„Pojechałam na żniwa do brata na wieś, żeby odpocząć od miasta. Zamiast tego wygniatałam słomę za stodołą z kombajnistą”
„Wracaliśmy razem, a reszta została jeszcze przy ognisku. Słoma skrzypiała pod butami, a w zbożu coś przebiegło, jakby noc miała własne życie. Przed furtką zatrzymał się i spojrzał mi w oczy. – Myślałem o tobie od pierwszego dnia – powiedział cicho”.

- Redakcja
Wróciłam na wieś po kilku latach w mieście z plecakiem lżejszym niż myśli. Asfalt zamienił się w kurz, a czas w dźwięk kos wpadających w zboże. Dom pachniał cebulą, olejem i starym drewnem.
Paweł, mój brat, był już przy kombajnie, pewny i milczący. Michał stał obok, oparty o przyczepę, i skinął mi krótkim uśmiechem. Kiedyś znałam go z daleka, teraz widziałam go naprawdę.
Przyjechałam pomagać przy żniwach, chociaż dłonie miałam przyzwyczajone do klawiatury. Wieś była cicha, ale we mnie brzęczało napięcie. Chciałam coś udowodnić, nie wiem komu. Sobie, rodzinie, dawnej mnie. Powietrze smakowało kurzem i lipą, a serce biło mocniej.
Chciałam tylko im pomóc
Z pierwszym porannym zgrzytem kombajnu poczułam, jak miasto odpada ze mnie jak łuska. Słońce wznosiło się szybko, a ja kluczyłam między balotami słomy, ucząc się na nowo ciężaru wiader i zapachu lekko przegrzanego oleju. Paweł ustawiał wszystko bez słowa; znałam te ruchy, były jak jego drugi alfabet. Michał posyłał mi uśmiechy, jakby sprawdzał, czy jeszcze pamiętam, jak się wraca.
– Dasz sobie radę? – mruknął Paweł, kiedy próbowałam wsunąć skrzynkę z kanapkami na przyczepę.
– Dam – odpowiedziałam, chociaż czułam drżenie w nadgarstkach.
– Pokaż, pomogę – powiedział Michał i chwycił drugi bok. – Miasto uczula na ciężar, ale to przechodzi.
– A ciebie uczula na żarty? – rzuciłam, udając obojętność.
– Tylko na te złe.
Śniadanie zjedliśmy na miedzy. Usiadłam na skraju i patrzyłam, jak pył osiada mu na rzęsach. Paweł mówił o plonach, o prognozach, o suszy, a ja kiwnęłam głową, chociaż słowa odbijały się od mojego wewnętrznego szumu.
– Wiesz, że jak zaczynasz, nie pchasz ręki pod kosę – pouczył mnie brat, jakby znów miał nade mną przewagę lat.
– Spokojnie – odparłam. – Nie przyszłam tu robić teatru.
Michał parsknął cicho.
– Teatr będzie wieczorem, jak burza dojdzie – powiedział. – Pokażę ci miejsce, skąd dobrze widać niebo.
Udawałam, że to nic. Ale ciepło, które wykipiało z tych prostych słów, zostało ze mną aż do popołudnia. Wtedy pomyślałam, że może on tak z każdą, może to tylko uprzejmość. A jednak, kiedy podał mi butelkę wody, nasze palce zetknęły się trochę za długo.
Spotkaliśmy się za stodołą
Wieczorem usiedliśmy na ławce pod lipą. Piwo z butelki miało smak metalu i chłodu. Paweł gadał z sąsiadem o cenach paliwa, ktoś opowiadał historię o rozsypanych ziemniakach. Ja śmiałam się w odpowiednich momentach, ale wzrok miałam gdzie indziej. Michał wstał pierwszy.
– Idziesz na przerwę? – rzucił półgłosem.
Poszłam. Za stodołą pachniało sianem i mokrym murem. Świerszcze grały, jakby naprawdę miało wydarzyć się coś wielkiego.
– Miałeś mnie podobno nauczyć patrzeć na niebo – powiedziałam.
SPojrzał na mnie bez uśmiechu.
– Zacznij od tego, że ciemność też jest dobrym widokiem – odpowiedział poważnie. – Nie wszystko trzeba rozjaśniać.
– W mieście rozjaśniają wszystko, aż boli.
– Wiem. Kiedyś wracałem tam po nocach, żeby załatwiać sprawy ojca. Bez końca.
– Mówiłeś, że miałeś ciężko.
– Każdy miał. Ale nie każdy lubi o tym mówić.
Zamilkliśmy. Czułam, że oddech się wydłuża, jakby w mojej klatce robiło się więcej miejsca. Opowiedziałam mu o pracy, która brzmiała dumnie, a w środku była pusta. O mieszkaniu, w którym dało się słyszeć windy jak nerwy budynku.
– Uciekłam – przyznałam. – Chciałam tu odpocząć, zanim znów zacznę się spieszyć.
– To nie jest złe – odpowiedział. – Tu też można się spóźnić. Na siebie.
Wtedy usłyszeliśmy kroki. Paweł stanął w przejściu.
– Gdzie się podzialiście? – zapytał, jak zwykle rzeczowo.
– Poszliśmy sprawdzić, czy beczki nie przeciekają – powiedział Michał bez mrugnięcia.
– Aha. Jutro o piątej. Nie zaśpijcie.
Paweł odszedł. Michał spojrzał na mnie.
– Nie gniewaj się. Nie umiem inaczej.
– Na co? – zapytałam. – Na prawdę?
– Na prawdę też trzeba czasu.
Słowa zostały mi pod skórą. Wracałam na ławkę z dziwną lekkością i ciężarem jednocześnie.
Oboje tego potrzebowaliśmy
Kilka dni później znajomi urządzili ognisko przy łące. Światło tańczyło po twarzach jak po nierównym dnie rzeki. Paweł siedział z boku, zmęczony, ale czujny. Michał podał mi koc.
– Zimno będzie nad ranem – powiedział. – Lepiej mieć coś na plecy.
– Ty zawsze wiesz, co będzie?
– Nie, ale wiem, co bywa.
Wracaliśmy razem, a reszta została jeszcze przy rozżarzonych polanach. Droga skrzypiała pod butami, a w zbożu coś przebiegło, jakby noc miała własne życie. Przed furtką zatrzymał się i spojrzał mi w oczy, bez uśmiechu.
– Myślałem o tobie od pierwszego dnia – powiedział cicho. – Ale nie wiem, czy mi wolno.
– Wolno co? – zapytałam, czując, jak drży mi głos.
– Nie wiem.
Nie potrafiłam się już cofnąć. Zrobiłam krok. Pocałunek był jak łyk wody w gorący dzień. Położył mi dłoń na karku, a ciepło spłynęło mi w dół kręgosłupa, aż musiałam zamknąć oczy, żeby nie stracić równowagi.
– Jutro – wyszeptał. – Spotkajmy się za sadzawką.
Spotykaliśmy się potem kilka wieczorów: krótkie spacery, urwane rozmowy, dotyk, który bardziej obiecywał, niż dawał. Nie powiedziałam Pawłowi. Miałam wrażenie, że gdyby spojrzał na mnie dłużej, odczytałby wszystko z mojej twarzy.
Aż nagle Michał zaczął znikać. W polu był jak zwykle, ale nie szukał mojego wzroku. Na przerwie odpowiadał krótko, jakby liczył sylaby.
– Dziś wieczorem? – spytałam, opierając się o stół.
– Nie mogę – rzucił. – Mam robotę.
– Wczoraj mówiłeś…
– Wczoraj było wczoraj.
To uderzyło mnie jak zimny deszcz. Zgubiłam rytm, krople potu pod koszulką stały się nieznośne. Nocą leżałam i obracałam w palcach nitkę z koca, czekając na jakiś znak. Nie przyszedł.
Po prostu zniknął
Znalazłam go przy stodole, kiedy Paweł pojechał po części. Słońce było wysoko, muchy bzyczały jak zepsute zegarki. Oparłam się o drzwi, żeby nie uciekł.
– Powiedz mi, co się stało – zaczęłam. – Nie znoszę zgadywanek.
– Nic – odpowiedział i odwrócił wzrok.
– Nic? Przedwczoraj liczyłeś gwiazdy na mojej dłoni.
– Przedwczoraj… – uniósł ramiona. – Pomyliłem się.
– W czym?
– We wszystkim.
– Nie rób ze mnie głupiej – powiedziałam ostrzej. – Jeśli chcesz zniknąć, to powiedz.
– Tak będzie lepiej.
– Dla kogo?
– Dla wszystkich.
– To znaczy dla Pawła?
Zaciął się, jakby wargi mu się skleiły. Czułam, że w środku podnosi się we mnie coś gorącego i bezradnego.
– Mój brat nie jest twoim sumieniem – dodałam ciszej. – Nie musi nim być.
– Nie rozumiesz – zdenerwował się wreszcie. – Nie mogę.
– Nie chcesz.
– Nie mogę.
– Wtedy nie mogłeś przestać.
– Ale przestałem.
Milczeliśmy chwilę. Mogłam go błagać, ale nie umiałam. Mogłam odejść, ale nogi miałam ciężkie.
– Jeśli chodzi o mnie, poradzę sobie – powiedziałam w końcu. – Tylko nie rób ze mnie cienia, którego się boisz.
– Chciałbym, żebyś o mnie zapomniała – wyznał i to bolało najbardziej.
Odszedł. Wrócił Paweł i zapytał, czy widziałam klucz trzydziestkę. Odpowiedziałam, że nie. A potem cały dzień robiłam wszystko poprawnie, jakbym zdawała egzamin z bycia robotnikiem.
Wreszcie poznałam prawdę
Wieczorem Paweł stanął w progu kuchni. Trzymał szklankę wody, ale nie pił.
– Porozmawiamy? – zapytał. – Tylko bez fochów.
– Słucham.
– Wiem o tobie i Michale.
Zrobiło mi się chłodno, chociaż piec był jeszcze ciepły.
– Od kiedy?
– Wystarczająco długo – westchnął. – I to nie jest kazanie. Po prostu… – zawahał się. – On kiedyś nam poplątał życie. Mnie i mojej byłej.
– Mieli romans? – wydusiłam.
– Nazwij to, jak chcesz – Paweł w końcu wypił łyk. – On po wszystkim obiecał, że już nigdy nie stanie między mną a żadną kobietą z rodziny. Głupia obietnica, ale tak było.
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Wreszcie wstałam i poszłam do stodoły, gdzie Michał odkładał narzędzia, jakby to były argumenty.
– Paweł powiedział mi tobie i jego dziewczynie – zaczęłam.
– Miał prawo – odparł, nie patrząc.
– A ty?
– Ja mam obowiązek dotrzymać słowa.
– I żyć w pokucie?
– Nie rozumiesz, co wtedy zrobiłem.
– Nie muszę – głos mi zadrżał. – Ja tu jestem teraz.
– Właśnie dlatego nie mogę tego ciągnąć – w końcu na mnie spojrzał. – Nie zepsuję zaufania drugi raz.
– A moje?
– Twoje jest mocniejsze.
– Nie jest.
Coś we mnie zadrgało. Byłam zmęczona byciem rozsądnym wyborem.
– Wiesz, co jest gorsze od błędu? – zapytałam. – Błąd, który udajesz, że naprawiasz, niszcząc wszystko wokół.
Nie odpowiedział. Przeszłam obok niego, dotknęłam futryny, jakby miała puls. Pomyślałam, że ta historia musiała siedzieć w kącie od dawna i patrzeć, jak się do niej zbliżamy. A potem wyszłam w noc, której nie dało się rozjaśnić żadną lampą.
Odjechałam bez pożegnania
Wyjechałam przed końcem żniw. Zostawiłam na stole kartkę z godziną pociągu, bez wyjaśnień. Paweł spakował mi słoik ogórków i powiedział, żebym oddała szkło, jak wrócę. Jego oczy były zmęczone, ale spokojne; nie szukałam w nich wyroku. Pod przystankiem zatrzymał się stary bus, otworzyły się drzwi, pachniało benzyną i kurzem. Wsiadłam.
Na zakręcie zobaczyłam Michała. Stał przy drodze na przystanku, jakby wyszedł tylko po chleb. Podniósł rękę, nieśmiało, jak ktoś, kto nie jest pewien, czy ma prawo.
– Poczekaj – powiedział, kiedy wysiadłam na chwilę, wpuszczając nowych pasażerów na przystanku. – Chciałem tylko… Przepraszam.
– Za co?
– Za wszystko i za nic.
– Nie umiem tego naprawić za ciebie – powiedziałam, a słowa były gorzkie. – I nie chcę.
– Wrócisz?
– Nie pytaj.
Milczeliśmy, a potem ja zrobiłam to, czego nie robiłam od lat: odwróciłam się bez pożegnania. Wsiadłam z powrotem. Bus miał jeszcze parę wolnych miejsc. Jechałam przez pola, które znałam na pamięć, i myślałam, że to nie jest przegrana, tylko rozbicie. Ale bolało jak skaleczenie w miejscu, gdzie ręka dotyka wszystkiego. Wiedziałam, że kiedyś znów wysiądę na tej drodze, może po coś innego, może po nic. Na razie miałam tylko miasto, które nie pytało i nie obiecywało.
Paweł napisał wieczorem krótkie: „Dojechałaś?”. Odpisałam: „Tak. Dzięki”. Później zgasłam światło i długo słuchałam windy, która woziła czyjeś sprawy. Zadawałam sobie pytanie, czy kiedykolwiek będę mogła stanąć na miedzy bez tego ubytku. Odpowiedź nie przyszła. Może jeszcze dojrzewała gdzieś w zbożu.
Eliza, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po pogrzebie męża musiałam sama zająć się gospodarką. Paweł miał mi pomóc, ale siano posłużyło nam do czegoś innego”
- „Odziedziczyłam po babci działkę, ale przez sąsiadów czułam się jak intruz. Słoik kiszonych ogórków zmienił wszystko”
- „Zamiast do Chorwacji pojechałam z Darkiem na wieś, by spędzić romantyczny tydzień. Ale życie napisało inny scenariusz”

