„Pojechałam z mężem na romantyczny weekend i szybko tego pożałowałam. Wręczył mi kopertę, która zmieniła wszystko”
„Zanim sięgnęłam po kopertę, poczułam, że dłonie mi drżą. Nie chciałam jej otwierać. Nie chciałam wiedzieć. Przecież czułam już od dawna, że coś jest nie tak. Ale jedno to czuć, drugie – zobaczyć czarno na białym”.

- Redakcja
Zawsze marzyłam, żeby choć raz oderwać się od codzienności i pojechać z mężem na romantyczny weekend, taki tylko dla nas, bez dzieci, pracy i miliona spraw do załatwienia. Gdy Bartek zaproponował wyjazd w góry, byłam wniebowzięta. Myślałam, że to będzie nasz moment, że może znowu odnajdziemy siebie, jak dawniej. Spakowałam sukienkę, wino i nadzieję, że ten wyjazd coś naprawi. Nie spodziewałam się, że Bartek planuje coś zupełnie innego. Że ten weekend nie będzie początkiem czegoś pięknego, ale końcem czegoś, co jeszcze niedawno wydawało mi się nienaruszalne.
Wyjazd w nieznane
– Spakowana? – zapytał Bartek, zaglądając do sypialni.
– Już prawie – odpowiedziałam, wciskając do torby moją ulubioną sukienkę, tę, w której tańczyliśmy na naszej rocznicy ślubu. Może założę ją wieczorem, pomyślałam z nadzieją.
Od kilku miesięcy czułam, że coś się między nami psuje. Niby codziennie razem, ale jakby osobno. Rozmowy urwane w pół zdania, dotyk coraz rzadszy, a jego spojrzenia częściej błądziły po ekranie telefonu niż po mojej twarzy. Kiedy więc zaproponował weekend tylko we dwoje, aż mnie zatkało.
– Zarezerwowałem domek w górach. Będzie cicho, kameralnie. Tylko my – powiedział, nie patrząc mi w oczy. Ale ja i tak się ucieszyłam. Może to był jego sposób, żeby zacząć od nowa?
Droga minęła w milczeniu. Próbowałam coś mówić – o pogodzie, o pracy, o dzieciach – ale Bartek odpowiadał zdawkowo. Jakby był obok, a nie ze mną. Dotarliśmy tuż przed zmrokiem. Drewniany domek faktycznie był urokliwy. Z kominkiem, przytulną kuchnią i widokiem na las. Idealne miejsce, by się zatracić w sobie nawzajem.
– Pięknie tu – powiedziałam, ale Bartek tylko skinął głową i poszedł rozpakować torby.
Stałam przez chwilę w progu salonu, patrząc za nim. Coś było nie tak. Czułam to w kościach, choć nie miałam jeszcze pojęcia, jak bardzo ten wyjazd zmieni moje życie.
To musiały być kłamstwa
Wieczorem usiedliśmy do kolacji, którą przygotowałam sama – makaron z krewetkami, wino, świeże pieczywo z lokalnej piekarni. Bartek siedział naprzeciwko, blady, przygarbiony. Z trudem przełykał kolejne kęsy, jakby jedzenie było dla niego karą. Ja udawałam, że wszystko jest w porządku. Uśmiechałam się, mówiłam o drobiazgach, choć czułam, że mówię sama do siebie.
– Dobre? – zapytałam, gdy odłożył widelec.
– Tak, w porządku – mruknął i napił się wina.
– Może później pójdziemy na spacer? Albo rozpalimy w kominku?
Bartek pokręcił głową.
– Jestem zmęczony. Może jutro.
Zmęczony czym? Ciszą? Własnym milczeniem? Chciałam zapytać, co się dzieje, ale od miesięcy toczyliśmy tę samą grę. On uciekał w zlecenia, w komputer, w telefon. Ja w dzieci, w sprzątanie, w wymuszoną pogodność. Bałam się burzyć tę kruchą równowagę, bo nie wiedziałam, co znajdę po drugiej stronie.
Po kolacji Bartek wyszedł na zewnątrz. Patrzyłam przez okno, jak stoi przy balustradzie tarasu i pali papierosa, choć rzucił to już dwa lata temu. Zaciągał się łapczywie, jakby próbował wciągnąć powietrze, którego tu brakowało. Wrócił po kilku minutach, nie patrząc mi w oczy.
– Idę się położyć – rzucił tylko.
– Już?
– Tak, jestem padnięty.
Zostałam sama przy stole. Zimne resztki kolacji, niedopite wino, cisza, która dzwoniła mi w uszach. Coś wisiało w powietrzu. Coś, co miało spaść lada moment.
Spacer w milczeniu
Obudziłam się wcześnie. Bartek już nie spał – leżał obok, z rękami skrzyżowanymi na piersi i patrzył w sufit. Przez chwilę udawałam, że jeszcze śpię, bo bałam się, że jeśli odezwę się pierwsza, on znowu zamilknie na cały dzień.
– Idziemy na spacer? – zapytałam w końcu, zbierając się na odwagę.
– Możemy – odpowiedział po chwili, wciąż bez spojrzenia.
Szliśmy wzdłuż strumienia, wśród drzew oblepionych złotem i czerwienią. W innym czasie powiedziałabym, że to piękne. Ale dziś wszystko wydawało się jakieś martwe. Nawet szum liści pod stopami brzmiał jak coś zbyt głośnego w tej napiętej ciszy.
– Pamiętasz, jak byliśmy w Zakopanem po ślubie? – zagadnęłam, próbując przywrócić cokolwiek.
– Pamiętam – odpowiedział krótko.
– Tamten domek miał podobne schody na strych, tylko krzywe – próbowałam się uśmiechnąć.
– Mhm.
W końcu stanęłam. Nie wytrzymałam.
– Bartek, możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Bo to, że coś się dzieje, to widzę. I słyszę. A raczej nie słyszę.
Zatrzymał się, wsadził ręce w kieszenie kurtki. Spojrzał na mnie z niepokojem, jakby coś ważył.
– Wieczorem pogadamy, dobrze? Nie tutaj.
– Czemu nie teraz?
– Bo nie chcę ci tego powiedzieć w lesie.
Nie drążyłam dalej. Zaczęłam się bać tego, co ma mi do powiedzenia. Wracaliśmy do domku w milczeniu. Czułam, że to nasze ostatnie wspólne kroki w tej podróży.
Koperta na stoliku
Wróciliśmy do domku po południu. Bartek poszedł do łazienki, a ja usiadłam na sofie, próbując zająć czymś ręce. Zaparzyłam herbatę, otworzyłam książkę, którą zabrałam z myślą, że może przeczytamy coś razem wieczorem przy kominku. Naiwna. Kiedy wyszedł, nie spojrzał na mnie. Położył coś na stole. Biała koperta. Bez adresu, bez napisu. Serce mi przyspieszyło.
– Co to?
– Przeczytaj – powiedział tylko i usiadł w fotelu, jakby nagle stracił wszystkie siły.
Zanim sięgnęłam po kopertę, poczułam, że dłonie mi drżą. Nie chciałam jej otwierać. Nie chciałam wiedzieć. Przecież czułam już od dawna, że coś jest nie tak. Ale jedno to czuć, drugie – zobaczyć czarno na białym.
Powoli rozchyliłam papier. Czytałam raz, potem drugi. I nagle wszystko we mnie zamarło. Bartek pisał, że nie potrafi już ze mną być. Że próbował, ale nie umie się oszukiwać. Że zakochał się w kimś innym. Że nie planował mówić mi tego tu, ale skoro już tu jesteśmy, to nie chce dalej udawać. Że to koniec.
Podniosłam wzrok. Patrzył w podłogę. Nie miał nawet odwagi powiedzieć mi tego w twarz.
– Dlaczego teraz? Dlaczego tutaj?
– Bo wiedziałem, że jak powiem ci to w domu, to zrobisz awanturę przy dzieciach. A ja... nie chciałem im tego serwować.
– Czyli romantyczny weekend był tylko po to, żeby mnie porzucić?
Nie odpowiedział. Milczał. A ja patrzyłam na niego i czułam, że nie znam człowieka, z którym spędziłam dziesięć lat życia.
Wyznanie bez odwrotu
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. On – z opuszczonym wzrokiem, ja – z kartką w dłoni, która w jednej chwili zniszczyła wszystko, co jeszcze próbowałam w sobie ratować. Nie krzyczałam. Chciałam, ale nie mogłam. Gardło miałam ściśnięte, jakby coś we mnie umarło i nie pozwalało wydobyć głosu.
– Kim ona jest? – zapytałam cicho.
– To nie ma znaczenia.
– Ma. Ma dla mnie, Bartek.
Zamilkł, po czym powiedział z rezygnacją:
– Poznałem ją w pracy. Maja. Ma rozwód za sobą. Niczego nie oczekiwała... po prostu jakoś wyszło. Nie planowałem tego.
– A ja? Ja coś planowałam? Myślałeś chociaż przez chwilę o mnie? O dzieciach?
– Myślałem. Właśnie dlatego długo się wahałem.
Prychnęłam. To miał być jego argument? Że był na tyle szlachetny, że jeszcze przez kilka miesięcy grał przede mną tę farsę?
– I co teraz? Wracamy razem? Czy ja mam wracać sama, a ty jedziesz prosto do niej?
Wzruszył ramionami.
– Chciałem... żebyśmy przegadali to spokojnie. Bez krzyków. Żebyś wiedziała, że... nie chcę wojny. Nie chcę ci nic odbierać. Zadbam o dzieci. Pomogę z domem. Po prostu... nie mogę już udawać.
Wstałam. Czułam, jak coś pali mnie od środka. Nie była to złość. To było coś gorszego – pustka.
– Nie martw się, Bartek. Też nie będę udawać.
Zamknęłam się w łazience i pierwszy raz od dawna pozwoliłam sobie na łzy.
Czeka mnie samotna droga
Do domu wracaliśmy razem, ale milcząc. On prowadził, ja patrzyłam przez okno, próbując zapamiętać każdą mijaną sosnę, jakby miały mi później pomóc przypomnieć, kiedy dokładnie wszystko się skończyło. Dzieci powitały nas z radością, nieświadome, że od tej chwili świat będzie wyglądał inaczej. Bartek był przy nich czuły, jakby nic się nie wydarzyło. A ja? Ja udawałam, że żyję.
Przez kilka dni nie mówiłam nikomu. Otwierałam szafki, sprzątałam, gotowałam, odpowiadałam na pytania. Wszystko robiłam jak automat. Czekałam, aż serce przestanie boleć, ale nie przestawało. Potem powiedziałam mamie. Potem przyjaciółce. A potem... dzieciom. W ich oczach zobaczyłam strach, którego nigdy wcześniej tam nie widziałam.
Bartek wyniósł się do wynajętego mieszkania. Zostawił mi dom, ale zabrał poczucie bezpieczeństwa. I choć obiecywał pomoc, wizyty, weekendy – nic nie mogło już złożyć mnie na nowo tak, jak byłam z nim.
Dziś mija trzy miesiące od tamtego wyjazdu. Siedzę w kuchni, patrzę na dwie filiżanki, z których kiedyś piliśmy poranną kawę. Jedna jest wyszczerbiona. Druga stoi pusta. I nagle rozumiem, że choć zostałam sama, to nie znaczy, że jestem słabsza. Jeszcze nie wiem, dokąd mnie to wszystko zaprowadzi. Ale wiem jedno – nie będę już nikogo błagać, by mnie kochał. To był koniec naszego małżeństwa. Ale może – początek mnie.
Dominika, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szwagierka jest jak kontroler jakości i tylko mnie krytykuje. Choć się staram, zrobili ze mnie w czarną owcę”
- „Teściowa obraziła się, gdy wybraliśmy imię dla córki. Stwierdziła, że nie szanujemy tradycji, a w głowie nam fanaberie”
- „Byłam pewna, że w spadku po matce otrzymam mieszkanie. Nie wiedziałam, że nasz sąsiad od dawna miał na nie chrapkę”

