście lat, kilka stuzłotowych banknotów i jedno życie pod sercem. I nikogo, kto by mnie przytulił.
Po prostu wyjechałam
Uciekłam w nocy. Spakowałam plecak, wzięłam kurtkę i ruszyłam bez celu. Miasto spało, ale latarnie rzucały cienie, które tańczyły na chodnikach. Szłam długo, aż znalazłam się na dworcu. Przystanek był pusty. Usiadłam na zimnej ławce. Zaczęło padać.
Kupiłam bilet na pierwszy lepszy autobus. Nie zapamiętałam dokąd. Jechałam, patrząc w ciemność za oknem, a cisza w środku przypominała mi tę z autobusu na borówki. Tyle że wtedy czułam ulgę. Teraz – tylko pustkę.
Wysiadłam w jakimś miasteczku. Znalazłam dworzec i weszłam do środka. Pachniało starością, zmęczeniem i kawą z automatu. Starszy pan w kurtce z łatami siedział z termosem przy stoliku.
– Zmęczona jesteś – powiedział, nie pytając o nic więcej.
– Trochę – odpowiedziałam, patrząc na dłonie.
– Herbaty? Mam gorącą.
Podał mi kubek z parującym płynem. Zadrżałam, bo od dawna nikt nie był dla mnie dobry. Łzy napłynęły mi do oczu.
– Nie płacz, dziewczyno. Póki jesteś, wszystko się jeszcze może ułożyć.
Zasnęłam na ławce, przykryta jego kurtką. Nad ranem obudziłam się i wiedziałam jedno – muszę podjąć decyzję. Myślałam o tym, co zrobić. Ale kiedy dotknęłam brzucha, zrozumiałam, że nie potrafię od tego uciec. Że to już ktoś, nie coś. Ktoś, kto zasługuje na imię.
– Może… Jasiek – szepnęłam. – Albo Nina. Nie wiem.
Spojrzałam przez okno na sierpniowe niebo. Było szare, ale spokojne. Jakby na chwilę cały świat przestał krzyczeć.
Tak chcę cię kochać
Znalazłam pokój do wynajęcia u starszej pani z ogłoszenia. Nie pytała zbyt wiele. Powiedziała tylko:
– Wynajmuję tanio, ale ciszy potrzebuję. Mam słabe serce.
Skinęłam głową. Cisza była wszystkim, co mogłam dać.
Zaczęłam pracę w piekarni. Rano roznosiłam bułki, po południu myłam podłogi. Wieczorami pisałam list. Jeden, ten sam, codziennie. Nie miał papierowej formy. Istniał tylko w mojej głowie i sercu. List do mojego dziecka.
„Nie wiem jeszcze, jak będziesz wyglądać. Może będziesz mieć oczy jak on. Może nie. Ale wiem, że nie chcę, żebyś czuł się niechciany. Nawet jeśli nikt inny cię nie chce – ja chcę. Nie planowałam cię. Nie czekałam. Ale odkąd wiem, że jesteś, wszystko się zmieniło. Boję się. Bardzo. Ale spróbuję być mamą. Spróbuję cię kochać tak, jak mnie nigdy nie kochano. Tak chcę cię kochać”.
Czasami Weronika dzwoniła. Pytała, czy czegoś mi trzeba. Ale ja nie potrzebowałam rzeczy. Potrzebowałam nadziei. A tej nikt nie mógł mi dać – musiałam ją sobie znaleźć sama.
W niedzielę poszłam do parku. Usiadłam na ławce, obserwując dzieci biegające po trawie. Śmiały się. Ktoś czasem je trzymał za rękę. Ktoś tulił, gdy się przewróciły. Patrzyłam i obiecywałam – będę taką matką. Choćby świat się walił, ja będę cię trzymać. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale wiedziałam, że już cię kocham.
Sierpień to już nie cisza
Siedziałam na ławce przed przychodnią. W dłoniach ściskałam skierowanie na pierwsze USG. Palce mi drżały, a serce waliło jak szalone. W brzuchu czułam znajome napięcie – nie tyle fizyczne, co emocjonalne. Jakby całe życie zebrało się we mnie w jednym punkcie i czekało, aż coś się wydarzy.
Patrzyłam na kobiety z brzuszkami, z partnerami, z uśmiechami. Ja byłam sama. Ale nie pusta. Już nie.
Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć w głowie: jeden, dwa, trzy… aż do dziesięciu. Oddechy. Uspokajające. Potrzebne, by nie uciec. Bo przez chwilę naprawdę miałam ochotę wstać i po prostu iść. Gdziekolwiek. Byle dalej. Ale nie wstałam. Zostałam. Bo nie byłam już tylko sobą.
Pielęgniarka zawołała moje imię. Weszłam do gabinetu i położyłam się na kozetce. Lekarka była cicha, rzeczowa. Posmarowała mi brzuch zimnym żelem, a potem... usłyszałam to. Małe serce, które biło szybciej niż moje. Prawdziwe. Mocne. Nasze.
Łzy płynęły mi po policzkach, ale nie czułam wstydu. Sierpień, który zawsze był dla mnie miesiącem ciszy, nagle wypełnił się dźwiękiem. I sensem. Być może nie było już w moim życiu domu, matki, Kacpra. Ale było coś nowego. I tego już nikt mi nie odbierze.
Sierpień już nie był ciszą. Był początkiem. Chociaż bolało.
Elżbieta, 19 lat
Czytaj także:
- „Mój 17-letni syn pojechał na obóz i się zakochał. Wiedziałam, że dla jego dobra muszę rozbić ten związek”
- „Córka wolała udawać sierotę, niż się przyznać, że jesteśmy ze wsi. Po naszą kasę wystawiała jednak śmiało rękę”
- „Zabrałem dziewczynę do rodziców na wakacje na wsi. Po dwóch dniach mama kazała jej się wynosić”

