„Pojechałam w marcu do sanatorium i przepadłam bez reszty. Ta miłość zaszkodziła mi bardziej niż wiosenna alergia”
„Już po pierwszej kolacji znałam połowę sąsiedztwa. Panie Dorota, Krystyna, Halina – wszystkie w podobnym wieku, wszystkie rozmowne i pełne życia. I wszystkie… patrzące w tym samym kierunku. W stronę stolika, przy którym siedział Kazimierz”.

– To tutaj? – zapytałam samą siebie, wysiadając z autobusu.
Sanatorium wyglądało całkiem przyzwoicie. Duży, biały budynek z balkonami, wkoło sosnowy las, a w powietrzu unosił się zapach jodu. Idealne miejsce na odpoczynek. Tego mi było trzeba. Pierwszy dzień spędziłam na rozpoznaniu terenu. Jadalnia – ogromna, z białymi obrusami i wielkim bufetem. Stołówka to serce sanatorium, miejsce plotek, flirtów i oceniania nowo przybyłych.
Stresowałam się
– Pani sama? – zapytała kobieta w kolorowej tunice, siadając obok mnie przy stoliku.
– Janka.
– Grażyna – uścisnęła mi rękę. – Świeżynka?
Kiwnęłam głową.
– To się pani szybko odnajdzie – mrugnęła.
Miała rację. Już po pierwszej kolacji znałam połowę sąsiedztwa. Panie Dorota, Krystyna, Halina – wszystkie w podobnym wieku, wszystkie rozmowne i pełne życia. I wszystkie… patrzące w tym samym kierunku. W stronę stolika, przy którym siedział Kazimierz.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku. Elegancki, siwy, w marynarce. Prawdziwy dżentelmen. Kiedy wstał i uśmiechnął się w moim kierunku, poczułam, że czerwienią mi się policzki. Podszedł do naszego stolika, a ja poczułam, jak serce zaczyna mi bić szybciej. To było głupie, przecież nie miałam piętnastu lat, a on był zwyczajnym mężczyzną, takim jak wielu innych w sanatorium.
– Czy mogę się przysiąść? – zapytał ciepłym, lekko szorstkim głosem.
Grażyna spojrzała na mnie znacząco, ale nie powiedziała ani słowa. Kiwnęłam głową i przesunęłam się odrobinę na krześle.
– Kazimierz, ale wszyscy mówią mi Kazio – przedstawił się, ujmując moją dłoń i muskając ją ustami w sposób, który chyba miał być staroświecki, ale zrobił na mnie wrażenie.
– Janka – odpowiedziałam, nie do końca wiedząc, co dalej powiedzieć.
Oczarował mnie
Nie musiałam się martwić, bo Kazimierz najwyraźniej miał doświadczenie w prowadzeniu rozmowy. Opowiadał o sanatorium, o tym, że bywa tu co roku, bo pomaga mu to na zdrowie, ale i na ducha. Wspomniał o tańcach, wieczornych spacerach i wycieczkach, a ja słuchałam jak zaczarowana.
– Mam nadzieję, że skorzysta pani z tych atrakcji – dodał i spojrzał na mnie takim wzrokiem, że poczułam ciepło na policzkach.
– Jeśli znajdzie się odpowiedni partner do tańca – zażartowałam, choć wcale nie miałam pewności, skąd we mnie ta śmiałość.
– Jestem do dyspozycji – odparł natychmiast, a w jego oczach błysnął figlarny błysk.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś na mnie tak patrzył. Przez chwilę czułam się jak młoda dziewczyna, której ktoś składa subtelne, ale wyraźne komplementy. Było mi z tym dobrze.
– Pani Janko, kiedy wchodzi pani do jadalni, świat nagle staje się jaśniejszy – powiedział później, kiedy mijaliśmy się przy deserze.
Zaśmiałam się, trochę rozbawiona, a trochę speszona.
– Oj, panie Kazimierzu, czy mówi pan to każdej kobiecie?
– Skądże! Jestem tu tylko dla pani – odpowiedział, pochylając się lekko w moją stronę.
Był intrygujący
Poczułam, że robi mi się gorąco. Nie wiedziałam, czy to emocje, czy klimatyzacja w jadalni działała kiepsko. Ale czułam jedno – ten turnus zapowiadał się zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałam.
Kazimierz coraz częściej pojawiał się w moim towarzystwie. Po śniadaniu czekał na mnie przed jadalnią, wieczorami zapraszał na spacer po parku, a na tańcach zawsze pierwszy wyciągał do mnie rękę. Znał każdy krok, prowadził pewnie i z gracją. Czułam się lekka, młoda, szczęśliwa.
– Janeczko, tańczy pani jak marzenie – powiedział pewnego wieczoru, kiedy wirując w rytm walca, trzymał mnie blisko, może nawet trochę za blisko.
– Chyba dawno nie miał pan do czynienia z prawdziwą tancerką – odparłam, udając skromność, choć w środku aż promieniałam.
– Ależ mam do czynienia teraz – puścił mi oko, a ja niemal westchnęłam.
Czułam, że wszyscy na nas patrzą. Nie było mi to obojętne. Z jednej strony byłam dumna, z drugiej – czułam, że jestem obiektem rozmów. Po tańcach Grażyna odciągnęła mnie na bok.
– Janka, mogę ci coś powiedzieć?
– Oczywiście, co się stało?
– Uważaj na Kazia – zaczęła ostrożnie. – On tak samo czaruje Krystynę i Halinę.
Ostrzegała mnie
Poczułam, jak serce na moment się zaciska, ale zaraz odepchnęłam tę myśl.
– Bzdura! Powiedział mi, że jestem wyjątkowa.
– Oni wszyscy tak mówią. I każdej kobiecie, która da się nabrać – Grażyna patrzyła na mnie uważnie, jakby próbowała ocenić, czy jej słowa do mnie dotarły.
– Kazimierz nie jest taki – odpowiedziałam stanowczo. – Może kiedyś był, ale ja czuję, że ze mną jest inaczej.
Grażyna westchnęła i machnęła ręką.
– Rób, jak uważasz. Ale nie mów, że cię nie ostrzegałam.
Nie chciałam jej słuchać. Kazimierz mówił do mnie tak pięknie, traktował mnie z takim szacunkiem, czułością i zainteresowaniem, jakiego nie czułam od lat. To niemożliwe, żeby było w tym jakieś oszustwo.
Tego wieczoru, gdy wróciłam do pokoju, dostałam od Kazimierza liścik – prawdziwy, napisany starannym pismem, pachnący jego wodą kolońską. „Jesteś dla mnie jak wiosenne słońce, Janeczko. Nie mogę się doczekać jutra. Twój Kazimierz”. Jak mogłam wątpić?
Było jak w bajce
Następnego dnia Kazimierz zaprosił mnie na popołudniowy spacer. Było ciepło, słońce prześwitywało przez liście drzew, a on jak zwykle szarmancko podał mi ramię. Czułam się jak dama z dawnych lat.
– Janeczko, jak to dobrze, że cię poznałem – powiedział, ściskając moją dłoń. – Czuję, że trafiłem na bratnią duszę.
Zatrzymaliśmy się na ławce niedaleko fontanny. Kazimierz wyjął z kieszeni cukierka i podał mi go z uśmiechem.
– Karmelowe, moje ulubione – mruknęłam.
– Wiem, zauważyłem – powiedział i pogładził mnie po dłoni.
Serce ścisnęło mi się z radości. Tyle lat byłam sama, a teraz czułam się… zakochana. Po spacerze pożegnaliśmy się na schodach sanatorium. Kazimierz pocałował mnie w dłoń i odszedł w stronę swojego pokoju. Patrzyłam za nim, aż zniknął za drzwiami.
Poczułam nagłą chęć przejścia się jeszcze chwilę po parku. Powietrze było rześkie, a ja czułam, że nie zasnę, jeśli nie uspokoję myśli. I wtedy go zobaczyłam.
Nie mogłam uwierzyć
Kazimierz stał niedaleko klombu, tuż przy ławce, na której siedziała… Krystyna. Mówił do niej coś cicho, pochylając się blisko, a potem ujął jej dłoń dokładnie tak, jak jeszcze godzinę wcześniej trzymał moją. Serce mi stanęło. Te same gesty. To nie był przypadek.
Kazimierz nachylił się jeszcze bardziej i coś jej szepnął, a ona zaśmiała się perliście, jakby słyszała najpiękniejszy komplement na świecie. Nie czekałam dłużej. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę sanatorium. W głowie miałam chaos. Czy to możliwe, że Grażyna miała rację?
Jeszcze tego wieczoru, przy kolacji, podeszłam do Kazimierza, który jak gdyby nigdy nic siedział przy stoliku i rozmawiał z Haliną.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam cicho, ale stanowczo.
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiał, o co chodzi.
– Oczywiście, Janeczko.
Byłam oburzona
Wyszliśmy na taras. Chciałam mieć tę rozmowę za sobą.
– Myślałam, że jestem dla ciebie wyjątkowa – powiedziałam prosto z mostu.
Kazimierz westchnął i wzruszył ramionami.
– Ależ jesteś, Janko. Tak jak każda z was.
Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
– To znaczy, że wszystko było kłamstwem? – głos mi drżał.
Kazimierz uśmiechnął się lekko, ale bez cienia skruchy.
– Sanatorium to nie życie. To tylko przystanek.
Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć. Dla mnie to było coś ważnego. A dla niego? Jedna z wielu historii, które powtarzał na każdym turnusie. Nie powiedziałam nic więcej. Odwróciłam się i odeszłam.
Janina, 67 lat

