Reklama

Od dawna miałam wrażenie, że moje życie jest jak dobrze ustawiony zegarek – wszystko działa, ale bez emocji. Michał zawsze był porządnym facetem: stabilny, rozsądny, przewidywalny. Z nim nigdy nic się nie waliło, ale też… nic nie pulsowało. Nasze dni wyglądały jak kalki poprzednich – wspólne śniadania w ciszy, praca, wieczorne rozmowy o rachunkach, planach na ślub, który odkładaliśmy z przyzwyczajenia, nie z potrzeby. Niby byłam szczęśliwa. Tak przynajmniej mówiłam wszystkim, a może i samej sobie. Ale pewnego dnia obudziłam się z myślą, że nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam coś naprawdę – radość, złość, cokolwiek.

Kiedy Michał zaproponował wyjazd na samozbiory jabłek, uznałam to za uroczy gest. „Będzie miło, odpoczniemy” – powiedział. On, jak zawsze, kierował się rozsądkiem, ja – potrzebą oddechu. W drodze rozmawiał o nowym projekcie, ja patrzyłam przez okno, śledząc mijane pola. Jego głos był dla mnie jak jednostajny szum. Wtedy po raz pierwszy poczułam coś niepokojącego – że choć siedzimy obok siebie, jesteśmy już bardzo daleko od siebie.

Pojechailiśmy do sadu

W sadzie pachniało słodko, a drzewa uginały od dojrzewających jabłek. Michał od razu ruszył z koszem w stronę drzew, jakby chciał jak najszybciej „odhaczyć” zadanie. Ja zostałam przy samochodzie, poprawiając włosy, szukając odpowiedniego światła do zdjęcia. Gdzieś między kolejnymi ujęciami zauważyłam go – wysokiego mężczyznę w spranym podkoszulku, z rękami ubrudzonymi ziemią i spojrzeniem, które zatrzymało się na mnie dłużej, niż wypadało.

Piękna dziś pogoda, prawda? – odezwał się, gdy przechodził obok.

– Idealna na zdjęcia i zbiór jabłek – odpowiedziałam z uśmiechem, chowając telefon.

– A dla mnie na robotę. Chociaż w takim towarzystwie nawet jabłka lepiej dojrzewają – rzucił z tym spokojnym, pewnym siebie tonem, który brzmiał bardziej jak żart niż flirt.

Zawahałam się, ale odwzajemniłam uśmiech, a potem się przedstawiłam. Miał na imię Tomek i był właścicielem sadu. Mówił prosto, ale z pasją – o drzewach, o tym, jak zna każde z nich po liściach. Słuchałam go z dziwnym zachwytem. W jego głosie było coś, czego nie słyszałam u Michała od lat – życie.

W pewnym momencie jego dłoń musnęła moją, gdy podawał jabłko. Drobny gest, przypadek – a jednak poczułam, jak serce uderza szybciej. Michał zawołał mnie z oddali, jego głos zabrzmiał obco, jakby z innego świata.

Wracając do samochodu, obejrzałam się jeszcze raz. Tomek stał pod drzewem i patrzył za mną. To spojrzenie wryło się we mnie na dobre – ciepłe, nieśpieszne, a jednak tak intensywne, że długo potem nie mogłam o nim zapomnieć.

Ciągle o nim myślałam

Od powrotu z sadu minęły dwa dni, a ja wciąż miałam przed oczami jego spojrzenie. Nie wiem, dlaczego. Przecież nic się nie wydarzyło. Ot, zwykła rozmowa z obcym mężczyzną. A jednak… w tym spojrzeniu było coś, co poruszyło we mnie część, o której dawno zapomniałam.

Michał siedział wieczorem przy komputerze, skupiony na arkuszu kalkulacyjnym.

– Kochanie, zobacz, jak mi się to wszystko rozjeżdża – mruknął, nie odrywając wzroku od monitora.

– Mhm – odpowiedziałam, udając, że słucham, ale wpatrywałam się w ekran telefonu.

Właśnie przeglądałam profil sadu na Instagramie. Zdjęcie: te same jabłonie, ten sam drewniany stół, przy którym siedział Tomek. Słońce przeciskało się między gałęziami, a ja przysięgłabym, że czułam ten sam zapach ziemi co wtedy.

Następnego dnia spotkałam się z Agnieszką.

Wiesz, poznałam ostatnio kogoś – rzuciłam niepewnie.

– Kogoś? – uniosła brew. – Jak to „kogoś”?

– Tak po prostu. W sadzie. Rozmawialiśmy chwilę, ale… nie mogę przestać o nim myśleć.

– A Michał? – zapytała bez ogródek.

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie chodziło o zdradę. Raczej o coś, czego od dawna mi brakowało – o to dreszczyk, o ciekawość.

Może to znak – powiedziała Agnieszka, mieszając kawę. – Że coś w twoim życiu się skończyło, a ty boisz się to przyznać.

Te słowa chodziły za mną całą noc. Leżąc obok śpiącego Michała, myślałam o tym, jak łatwo można żyć obok siebie, a jednocześnie być coraz dalej. I po raz pierwszy od dawna miałam ochotę uciec – byle gdzie, byle poczuć, że jeszcze coś we mnie żyje.

Wróciłam do sadu

Nie planowałam tam wracać. Przynajmniej tak sobie wmawiałam, pakując do bagażnika pustą skrzynkę po jabłkach. „Pojadę tylko po kolejną porcję” – tłumaczyłam samej sobie. Michał był w pracy, więc nikt nie pytał, po co mi te jabłka w środku tygodnia. Droga do sadu wydawała się krótsza niż ostatnio, jakby coś mnie tam ciągnęło.

Tomek stał przy wejściu, rozmawiał z jakąś starszą kobietą. Kiedy mnie zobaczył, jego twarz rozjaśnił ten sam, spokojny uśmiech.

– Nie wierzę, że wróciłaś – powiedział, ocierając ręce o fartuch. – Jabłka aż tak smakowały?

– Coś w tym stylu – odpowiedziałam, czując, że się rumienię. – Po prostu… miałam wolne.

– To rzadkość. Ludzie zawsze mają coś ważniejszego.

Zaproponował, żebym poszła z nim do dalszej części sadu – tam, gdzie drzewa rosły gęściej, a powietrze było wilgotne i pachniało jesienią. Szliśmy obok siebie w ciszy. Tylko co jakiś czas strzepywał z gałęzi liście, które opadały na moją kurtkę.

– W mieście też bywa ładnie – odezwałam się w końcu, nie wiedząc czemu.

– Może i bywa. Ale tam wszyscy gonią. Tu się żyje wolniej, prościej. Tylko tak człowiek słyszy siebie – odpowiedział spokojnie.

Zatrzymał się przy jednym z drzew, zerwał jabłko i podał mi. Nasze dłonie znów się zetknęły. Tym razem nie cofnęłam swojej. Przez moment staliśmy tak, milcząc, jakby każde z nas bało się zrobić krok, który zmieni wszystko.

– Wiesz, Karolina… – zaczął cicho. – Nie wiem, czemu, ale przy tobie czuję się, jakby czas naprawdę się zatrzymał.

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam. W jego oczach zobaczyłam coś, czego od dawna nikt nie miał odwagi mi okazać – prawdziwe zainteresowanie. A w moim sercu coś niebezpiecznie drgnęło.

Byłam znudzona związkiem

Od tamtej wizyty wszystko zaczęło się rozjeżdżać. Wracałam do domu z głową pełną jego głosu, gestów, nawet zapachu sadu. Michał coś opowiadał przy kolacji, ale ja ledwo słyszałam słowa. Czasem łapałam się na tym, że nie pamiętam, co jadłam, albo że zapomniałam, o co mnie pytał. On czuł, że coś się zmieniło.

– Karolina, co się z tobą dzieje ostatnio? – zapytał któregoś wieczoru, gdy próbował mnie przytulić, a ja się odsunęłam.

– Nic. Po prostu jestem zmęczona – skłamałam.

