Reklama

Kiedy dostałam propozycję wyjazdu z dzieciakami na zimowisko, to w pierwszej chwili chciałam odmówić. Ale potem zaczęłam się zastanawiać i po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw stwierdziłam, że to wcale nie jest taki zły pomysł. Potrzebowałam odpoczynku od kryzysu małżeńskiego i wiecznie narzekającego męża, a tydzień poza domem wydawał się doskonałym panaceum na moje problemy. Tylko wtedy nawet nie przypuszczałam, że to zimowisko całkowicie odmieni moje życie.

Reklama

Już nie było jak kiedyś

Kiedy wychodziłam za mąż za Krzysztofa, to oboje podjęliśmy decyzję o odłożeniu macierzyństwa na bliżej nieokreśloną przyszłość. I chociaż ja w głębi duszy pragnęłam zostać matką, to przyznawałam rację mężowi, który najpierw chciał osiągnąć stabilność finansową, a dopiero później zacząć myśleć o powiększeniu rodziny. Ale jak to zwykle w życiu bywa, nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. Wprawdzie razem z Krzysztofem zabezpieczaliśmy się, to jednak los spłatał nam figla.

– Jest pani w ciąży – usłyszałam na jednej z wizyt u ginekologa. I chociaż od kilkunastu dni faktycznie odczuwałam dziwne dolegliwości, to nigdy w życiu nie przypuszczałam, że ich powodem jest ciąża. – A gdyby dobrych wiadomości było mało, to dodatkowo chcę panią poinformować, że jest to ciąża mnoga – dodał lekarz z uśmiechem od ucha do ucha. A ja nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Z jednej strony nie posiadałam się z radości, ale byłam też pewna obaw o to, jak na tę wiadomość zareaguje mój mąż.

„Jakoś to będzie” – pomyślałam w końcu. Zawsze byłam optymistką i tym razem też miałam nadzieję, że Krzysiek będzie cieszył się tak samo jak ja.
Jednak nie do końca tak się stało. Wprawdzie Krzysztof zaakceptował fakt, że zostanie ojcem, ale stwierdzenie, że się ucieszył byłoby nieprawdziwe.

– Nie cieszysz się? – zapytałam go w końcu. A w odpowiedzi usłyszałam, że nie było to zaplanowane. – Ale stało się i trzeba to zaakceptować – podsumował. A ja poczułam się tak, jakbym swoim zajściem w ciążę popsuła mężowi jakieś plany.

Przez kolejne miesiące miałam nadzieję, że Krzysztof w końcu zacznie cieszyć się z faktu, że nasza rodzina się powiększy. Ale było to z mojej strony myślenie życzeniowe. A na domiar złego okazało się, że właśnie w tym momencie dopadł nas małżeński kryzys. Przez całą ciążę miałam wrażenie, że odsuwamy się od siebie coraz bardziej. A gdy na świat przyszły nasze dzieci, to tylko ja oszalałam ze szczęścia. Krzysztof wpadł do szpitala na kilkanaście minut, a potem jak gdyby nigdy nic wrócił do pracy. A ja zrozumiałam, że nasze małżeństwo już nigdy nie będzie takie jak wcześniej.

Żyliśmy razem, ale osobno

Przyjście na świat bliźniaków sprawiło, że moje życie uległo całkowitej przemianie. Trzymając w ramionach te dwie małe kruszynki zrozumiałam, że od teraz to one będą najważniejszymi osobami w moim życiu. W tamtym momencie zupełnie nie myślałam o tym, jak to wszystko wpłynie na moje małżeństwo. A że nie wpłynęło dobrze, to przekonałam się całkiem szybko.

Krzysztof od samego początku nie angażował się w opiekę i wychowanie dzieci. I chociaż zapewniał im wszystko pod względem bytowym i finansowym, to próżno było szukać u niego jakiegokolwiek zaangażowania w ich codzienne życie. A jakby tego było mało, to odsunął się także ode mnie. Wprawdzie mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale nasze kontakty niemal całkowicie ograniczały się do przyziemnych rozmów.

– Zrobisz dzisiaj zakupy? – zapytał mnie Krzysztof w poniedziałek rano. A gdy potwierdziłam, to do listy wiszącej na lodówce dopisał żółty ser i mleko bez laktozy.

– Za tydzień masz termin przeglądu auta. Nie zapomnij o tym – poinformował mnie we wtorek przed wyjściem do pracy.

– W weekend jedziemy do moich rodziców – przypomniał kolejnego dnia.

I tak wyglądał nasz cały tydzień. Niby nie kłóciliśmy się i nie mieliśmy cichych dni, ale naszą relację trudno było uznać za całkiem normalną. A gdyby tego było mało, to nasze życie erotyczne niemal zupełnie nie istniało. Wprawdzie od czasu do czasu wskakiwaliśmy do sypialni na szybki numerek, ale niewiele było w tym uczucia czy namiętności.

– Mam wrażenie, że naszego małżeństwa już nie ma – żaliłam się przyjaciółce, która doskonale mnie rozumiała. Sama miała podobne problemy w małżeństwie i coraz częściej rozważała jego zakończenie. I wielokrotnie przekonywała mnie, że może i ja powinnam się nad tym zastanowić.

Ale ja nie byłam gotowa na taki krok. Wprawdzie w głębi duszy czułam, że nasze małżeństwo już nigdy nie będzie takie jak kilka lat temu, to wciąż miałam nadzieję, że uda się je uratować. I między innymi dlatego tkwiłam w tym związku.

Zimowisko mnie odmieniło

Przez kilka kolejnych lat w naszym małżeństwie nie zmieniło się kompletnie nic. Żyliśmy jak zupełnie obcy sobie ludzie. I co jeszcze gorsze – przyzwyczailiśmy się do tego. A przynajmniej ja się przyzwyczaiłam. I nawet jeżeli od czasu do czasu przychodziła do mnie myśl o tym, aby zakończyć tę farsę, to zawsze z tego rezygnowałam. „Przecież nie jest najgorzej” – usprawiedliwiałam samą siebie. I zaczynałam kolejny tydzień w małżeństwie, które było już martwe.

I tak tkwiłam w tym marazmie do czasu, aż bliźniaki poszły do szkoły. I wtedy wszystko się zmieniło. Podczas jednej z wywiadówek wychowawczyni poinformowała nas, że szkoła organizuje zimowisko.

– Ale ponieważ nie dysponujemy wystarczającą ilością opiekunów, to potrzebujemy państwa pomocy – dodała niemal od razu.

Okazało się, że zimowisko będzie mogło dojść do skutku tylko wtedy, jak przynajmniej dwójka rodziców zgodzi się pojechać jako opiekunowie. A ponieważ ja akurat miałam dwutygodniowy urlop, to od razu się zgodziłam. I chociaż nie miałam żadnego doświadczenia w opiece nad tak dużą liczbą dzieciaków, to wierzyłam, że jakoś sobie poradzę. I tu się nie pomyliłam. Ale jednocześnie nie przewidziałam, że ten wyjazd zmieni całe moje życie.

Już w pierwszym dniu wyjazdu okazało się, że poskromienie czeredy pierwszoklasistów wcale nie jest takie proste.

– Świetnie pani sobie radzi – usłyszałam rozbawiony męski głos. Właśnie próbowałam pogodzić dwójkę chłopców, którzy zaciekle walczyli o zabawkę.

– Tak pan myśli? – wysapałam. Było mi gorąco i czułam, że jestem na granicy wybuchu.

– Oczywiście – usłyszałam śmiech. I dopiero wtedy podniosłam głowę. Przede mną stał Bartek – przystojny nauczyciel biologii, który był głównym opiekunem naszego zimowiska. – Ma pani predyspozycję do bycia nauczycielką – roześmiał się. A gdy spojrzał na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami, to poczułam, że moje serce bije nieco mocniej.

Tego dnia nawet nie pomyślałam, że między nami mogłoby być coś więcej. Ale podczas kilku kolejnych dni zauważyłam, że świetnie się dogadujemy. A do tego Bartek patrzył na mnie w sposób, który jednoznacznie wskazywał na to, że mu się podobam. Chyba pierwszy raz od kilku lat poczułam co to znaczy być podziwianą i pożądaną. I chociaż nie planowałam żadnego skoku w bok, to gdy nadarzyła się okazja, to od razu z niej skorzystałam.

– Jesteś piękną kobietą – usłyszałam. Tego wieczoru Bartek odprowadził mnie do mojego pokoju i ewidentnie nie chciał zakończyć tego wieczoru. A ponieważ ja czułam dokładnie to samo, to kilka minut później wylądowaliśmy w łóżku. I to było coś niesamowitego. Po wielu latach ponownie poczułam namiętność, o której dawno już zapomniałam. Jednocześnie zrozumiałam, że wciąż jestem kobietą, która potrzebuje czegoś więcej niż małżeństwa, które tak na dobrą sprawę dawno się skończyło.

Zasługuję na więcej

Przez kolejne dni zimowiska nie odstępowaliśmy siebie na krok. W ciągu dnia opiekowaliśmy się maluchami, a podczas gorących nocy odkrywaliśmy wszystkie zakamarki naszych ciał.

– Szkoda, że to już koniec – powiedział Bartek ostatniej nocy przed wyjazdem. I chociaż od początku wiedziałam, że to tylko przelotny romans, to i tak było mi szkoda.

Po powrocie z zimowiska długo zastanawiałam się, co mam dalej zrobić ze swoim życiem. I chociaż doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że moja przygoda z Bartkiem była jednorazowa, to jednocześnie zrozumiałam, że była też bardzo przełomowa. Ten romans uświadomił mi, że zasługuję na coś lepszego niż nieudane małżeństwo. Zrozumiałam, że nie warto tkwić w martwym związku.

– Czas na zmiany – zakomunikowałam przyjaciółce.

I podjęłam decyzję o rozwodzie. Wprawdzie nie wiem, jak zareaguje na to mój mąż i co mnie czeka dalej, ale wiem, że nie ma na co czekać. Przede mną jeszcze całe życie i zamierzam zrobić wszystko, aby być w nim szczęśliwą.

Anna, 35 lat

Reklama

Czytaj także:
„Wszystkie moje randki w ciemno kończą się spektakularną klapą. Nie zniosę już więcej Adonisów z outletu”
„Zaszłam w ciążę, ale nie wiedziałam z kim. Ostatnie czego potrzebowałam to genetycznego totolotka”
„Szef mnie wykorzystał i podstępnie ukradł mój projekt. Chyba jest głupi, myśląc, że pozwolę mu spijać śmietankę”

Reklama
Reklama
Reklama