„Pojechałam na zbiory pomidorów do Włoch i pozwoliłam zasiać w sobie nasionko. Teraz w mojej wsi wytykają mnie palcami”
„Miałam wrażenie, że w moim życiu właśnie zaczął się rozdział, którego finału nie potrafiłam przewidzieć. Zaczęliśmy się spotykać ze Stefano, coraz częściej kończąc wieczory w jego sypialni. Sezon upłynął szybciej, niż chciałam”.

- Redakcja
Na mojej wsi dni były identyczne, jakby ktoś kserował czas: kury, autobus do miasta, sklep z paszą, ciche podwórka. Od lat układałam te same obowiązki jak puzzle, które nie chcą utworzyć obrazu.
Gdy pojawiła się oferta sezonowej pracy we włoskich szklarniach, poczułam drżenie, które pamięta się z pierwszych wakacji. Spakowałam plecak pod pretekstem dorobienia, tak naprawdę spragniona innego powietrza, nowych widoków i ludzi.
Droga była długa; od zapachu w busie przeszłam do słonego powietrza, ciepła, krążącej nad drogami muzyki. W szklarni pachniało pomidorami i wilgocią, a brygadzista Stefano przywitał mnie spojrzeniem, które obiecywało, że wreszcie coś się wydarzy. I tak się stało, naprawdę.
Każde spotkanie było jak sen
Pierwsze dni w szklarni były ciężkie – dłonie bolały od sortowania pomidorów, a plecy od pochylania się nad skrzynkami. Jednak każdego ranka, kiedy wchodziłam do pracy, widziałam Stefano. Stał w drzwiach w swojej lnianej koszuli, a jego lekki włoski akcent w polskich słowach sprawiał, że każde „dzień dobry” brzmiało jak obietnica.
– Dziś będzie gorąco, przygotuj się – powiedział, kiedy podawałam mu pierwszą skrzynkę.
– Już chyba goręcej być nie może – odpowiedziałam, próbując nie patrzeć na jego uśmiech.
– Oj, może, może… szczególnie, kiedy pracuje się obok ciebie.
Zaśmiałam się nerwowo. Był swobodny, co kazało mi wierzyć, że jestem dla niego kimś wyjątkowym. Czasami, kiedy przechodził za mną, lekko muskał moje ramię – niby przypadkiem, ale czułam to przez cały dzień.
Podczas przerwy usiadł obok mnie na skrzynce.
– Skąd przyjechałaś? – zapytał.
– Z takiej małej wsi w Polsce. Tam niewiele się dzieje.
– A tu? – Uśmiechnął się. – Myślisz, że coś się wydarzy?
– Może… – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od kubka z kawą.
W środku czułam ekscytację, jakiej dawno nie znałam. Każde jego spojrzenie było jak iskra, która rozświetlała moje monotonne życie. Wieczorem, leżąc w wynajętym pokoju, powtarzałam sobie w myślach jego słowa i ton głosu. Wreszcie coś się działo.
Coś się między nami wydarzyło
Tamtego popołudnia praca skończyła się wcześniej. Kiedy wychodziłam ze szklarni, Stefano stał oparty o swój ciemny samochód.
– Podrzucić cię? – zapytał, jakby to było zupełnie naturalne.
– Nie chcę robić kłopotu.
– To żaden kłopot – odparł i otworzył mi drzwi.
Zamiast jednak skręcić w stronę mojego wynajętego pokoju, pojechaliśmy w przeciwnym kierunku. Droga prowadziła nad morze. Słońce wisiało nisko, a powietrze pachniało solą. Posłałam mu pytające spojrzenie.
– Chciałem ci pokazać miejsce, gdzie zawsze przychodzę, kiedy chcę odetchnąć – powiedział, zatrzymując auto przy małej, kamiennej plaży.
Usiedliśmy na murku, patrząc, jak fale rozbijają się o brzeg. Potem zaprosił mnie do małej trattorii. Kelner przyniósł czerwone wino i makaron pachnący bazylią. Rozmawialiśmy długo.
– Moje małżeństwo… to już tylko formalność – powiedział, bawiąc się kieliszkiem. – Żyjemy obok siebie, bez uczuć.
– Dlaczego więc nadal jesteście razem?
– Dla świętego spokoju. Ale coraz częściej myślę, żeby to zmienić.
Opowiedziałam mu o mojej wsi, o tym, jak czuję się w niej uwięziona. Słuchał uważnie, jakby każde moje słowo było ważne.
– Z tobą mogłoby być inaczej – powiedział cicho.
Poczułam ciepło w środku, ale i delikatny niepokój. Wracając, milczeliśmy. On trzymał kierownicę jedną ręką, drugą czasem kładł na moim kolanie. Wiedziałam, że przekraczamy granicę, której nie da się cofnąć. Pocałował mnie na pożegnanie.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Miałam wrażenie, że w moim życiu właśnie zaczął się rozdział, którego finału nie potrafiłam przewidzieć. Zaczęliśmy się spotykać, coraz częściej kończąc wieczory w jego sypialni.
Wróciłam jako inna kobieta
Sezon skończył się szybciej, niż chciałam. Ostatniego dnia w szklarni Stefano podszedł do mnie, gdy wkładałam ostatnie skrzynki na paletę.
– Zadzwonię do ciebie – powiedział. – Przyjadę do Polski, zobaczysz.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Wierzyłam mu. Droga powrotna była szara i długa, a jedynym jasnym punktem były wiadomości od niego. Przez pierwsze dni pisał i dzwonił, a ja czekałam na każdą wiadomość jak na powiew włoskiego wiatru. Potem kontakt zaczął być coraz rzadszy. „Muszę to przemyśleć” – powiedział pewnego wieczoru przez telefon. Później przestał odbierać.
Kilka tygodni po powrocie zauważyłam, że spóźnia mi się okres. Test był jednoznaczny. Siedziałam na łóżku, patrząc na dwie czerwone kreski i czując, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Zadzwoniłam do niego jeszcze raz – odebrał, ale kiedy powiedziałam, że jestem w ciąży, zapadła długa cisza.
– To… dużo. Muszę się zastanowić – rzucił i rozłączył się. Już więcej nie odebrał.
Matka zaczęła coś podejrzewać.
– Jesteś jakaś inna – powiedziała przy kolacji. – To przez tego Włocha?
– Jakiego Włocha? – udawałam zdziwienie.
– Nie udawaj. Widzę to po tobie.
Ojciec milczał, jak zwykle w takich sytuacjach. Ja z każdym dniem czułam coraz większy ciężar – nie tylko pod sercem, ale i w myślach. Nie wiedziałam, co będzie dalej, ale jedno było pewne – Stefano odszedł, zanim tak naprawdę pojawił się w moim życiu.
Matka miała do mnie żal
Plotki rozeszły się po wsi szybciej niż zapach świeżo pieczonego chleba. Najpierw sąsiadka zaczepiła mnie przed sklepem.
– Agata, ty się coś zaokrągliłaś – rzuciła z przekąsem.
Uśmiechnęłam się sztucznie i poszłam dalej, ale wiedziałam, że od teraz wszyscy będą patrzeć na mój brzuch.
W domu matka nie wytrzymała.
– Powiedz mi w końcu, kto jest ojcem – zażądała, stając w drzwiach mojego pokoju.
– To moja sprawa.
– Twoja? Myślisz, że jak będziesz sama wychowywać dziecko, to ludzie cię oszczędzą? Zniszczyłaś sobie życie.
– Może wreszcie je naprawiłam – odpowiedziałam, czując, jak rośnie mi gula w gardle.
Ojciec siedział przy stole w kuchni, słuchając naszej wymiany zdań.
– Teresa, daj spokój – powiedział cicho. – To jej decyzja.
– Decyzja?! – Matka podniosła głos. – Chcesz, żeby nas wytykali palcami?
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Na podwórku powietrze było gęste od wilgoci, ale i tak oddychało mi się łatwiej niż w kuchni. Wiedziałam, że dla matki liczy się bardziej opinia sąsiadów niż to, co czuję.
Wieczorem leżałam w łóżku, czując pierwsze ruchy dziecka. Z jednej strony dawały mi poczucie, że nie jestem sama, z drugiej – przypominały o wszystkim, co straciłam. Czułam się odizolowana, jakby wokół mnie wyrosła przezroczysta ściana, przez którą nikt nie chciał przejść.
Musiałam spojrzeć mu w twarz
Pod koniec siódmego miesiąca nie wytrzymałam. Za oszczędności kupiłam bilet do Włoch i pojechałam, nie mówiąc nikomu. Wysiadłam z autobusu niedaleko szklarni, w której pracowaliśmy. Zapach pomidorów uderzył mnie od razu – znajomy i bolesny.
Szybko znalazłam go przy pracy. Udawał, że mnie nie widzi, ale i tak podeszłam.
– Musimy o czymś porozmawiać – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
– To nie jest dobry moment.
– Teraz jest jedyny moment – powiedziałam z naciskiem.
W końcu odłożył skrzynkę i wyszedł ze mną na zewnątrz.
– Nie przyjechałam tu po litość – zaczęłam. – Chcę, żebyś mi powiedział, co zamierzasz.
– Agata… ja nigdy nie planowałem odchodzić od żony. Takie jest życie.
– Takie jest życie? I to tyle? Noszę twoje dziecko!
– To twoja decyzja, że je urodzisz.
Słowa uderzały we mnie jak zimny deszcz. W tym momencie podeszła kobieta – wiedziałam, że to jego żona, Luisa.
– To ona? – spytała, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
– Luisa… – zaczął Stefano.
– Nie musisz mi nic tłumaczyć – przerwała i zwróciła się do mnie. – Widziałam już takie jak ty. Wiele razy.
Jej pogarda bolała niemal tak samo jak obojętność Stefano. Odwróciłam się i odeszłam, czując, jak dziecko niespokojnie porusza się we mnie – jakby ono też chciało uciec z tego miejsca.
Podróż powrotna była długa i cicha. Wiedziałam, że odpowiedzi, które dostałam, zamknęły przede mną wszystkie drzwi, ale przynajmniej nie musiałam już żyć złudzeniami.
Już nie będę tak naiwna
Kiedy wróciłam do Polski, czułam się jak ktoś, kto przeszedł przez burzę, ale wciąż ma mokre ubrania i zimno w kościach. Matka przez kilka dni chodziła obrażona, jakby to ona została zdradzona. Ojciec patrzył na mnie dłużej niż zwykle, ale milczał – dopiero pewnego wieczoru usiadł na brzegu mojego łóżka.
– Wiem, że ci ciężko – powiedział. – Ale życie… czasem jest gorsze, niż sobie wyobrażamy. Nie poddawaj się.
Nie odpowiedziałam. Czułam w sercu pustkę, której nie potrafiłam nazwać.
Dni mijały powoli. Ciąża stawała się coraz bardziej widoczna, a wraz z nią narastało we mnie poczucie, że jestem sama przeciwko całemu światu. Ludzie we wsi patrzyli na mnie inaczej – niektórzy ze współczuciem, inni z ciekawością, a większość z oceną, której nie dało się nie zauważyć.
Czasem, kiedy siedziałam na ganku, myślałam o Włoszech. O zapachu pomidorów, ciepłym powietrzu i wieczorach nad morzem. Próbowałam oddzielić tamte dobre chwile od goryczy, która przyszła później, ale wspomnienia mieszały się ze sobą jak wino z wodą – już nie do rozdzielenia. To był krótki czas, w którym uwierzyłam, że moje życie może wyglądać inaczej. Teraz wiedziałam, że muszę nauczyć się żyć bez cudzych obietnic.
Kiedy dziecko poruszyło się we mnie po raz kolejny, pogłaskałam brzuch. To ono miało być moim nowym początkiem, nawet jeśli jego historia zaczęła się od kłamstwa. A może właśnie dlatego musiałam zawalczyć, żeby dla niego świat był lepszy, niż okazał się dla mnie.
Agata, 27 lat
Czytaj także:
- „Mój sekretny romans miał nie ujrzeć światła dziennego. Gdy się wydał, smród zdrady rozniósł się po całej wiosce”
- „Wśród wiejskiego pola straciłam nadzieję, zasięg i serce. Z tarapatów uratował mnie ktoś, kogo bardzo dobrze znałam”
- „Wśród krzaków jeżyn poznałam smak słodkiego uczucia. Przekonałam się, że nawet dojrzałe owoce mogą boleśnie ukłuć”