– Zmęczona czym? Pracą? Czy mną? – w jego głosie było więcej smutku niż złości.

– Nie mów tak… – szepnęłam, ale nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.

Kiedy wychodził do biura, czułam ulgę. Gdy wracał – niepokój. A ja, zamiast walczyć z tym, karmiłam się wspomnieniami z Tomkiem. Każdy wieczór wypełniały myśli o tym, jak to jest żyć inaczej, nie według planu i kalendarza.

Zaczęłam szukać pretekstu, żeby wrócić do sadu. Pisałam do Tomka pod byle pretekstem: „Czy mogę odebrać jeszcze kilka jabłek?”, „Czy macie może cydr domowej roboty?”. Zawsze odpisywał krótko, ale ciepło.

W lustrze widziałam kobietę, której nie poznawałam. Nie zakochaną – zagubioną. Z jednej strony lojalność wobec Michała, z drugiej pragnienie, które wciągało mnie coraz głębiej. Wiedziałam, że igrałam z ogniem, ale nie potrafiłam przestać.

Wieczorem usłyszałam, jak Michał zamyka laptopa. – Karola, czy my… wszystko jeszcze ma sens? – zapytał cicho. Zamarłam. I po raz pierwszy nie umiałam powiedzieć „tak”.

Nie wiedziałam, co robić

Wracałam tam jeszcze raz. Nie mogłam inaczej. Czułam, że muszę z nim porozmawiać, zakończyć to – albo… zrozumieć, co się ze mną dzieje. Sad był pusty, cichy, pachniał wilgotną ziemią. Tomek siedział na drewnianej ławce, w kurtce, z kubkiem parującej kawy. Spojrzał na mnie i tylko lekko skinął głową, jakby wiedział, że przyjdę.

– Nie wiem, co ja robię – zaczęłam. – Nie powinnam tu być. Mam narzeczonego, planujemy ślub… a ja od tygodni myślę tylko o tobie.

Tomek długo milczał, patrząc gdzieś w dal.

– Wiesz, Karolina – odezwał się w końcu – ja nie chcę być czyjąś ucieczką. Jeśli coś się w tobie budzi, to dobrze. Ale nie po to, żebyś zostawiła kogoś dla mnie. Tylko po to, żebyś wreszcie zobaczyła, czego sama chcesz.

Poczułam, że łzy napływają mi do oczu.

– Ja już nic nie wiem. Nie wiem, kim jestem. Wszystko się rozsypało.

Tomek wstał i powoli objął mnie ramieniem. Nie jak kochanek, raczej jak ktoś, kto rozumie. – Nie bój się zostać sama. Czasem to jedyny sposób, żeby naprawdę się odnaleźć.

Stałam tak przez chwilę, słysząc tylko wiatr między drzewami. W jego ramionach nie było obietnicy, tylko prawda. A ona bolała bardziej niż wszystko inne.

Kiedy odjeżdżałam, widziałam w lusterku, jak stoi w tym samym miejscu. Nie próbował mnie zatrzymać. Może właśnie dlatego wiedziałam, że to nasze pożegnanie.

Nie było łatwo

Kilka dni po tamtym spotkaniu powiedziałam Michałowi, że nie mogę dalej udawać. Nie płakał, nie krzyczał. Patrzył tylko długo, jakby próbował odnaleźć w mojej twarzy kobietę, którą kiedyś kochał.

– Czy to przez kogoś? – zapytał. – Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Bo to nie o Tomka chodziło. Chodziło o mnie.

Wyprowadziłam się do wynajętej kawalerki. Na początku bolała cisza, puste ściany i brak czyjegoś oddechu obok. Ale z czasem ta cisza zaczęła mnie uspokajać. Po raz pierwszy od lat budziłam się, nie czując ciężaru powinności.

Czasem myślę o Tomku. O jego dłoniach pachnących jabłkami, o słowach, które mnie wtedy uratowały. Nie wiem, czy jeszcze go spotkam. Może tak. Może nie. Ale wiem jedno – od tamtej jesieni przestałam żyć cudzym planem. Zaczęłam żyć naprawdę.

Karolina, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama