Reklama

Na początku chciałam tylko odpocząć. Uciec z miasta, zebrać myśli i odwiedzić moją starszą siostrę – Ewę. Mieszkała na wsi, z dala od zgiełku, w domu, który dostała po teściach. Zawsze mówiła, że jestem tam mile widziana. Kiedyś trzymałyśmy się blisko, ale życie zrobiło swoje. Rzadko się widywałyśmy. Więc gdy zaproponowała, żebym wpadła na kilka dni, ucieszyłam się. Potrzebowałam tej ciszy, rozmów przy herbacie i śmiechu przy ogórkach. Tyle że coś się zmieniło. Bo ten wyjazd zamiast mnie uspokoić – zostawił gulę w gardle i coś znacznie gorszego.

Powitanie z dystansem

– No nareszcie! – zawołała Ewa, gdy wysiadłam z autobusu. Ale zamiast się uśmiechnąć, zmrużyła oczy, jakby mnie oceniał. – Myślałam, że jednak nie przyjedziesz. Autobusy u ciebie chyba dalej jeżdżą, jak chcą.

Poczułam lekkie ukłucie w brzuchu, choć przecież zawsze była taka uszczypliwa. Wzięłam głęboki wdech i podeszłam do niej, próbując się uśmiechnąć.

– Cześć, Ewa. Cieszę się, że cię widzę.

Objęła mnie jedną ręką, ale tak jakoś bokiem, jakby nie chciała pobrudzić się moim płaszczem. Albo może już dawno odzwyczaiła się od bliskości? Dom wyglądał tak, jak go zapamiętałam: biały, z zielonymi okiennicami, niewielki ogródek z przodu. Tylko w środku... wszystko było jakoś inaczej. Cicho. Zbyt cicho.

– Piotrek w pracy, dzieci w szkole, a ja... mam na głowie wszystko, jak zwykle – rzuciła, prowadząc mnie do kuchni. – Herbata? Kawa? Chcesz coś jeść? Ale uprzedzam, nie mam czasu latać z tacą jak kelnerka.

Zrobiłam głupią minę, jakbym nie dosłyszała. Wzięłam herbatę, siadłam przy stole i próbowałam się rozluźnić. Chciałam jej powiedzieć, że źle się ostatnio czuję, że musiałam z czegoś zrezygnować, żeby tu przyjechać. Ale Ewa już wyciągała jakąś książkę kucharską i wertowała ją z westchnieniem.

– Szkoda, że nie przyjechałaś w zeszłym tygodniu. Był kiszony bób. Twój ulubiony. Ale już zjedliśmy.

Wiedziałam już, że ten wyjazd nie będzie należał do najłatwiejszych.

Wszystko pod przymusem

– Skoro już tu jesteś, to się nie obijaj – powiedziała następnego dnia, wręczając mi fartuch. – Wieś to nie hotel.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem, ale nie powiedziałam nic. Było mi głupio. Jeszcze wczoraj próbowałam tłumaczyć się zmęczeniem, ale Ewa tylko machnęła ręką i rzuciła „Wszyscy jesteśmy zmęczeni”. Rano zaciągnęła mnie do ogródka, potem do piwnicy, a potem do kuchni. Mycie słoików, obieranie warzyw, przecieranie wszystkiego, co się dało. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęło południe.

– Zobaczysz, będziesz mi jeszcze dziękować. Robienie przetworów to najlepsza terapia. – Ewa stała nad garnkiem z papryką i nawet się do mnie nie odwróciła. – I nie patrz tak na zegarek, tutaj nikt się nie spieszy.

Właśnie. Tyle że ja przyjechałam, żeby odpocząć, a nie pracować jak pomoc domowa. Ale czy mogłam jej to powiedzieć? Czułam się u niej jak gość, który z każdym kolejnym dniem coraz bardziej przeszkadza. Kiedy raz wspomniałam, że może wybiorę się na spacer, powiedziała tylko:

– Spacer? A kto mi pomoże z ogórkami?

Wieczorem dzieci wróciły ze szkoły. Ledwo mnie przywitały, rzuciły torby w kąt i zniknęły przed ekranami. Piotrek zjadł kolację w ciszy, nie spojrzał mi w oczy.

– A twój mąż? Co, znowu nie miał czasu przyjechać? – rzuciła Ewa nagle, gdy zbierała naczynia ze stołu. – Taki już z niego towarzysz, co?

Poczułam, jak zaciska mi się gardło. Nawet nie zapytała, czy wszystko u mnie w porządku.

Słowa, które bolą

– Dobrze, że chociaż dzieci nie masz – mruknęła Ewa następnego ranka, wyjmując słoiki z piekarnika. – Bo z twoim podejściem to by zdechły z głodu.

Zamarłam z nożem w ręku, trzymając marchewkę. Siedziała przy stole z kawą, nawet na mnie nie patrzyła. Uśmiechnęła się pod nosem, jakby rzuciła żart, ale wiedziała, że trafiła tam, gdzie bolało najbardziej.

– A może właśnie dlatego nie mam? Bo się boję, że nie dam rady? – zapytałam ostrożnie, nie podnosząc wzroku.

– To się nie boisz, tylko jesteś wygodna. – Westchnęła teatralnie. – W wielkim mieście, bez dzieci, bez ogrodu, bez zwierząt. Co ty w ogóle robisz całymi dniami?

Chciałam powiedzieć, że pracuję. Że odkąd Michał odszedł, wszystko ogarniam sama. Że nie śpię po nocach, myślę, planuję, oszczędzam. Ale ona tego nie chciała usłyszeć. Dla niej moje życie to była wygodna bajka.

– A jak już tak sobie siedzisz z tymi książkami i laptopami, to może znajdziesz jakieś przepisy na cukinię. Bo utonę w niej w tym roku – powiedziała i wyszła na podwórko, jakby rozmowa się nie wydarzyła.

Siedziałam przez chwilę bez ruchu. Ręce miałam mokre od warzyw, oczy od łez. Kiedy Ewa wróciła, udawałam, że coś szukam w telefonie.

– No, no, tylko nie rycz. W twoim wieku to już trzeba mieć twardszą skórę – rzuciła.

Tego wieczoru długo leżałam w pokoju gościnnym, gapiąc się w sufit. I myślałam, że niepotrzebnie tu przyjechałam. Nie po coś takiego.

Rachunek sumienia

W niedzielę rano wstałam wcześniej niż zwykle. Cicho zeszłam na dół, zrobiłam sobie kawę i wyszłam przed dom. Mgła unosiła się nad ogrodem, słychać było tylko śpiew ptaków i jakieś pojedyncze szczeknięcia psów w oddali. I w tej ciszy pierwszy raz poczułam się dobrze. Ale nie trwało to długo.

– Znowu nic nie robisz? – głos Ewy wyrwał mnie z letargu. – Od tygodnia tylko śpisz i siedzisz.

Spojrzałam na nią spokojnie. Była w szlafroku, z rozczochranymi włosami, trzymała kubek z herbatą. I wyglądała... na zmęczoną. Bardziej niż ja.

– Ewa... czy ty w ogóle odpoczywasz? – zapytałam cicho.

Zamrugała.

– A kto ma odpoczywać? Ja? Żeby potem wszystko leżało odłogiem?

Ale może nie musisz wszystkiego robić sama?

Zadrwiła.

– Łatwo ci mówić. Ty masz swoje mieszkanie, swoją pracę, swoje życie. A ja tu siedzę, latam między robotą, domem, dzieciakami, a mężem, który nawet nie zauważa, że co wieczór płaczę pod prysznicem.

Zamilkłam. Wtedy dotarło do mnie, że jej złośliwości, to nie była tylko zawiść. To było zmęczenie. Zgorzknienie. I może trochę żal. Że ja miałam wybór, a ona od lat tylko robi, co trzeba.

– Może dlatego jesteś na mnie zła. Bo myślisz, że nie musiałam się tak męczyć.

– Nie. Jestem na ciebie zła, bo nigdy nie pytasz, co u mnie. Przylatujesz jak turystka i myślisz, że ci się wszystko należy.

Nie odpowiedziałam. Bo może miała rację.

Pożegnanie bez słów

W dzień wyjazdu wstałam wcześnie i po cichu zaczęłam się pakować. Torba nie była ciężka – tyle samo, co przywiozłam. A jednak wydawało mi się, jakbym wynosiła z tego domu coś znacznie więcej. Jakby każda z tych złośliwych uwag, każde spojrzenie Ewy, każde niewypowiedziane zdanie ważyło swoje.

– Zostaw ręcznik na pralce – rzuciła Ewa, kiedy zeszłam na dół. – I sprawdź, czy nie zostawiłaś kubka po herbacie przy łóżku. Nie chce mi się potem po to łazić.

Nie odpowiedziałam. Weszłam do kuchni, nalałam sobie ostatnią herbatę. Niby chciałam porozmawiać, zapytać, czy czegoś nie żałuje, czy naprawdę uważa, że byłam taką beznadziejną siostrą. Ale ona tylko siedziała przy stole, wpatrzona w ekran telefonu. W końcu sięgnęła do szuflady, wyjęła z niej złożoną kartkę i położyła przede mną.

– Co to? – zapytałam, marszcząc brwi.

– Rozliczenie. Za prąd, wodę, jedzenie. No wiesz, skoro przyjeżdżasz, to się zużywa. Nie mam studni bez dna.

Zamarłam. Spojrzałam na nią, ale nie uniosła wzroku. Paliła papierosa i jakby czekała, aż coś powiem.

– Ty chyba żartujesz... – wydukałam.

– Wcale nie. Wszyscy mamy rachunki do płacenia, siostro.

Nie odpowiedziałam. Wyjęłam banknoty, położyłam na stole, nie patrząc jej w oczy. Wyszłam bez słowa. Za furtką spojrzałam ostatni raz na dom. Nie pomachała mi. I dobrze. Bo nie miałam już siły udawać, że wszystko jest w porządku.

Nie zapomnę jej tego

W autobusie trzymałam torbę na kolanach i patrzyłam w okno, ale nic nie widziałam. Pola, drzewa, stacje – wszystko zlewało się w jedną plamę. Próbowałam sobie przypomnieć, czy to zawsze tak było między nami. Czy kiedyś też tak się kłóciłyśmy. Czy rzucałyśmy sobie kąśliwe uwagi i liczyłyśmy, kto komu więcej zawdzięcza. Ale nie. Kiedyś Ewa mnie broniła przed innymi dzieciakami. Kiedy mama krzyczała, to ona przychodziła w nocy do mojego łóżka i przytulała, żeby mi było raźniej.

Co się z nami stało? Miałam wrażenie, że dostałam od niej coś gorszego niż ten świstek z kwotą do zapłaty. Dostałam przekaz, że już nie jestem „bliska”. Że moje miejsce w jej życiu wygasło, że teraz jestem tylko kolejnym wydatkiem, którego lepiej szybko się pozbyć. Tylko jak to się stało? Czy za mało dzwoniłam? Czy byłam zbyt dumna, żeby częściej przyjeżdżać? A może obie po prostu poszłyśmy za daleko w swoją stronę i już nie umiemy wrócić?

W domu usiadłam na łóżku, nie zdejmując kurtki. Telefon brzęczał – wiadomość od Ewy. „Zostawiłaś kosmetyczkę. Mam ci odesłać, czy jak zwykle się nie odezwiesz?” Nie odpisałam. Nie od razu. Może nigdy. Bo po tej wizycie jedna rzecz stała się dla mnie jasna. Niektórych rachunków nie da się spłacić pieniędzmi. I niektórych słów nie da się cofnąć.

Iwona, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama