Reklama

Przyjechałam do dziadków na wakacje. Powietrze pachniało skoszonym zbożem, mazutem z kombajnu i chłodem studni. Wieczorami nie dudniły klaksony, tylko świerszcze i cisza, której się na początku bałam. Dziadek od razu poprosił, żebym pomogła przy żniwach, a babcia napomknęła o sąsiedzie, który zna się na maszynach lepiej niż ktokolwiek. Pomyślałam, że to zwykła uwaga. A jednak jego imię zabrzmiało jak obietnica. Wzięłam głęboki oddech i poczułam początek czegoś nowego.

Zauroczył mnie

Zobaczyłam go następnego ranka. Wysoki, barczysty, opalony, w znoszonej koszuli i z rękami pewnie trzymającymi kierownicę traktora. Maszyna warczała, a on patrzył przed siebie, jakby każda bruzda w ziemi miała swoje znaczenie. Dziadek pomachał mu, a Janek od razu zeskoczył z pojazdu.

– To jest moja wnuczka, Natalia. Przyjechała na wakacje, ale nie będzie się lenić – powiedział dziadek z uśmiechem.

– Dzień dobry – wydusiłam, czując, jak spojrzenie Janka parzy mnie w policzki.

– Pokażę ci, jak się tym jeździ – rzucił krótko, ale w kącikach ust drgnął mu uśmiech.

Stanęłam przy maszynie, a on tłumaczył, który pedał jest od czego. Próbowałam zapamiętać, ale po chwili coś nacisnęłam źle i silnik zgasł z jękiem.

– No proszę, rekord – zaśmiał się. – Minuta i trzydzieści sekund do pierwszego postoju.

– W mieście jeździ się inaczej – odparłam z udawaną pewnością.

– Dlatego tu uczymy od podstaw – mruknął, patrząc mi prosto w oczy.

Dziadek obserwował nas z boku.

Młodych trzeba szkolić, zanim się na zawsze zrobią mieszczuchami – rzucił do Janka.

– Postaram się – odpowiedział Janek, znów uruchamiając traktor.

Jechałam powoli, a on stał obok, trzymając się poręczy. Czułam zapach oleju zmieszany z jego wodą kolońską. Gdy udało mi się przejechać pierwszy odcinek bez zgaśnięcia silnika, uśmiechnęłam się szeroko. On też – krótko, ale jakby szczerze. To spotkanie było niby zwyczajne, a jednak wiedziałam, że zapamiętam je na długo.

Wpadł mi w oko

Kolejne dni mijały w rytmie pracy w polu. Słońce przypiekało, ręce bolały, a ubrania pachniały pyłem i sianem. Janek codziennie podjeżdżał traktorem, kiwał mi głową i bez zbędnych słów zaczynaliśmy robotę. Z czasem jednak między jednym a drugim zbiorem bel pojawiały się rozmowy.

– Zostałem tutaj po śmierci ojca – powiedział kiedyś, podając mi rękawice. – Mama sama by sobie nie poradziła.

– Rozumiem… – odparłam cicho. –W mieście wiecznie pędzę. Studia, praca ciągle w korkach… Tu jest inaczej.

– Ale za to tam masz więcej możliwości – stwierdził, a w jego głosie zabrzmiała nuta zazdrości.

Czasem wymienialiśmy się historiami z dzieciństwa. Opowiadał o pierwszym rowerze, który sam sobie naprawił, ja – o szkolnych przedstawieniach, w których grałam, choć wcale znałam tekstu. Śmialiśmy się, gdy wiatr wwiewał nam słomę w twarz albo gdy kot z sąsiedztwa uparcie kładł się na drodze. Pewnego popołudnia babcia przyglądała nam się z ganku. Gdy wróciłam po pracy, czekała w kuchni z kubkiem kompotu.

– Ładnie tak, ale pamiętaj, że serce łatwo oddać, a trudniej odzyskać – powiedziała, nie patrząc na mnie.

– Babciu, my tylko rozmawiamy – próbowałam się bronić.

– Wiem, dziecko. Ale rozmowa to początek wszystkiego – odparła znacząco.

Jej słowa krążyły mi w głowie do wieczora. Zauważyłam, że gdy Janek przechodził obok, patrzyłam dłużej, niż powinnam. I że jego ręka przypadkiem dotykająca mojej wcale nie była już taka przypadkowa.

Serce mi waliło

Ostatni wieczór przed moim powrotem na studia przyszedł szybciej, niż chciałam. Janek zapytał, czy mam ochotę wpaść na ognisko. Zgodziłam się bez wahania. Szliśmy polną drogą, a powietrze pachniało dymem i pieczonymi ziemniakami. Usiedliśmy na kocu, herbatę piliśmy z jego starego termosu.

– Nie zapomnę tego wieczoru – powiedział, patrząc na tańczące płomienie.

– Ja też nie – odpowiedziałam, czując, że serce bije mi szybciej.

Rozmawialiśmy o wszystkim – o jego pracy w gospodarstwie, o moich planach na przyszłość, o tym, jak lato mija inaczej tutaj niż w mieście. Śmialiśmy się z drobnych wpadek – moich niezdarnych prób prowadzenia traktora i jego dziecięcej historii o ucieczce krowy wprost na szkolne boisko. Nagle Janek wyciągnął z kieszeni kłos owinięty czerwoną wstążką.

Na pamiątkę złotego lata – powiedział cicho. – Nigdy wcześniej nikomu go nie dałem.

Wzięłam go w ręce, a nasze palce spotkały się w pół drogi. Spojrzeliśmy na siebie dłużej niż dotąd. Świat wokół ucichł.

– Wiesz… te dni były dla mnie czymś więcej niż pracą w polu – dodał, a jego głos był miękki, ale pewny.

Nie odpowiedziałam słowami. Płomienie trzaskały, noc była ciepła, a ja wiedziałam, że ta chwila już nigdy się nie powtórzy w taki sam sposób.

Było mi niezręcznie

Obudziłam się w jego pokoju. Światło poranka wpadało przez uchylone okno, a zasłony lekko falowały od ciepłego wiatru. Janek siedział na brzegu łóżka, opierając łokcie na kolanach.

Długo spałaś – powiedział cicho, gdy otworzyłam oczy.

– Chciałam, żeby ten poranek trwał dłużej – przyznałam, przeciągając się lekko.

Uśmiechnął się, ale w jego spojrzeniu czaił się cień. Wiedzieliśmy, że to koniec lata, a jutro każde z nas wróci do swojego świata. Ubrałam się w milczeniu, on zaparzył kawę. Siedzieliśmy przy stole, mówiąc niewiele, jakby każde słowo miało zbyt dużą wagę.

Odwiozę cię do dziadków – stwierdził w końcu.

Droga samochodem była krótka, ale wydawała się nie mieć końca. Patrzyłam przez okno, unikając jego wzroku. Chciałam coś powiedzieć, ale wszystkie zdania brzmiałyby zbyt banalnie.

– Dzięki za… wszystko – wymknęło mi się w końcu.

– Ja też dziękuję – odpowiedział, lekko zaciskając dłonie na kierownicy.

Gdy wysiadłam przed domem dziadków, babcia stała na ganku. Patrzyła na mnie długo, z tym swoim przenikliwym spojrzeniem, które widziało więcej, niż chciałam ujawnić.

Chcesz kawę? – zapytała tylko, jakby nic się nie stało.

– Poproszę – odpowiedziałam, a w środku czułam ciężar pożegnania.

Dziadek wyszedł z warsztatu, kiwnął Jankowi głową i uśmiechnął się do mnie. Udawał, że nic nie zauważył.

Czułam, że to koniec

Pociąg ruszył powoli, jakby też nie chciał mnie wypuścić z tej wsi. Siedziałam przy oknie, a w kieszeni kurtki ściskałam kłos owinięty czerwoną wstążką. Obserwowałam, jak złote pola ustępują miejsca lasom, a potem szarym blokom. Wszystko zmieniało się zbyt szybko, choć ja wcale nie byłam gotowa. Wyjęłam telefon i przez chwilę wpatrywałam się w jego numer.

Zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam.
– Hej – usłyszałam w słuchawce jego głos, trochę zmęczony, ale ciepły.

– Hej… – odpowiedziałam, nie wiedząc, co dalej.

– Dużo ludzi w pociągu? – zapytał.

– Sporo. Ale… dziwnie mi bez ciebie – wyrwało mi się.

Po drugiej stronie zapadła cisza, w której słyszałam tylko jednostajny stukot kół.

– Mi też – powiedział w końcu. – Może… kiedyś jeszcze przyjedziesz.

– Może – odparłam, czując, że każde kolejne słowo będzie zbyt trudne.

Rozmowa zakończyła się szybko, ale nie od razu odłożyłam telefon. Patrzyłam na ekran, jakby od tego mogło zależeć, czy go jeszcze zobaczę. Gdy pociąg wtoczył się na peron w mieście, poczułam, że lato zostało tam, daleko, razem z nim. Ściskałam w dłoni kłos, który pachniał słońcem, wiatrem i czymś, czego nie umiałam nazwać.

Nie mogłam zapomnieć

Minęły tygodnie, a ja wciąż miałam wrażenie, że w kieszeni kurtki czuję drobne ukłucie kłosa. Leżał na półce nad biurkiem, tuż obok książek i notatek ze studiów, jak mały kawałek lata zamknięty w czasie. Każde spojrzenie na niego przywoływało tamte dni – zapach świeżo skoszonego zboża, trzask ognia i spojrzenie Janka, kiedy wręczał mi tę czerwoną wstążkę. Życie w mieście szybko wróciło do swojego rytmu. Tramwaje dzwoniły, ludzie pędzili, a ja wieczorami siedziałam przy oknie i słuchałam odgłosów ulicy, które wydawały się obce po sierpniowej ciszy wsi. Od czasu do czasu pisaliśmy do siebie, ale były to krótkie wiadomości – pytania o zdrowie, zdjęcie z pola, zdjęcie z uczelnianego korytarza. Żadne z nas nie potrafiło napisać więcej.

Czasami zastanawiałam się, czy gdybym została tam choć trochę dłużej, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale wiedziałam, że lato na wsi ma swoją logikę – jest piękne, ale przemija, zostawiając po sobie tylko wspomnienia. Pewnego wieczoru, tuż przed zaśnięciem, pomyślałam, że może w tym tkwi magia. Nie w tym, by coś trwało wiecznie, lecz w tym, by było prawdziwe w swojej krótkiej chwili. Tamte dni były nasze, złote i pełne światła, i choć zostały już tylko w pamięci, miały wartość większą niż codzienność. Przyłożyłam kłos do policzka, zamknęłam oczy i poczułam, że to lato, choć minęło, będzie we mnie jeszcze długo.

Natalia, 22 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama