„Pojechałam w delegację, a teściowa urządziła sobie SPA w mojej łazience. Obraziła się, gdy wysłałam jej rachunek za wodę”
„Halina, w moim szlafroku, z moją maseczką na twarzy, zadowolona, że znowu ogarnia dom synusia. I wtedy wpadłam na pomysł. Genialny w swojej prostocie, a mianowicie rachunek za straty. Za wodę, krem, płatki, sól do kąpieli. I moje zszargane nerwy”.

- Redakcja
Pracuję w marketingu w jednej z tych dużych korporacji, gdzie wszystko musi mieć swój harmonogram i wersję w Excelu. W życiu prywatnym też mam wszystko uporządkowane – przynajmniej tak mi się wydawało.
Z Markiem, moim mężem, jesteśmy razem od pięciu lat. Kocham go, choć czasami mam wrażenie, że wciąż jest bardziej synem swojej mamy niż moim partnerem. Teściowa – Halina – to osobny temat. Kobieta z charakterem. Taki „dyrygent domowej orkiestry”, który nawet gdy nie zna nut, to i tak musi mieć batutę. Nigdy mnie nie zaakceptowała. Uśmiecha się przy stole, ale za plecami robi porządek w szufladach albo komentuje, że „ten krem to chyba z promocji, bo tak pachnie jak płyn do naczyń”.
Nowe mieszkanie miało być naszą oazą. Wymarzone cztery kąty, kupione z kredytem na pół życia, urządzone bez kompromisów. Moje ukochane SPA w wersji domowej – biała łazienka, szklana kabina, szafka tylko na moje kosmetyki, pachnące świece i ciche wieczory z maseczką na twarzy. Żadnej Haliny, żadnych niespodziewanych wizyt.
Dostałam propozycję wyjazdu służbowego – tydzień w Warszawie, prezentacja dla klienta z Niemiec. Dla mnie – szansa. Na rozwój, na oddech, na kilka wieczorów w hotelu z czystym sumieniem, że nie muszę gotować, sprzątać, być miła dla nikogo poza sobą. Zostawiłam Markowi lodówkę pełną jedzenia, instrukcje do pralki i pojechałam.
Byłam w szoku
– Co tu się, do cholery, działo? – stanęłam w progu łazienki z otwartymi ustami i torbą jeszcze na ramieniu.
Pachniało jak w drogerii. Na pralce stały moje olejki eteryczne – wszystkie pootwierane. Drogi krem był mocno zużyty. Na podłodze – ręcznik, którego nigdy nie używam. A w wannie… osad po soli do kąpieli i drobinki brokatu.
– Marek! – wrzasnęłam, ruszając w stronę kuchni. – Możesz mi wyjaśnić, co się tu wydarzyło?
Mąż siedział przy stole, grzebał w telefonie i dopijał herbatę, jakby wrócił właśnie z jogi, nie z tygodnia samodzielnego życia.
– A, wróciłaś… – uśmiechnął się. – Mama przyjechała na kilka dni. Mówiła, że mnie przypilnuje. I ugotuje coś porządnego.
– Przypilnuje? – uniosłam brew. – A co to jest, obóz harcerski?
– No weź, nie przesadzaj – mruknął. – Miło było. A że lubi gorące kąpiele…
– Lubisz też mój krem za 150 zł? I moje płatki pod oczy? – syknęłam. – Nie zauważyłeś, że tu coś nie gra?
Marek zamilkł. Spuścił wzrok. A ja stałam w tej kuchni i czułam, jak robi mi się gorąco. Wiedziałam, że Halina potrafi być bezczelna, ale żeby wejść do mojego domu, zająć moją łazienkę i zużyć wszystko, co miałam w szafce?
Spojrzałam na Marka, który nagle zrobił się bardzo mały.
– I co jeszcze? Spała w naszej sypialni?
– Nie… tylko się zdrzemnęła. Po kąpieli.
Zamknęłam oczy. I zobaczyłam tę scenę. Halina, w moim szlafroku, z moją maseczką na twarzy, zadowolona, że znowu ogarnia dom synusia. I wtedy wpadłam na pomysł. Genialny w swojej prostocie, a mianowicie rachunek za straty. Za wodę, krem, płatki, sól do kąpieli. I moje zszargane nerwy.
Zdenerwowałam teściową
Wzięłam telefon do ręki i patrzyłam na ekran przez dłuższą chwilę. Czułam, jak mi się w środku gotuje, ale zamiast wrzeszczeć – postanowiłam być rzeczowa. I celna. W końcu napisałam:
„Mamo, trochę mnie zaskoczyło, że tak po prostu się u nas rozgościłaś. Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś chociaż zapytała. Podliczyłam wszystko i wyszło mniej więcej 400 zł. Przelej proszę na moje konto”.
Nie siliłam się na emotki. Ani na uśmiech. Chciałam, żeby poczuła, że jestem zła. Minęło jakieś piętnaście minut, może dwadzieścia. Telefon zawibrował. Najpierw wiadomość: „???!!!”, a potem natychmiast połączenie.
– Natalia, ty chyba nie jesteś poważna! – usłyszałam głos Haliny, zanim zdążyłam się odezwać. – Rachunek mi wystawiasz? Za kąpiel?! Za wodę? Co to, hotel?!
– Mamo, nie chodzi tylko o wodę. Zniknęły moje rzeczy. Niektóre drogie. I nikt mnie nawet nie zapytał, czy może.
– Boże święty... Przyszłam na kilka dni pomóc! Gotowałam dla Marka, dbałam o dom, a ty mi teraz chcesz kasę zabrać?!
– Chcę, żebyś wiedziała, że to nie było okej. Tyle.
– To ja już się do was nie zbliżę. I bardzo dobrze!
Rozłączyła się. A chwilę później Marek wszedł do kuchni, trzymając telefon.
– Co ty jej napisałaś?! Mama mówi, że ją upokorzyłaś.
Spojrzałam na niego.
– A ty coś jej powiedziałeś, kiedy weszła do mojego życia z butami i maseczką na twarzy?
Milczał. Wzruszył ramionami. Tak wygląda bycie „częścią rodziny”?
Mąż chciał załagodzić sytuację
Wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Niby przypadkiem, ale w głowie już od rana coś mnie tknęło. Marek siedział w salonie z telefonem przy uchu. Nie usłyszał, jak otwieram drzwi. Nie usłyszał, jak staję w korytarzu. Dopiero gdy wypowiedział moje imię, zamarłam.
– No nie wiem, mamo… – westchnął ciężko. – Natalia przesadziła. Ale z drugiej strony… też się nie dziwię, że się wkurzyła.
Zamknęłam oczy.
– Tak, wiem, że cię to zabolało. Ale ona taka już jest. Wszystko musi mieć poukładane, zaplanowane. Nie lubi niespodzianek.
Chwilę milczał, słuchając.
– Nie, nie kazała ci zmywać podłóg, ale... Rachunek faktycznie był przegięciem. Wiem. Postaram się z nią pogadać, okej?
Odwróciłam się i weszłam do kuchni z impetem, jakby wróciłam normalnie – z tramwaju, z torbą i frustracją. Marek spojrzał na mnie, zaskoczony.
– A, jesteś już? – zapytał, chowając telefon.
– Wszystko słyszałam – powiedziałam, otwierając lodówkę.
– Natalia, to nie tak...
– Nie? A jak? Mówisz matce, że przesadziłam, zamiast raz w życiu stanąć po mojej stronie?
– Nie chciałem nikogo ranić...
– Za późno – przerwałam mu. – Wiesz, co najbardziej mnie zabolało? Że w tej rodzinie ja zawsze będę tą „spoza”. Nawet po kilku latach.
– Nie mów tak...
– Prawda jest taka, że mamusia jest dla ciebie najważniejsza.
Zamilkł. Wiedziałam, że to go trafiło. Ale nie odważył się powiedzieć „przepraszam”. Tego wieczoru poszłam spać sama.
Potrzebowałam odpocząć
Siedziałam na ławce przed blokiem i gapiłam się w ekran telefonu. Pisałam wiadomość do Magdy – mojej przyjaciółki, tej, co zawsze potrafiła powiedzieć mi, co myśli, nawet jak bolało.
„Potrzebuję ucieczki na dwa dni. Mogę się u ciebie zatrzymać?”
Odpisała po dwóch minutach:
„Bierz piżamę i przyjeżdżaj. Wino czeka.”
Weszłam na górę, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Marek był w salonie. Nawet nie zapytał, co robię, gdy zaczęłam wkładać ciuchy do torby.
– Jadę do Magdy na jakiś czas – powiedziałam w końcu.
– Kłótnia z moją matką aż tak cię ruszyła?
– Nie tylko z nią – rzuciłam, zakładając kurtkę. – Tobie też powinnam wystawić rachunek. Za cierpliwość, której już nie mam.
Nie odpowiedział. Tylko spojrzał. Z tą swoją nijaką, kompletnie wypraną z emocji twarzą.
Gdy siedziałam u Magdy na kanapie z winem w ręce, poczułam, jak napięcie ze mnie schodzi. Opowiedziałam jej wszystko – od kremu, przez SMS-a, aż po tę rozmowę przez telefon, którą podsłuchałam.
– On cię nigdy nie bronił – powiedziała cicho. – Ale ty długo udawałaś, że ci to nie przeszkadza.
Milczałam. W nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie miałam wspomnienia z pierwszych miesięcy związku z Markiem. Byliśmy inni. On był inny. Albo ja wtedy miałam nadzieję, że się zmieni. A rano, kiedy budzik zadzwonił, czułam się jak po bitwie, ale... spokojniej. Miałam jedno postanowienie – nie wrócę tam, dopóki nie usłyszę słowa „przepraszam”. I wiedziałam, że mogę czekać długo.
Nie pogodzimy się
Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w kawiarni. Halina przyszła w płaszczu, który znałam aż za dobrze – ten granatowy, lekko za ciasny w ramionach, ale zawsze zapinany na ostatni guzik. Usiadła sztywno, odłożyła torebkę na krzesło obok, jakby to była narada, a nie rozmowa.
– Nie mam do ciebie pretensji o te pieniądze – powiedziała na dzień dobry, nawet nie patrząc mi w oczy. – Tylko o sposób, w jaki mi to zakomunikowałaś.
– A ja mam pretensje o to, że traktujesz mnie jak dziewczynę, która zabrała ci synka.
Zamilkła. Po raz pierwszy zobaczyłam, że nie ma gotowej riposty.
– Dobrze wiesz, że nigdy nie chciałam się wtrącać – odparła w końcu. – Po prostu... u was nie czułam się jak w domu. Ty nigdy nie chciałaś, żebym była blisko.
– A ty? – uniosłam brew. – Chciała być blisko? Bo z mojej perspektywy to wyglądało tak, że tylko patrzyłaś, gdzie jeszcze może wejść. I nie pytałaś, czy wolno.
– Może i tak było – westchnęła. – Ale ja się starałam.
– Halina – spojrzałam jej prosto w oczy – w tej całej wojnie chodziło o jedno. O szacunek. Tylko tyle i aż tyle.
Pokiwała głową. Ale to nie było potwierdzenie. Raczej: „nie zgadzam się, ale nie mam już siły się kłócić”.
– Dla mnie temat zamknięty – powiedziała. – Nie wiem, czy ty mnie kiedyś zaakceptujesz, ale ja… chyba już nie chcę próbować.
– To działa w obie strony.
Wstałyśmy niemal równocześnie. Podała mi rękę, jakbyśmy kończyły negocjacje. I tak właśnie to wyglądało: nie rozmowa, nie pojednanie – tylko formalne zawieszenie broni. Wyszłam z kawiarni i poczułam, że między mną a Haliną nie ma już naprawdę nic.
Natalia, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moje dzieci mają wszystko oprócz sumienia. Śpią na kasie, ale żadne nie chce mnie wesprzeć finansowo na starość”
- „Odkąd dostałam spadek, mąż traktuje mnie jak bankomat. Nie mam ochoty dzielić się z nim moją kasą”
- „Zostawiłam 5 tysięcy w kopercie na stole. Następnego dnia cała rodzina udawała, że jej nie widziała”

