„Pojechałam na wakacje z ideałem faceta. Bez mrugnięcia okiem oskarżył mnie o takie świństwo, że zwiędły mi uszy”
„Wspólny wyjazd do Lizbony to był jego pomysł. Wędrowaliśmy razem po wąskich uliczkach Alfamy, jedliśmy pastéis de nata, przytulaliśmy się na murku z widokiem na ocean. Pierwszy raz dzieliłam z kimś pokój przez dwa tygodnie non stop. I choć byłam trochę spięta, czułam też ulgę – że nie muszę niczego udawać”.

- Redakcja
Lizbona pachniała solą i figami. Wychodziłam na taras naszego hostelu, bosa, jeszcze w piżamie, i czułam to wszystko: zapach morza, rozgrzanych owoców, kawy sączonej przez Portugalczyków w małych filiżankach. Byłam w innym świecie. A obok mnie był Michał. Mój Michał.
Poznaliśmy się osiem miesięcy wcześniej w księgarni. Podeszłam do półki z książkami podróżniczymi, on akurat odstawiał przewodnik po Albanii. „Dobre miejsce na samotne podróże” – powiedział półżartem. Zamiast uciec, jak to zwykle robiłam przy nieznajomych facetach, odpowiedziałam. I tak się zaczęło.
Nie jestem osobą, która łatwo się otwiera
Miałam za sobą kilka związków, w których najpierw dawano mi złudzenie bliskości, a potem… zostawało tylko milczenie. Albo, co gorsze, pytania: „a skąd wiesz, że mówisz prawdę?”. Michał był inny. Słuchał. Nie oceniał. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Wspólny wyjazd do Lizbony to był jego pomysł. „Zobaczysz, pokochasz to miasto” – powiedział. I pokochałam. Wędrowaliśmy razem po wąskich uliczkach Alfamy, jedliśmy pastéis de nata, przytulaliśmy się na murku z widokiem na ocean. Myślałam: „to jest to”. Myślałam: „tak wygląda zaufanie”.
Pierwszy raz dzieliłam z kimś pokój przez dwa tygodnie non stop. I choć byłam trochę spięta, czułam też ulgę – że nie muszę niczego udawać. W Lizbonie mogłam być po prostu sobą. A on był obok. Obiecywał, że zawsze będzie.
Tylko że obietnice mają to do siebie, że czasem pękają jak bańki mydlane. I nagle stoisz z pustymi rękami w miejscu, które miało być twoim rajem.
– Nie bierz tej z tuńczykiem, spróbuj z bacalhau – powiedział Michał i podał mi kanapkę. Było późne śniadanie, siedzieliśmy na dziedzińcu hostelu, leniwe promienie słońca ślizgały się po marmurowej posadzce. Pedro przyniósł kawę, Camila. Nasza współlokatorka z hostelu, już jadła swoje croissanty.
Wszystko było spokojne. Rozmawialiśmy zabawną angielszczyzną i mieliśmy wiele wspólnych tematów. Do momentu, aż Camila nagle wstała, krzywiąc się jakby coś ją użądliło.
– Meu deus... mój portfel! – jęknęła, przetrząsając swoją torebkę.
Zamarliśmy. Camila była z nami w pokoju – przyjechała dwa dni temu z São Paulo, miała kręcone włosy i śmiała się głośno. Mówiła, że Lizbona przypomina jej dzieciństwo. Teraz jej twarz pobladła.
– Nie zostawiłaś go może w łazience? – zapytał Pedro, wstając zza recepcji.
– Nie, byłam tylko tu i w pokoju – odpowiedziała. – Miałam go jeszcze wieczorem przy łóżku.
Pedro skrzywił się. Przesunął wzrokiem po dziedzińcu.
– To tylko wy byliście dzisiaj rano w pokoju – powiedział, spoglądając na mnie i Michała. – Prawda?
– Ja rano wyszedłem pobiegać. Nie było mnie z półtorej godziny – powiedział Michał.
Serce mi zamarło. Zobaczyłam, jak Michał blednie. Jak jego wzrok ucieka na bok. Camila też spojrzała na nas, niezdecydowana.
– Nie sugeruję niczego – dodał Pedro. – Po prostu musimy wykluczyć wszystkie możliwości. Zawsze tak robimy.
– Ale... przecież... – zaczęłam, ale Michał milczał.
To było jak cios. Czekałam, że zaraz się odezwie. Powie: „To niemożliwe. Kasia? Nigdy”. Ale on milczał i patrzył na mnie. Po prostu. Przez kilkanaście sekund, które ciągnęły się jak wieczność.
– Michał? – szepnęłam.
W końcu westchnął i powiedział:
– Może rzeczywiście ktoś czegoś nie zauważył... Trzeba poszukać.
I wtedy coś we mnie pękło.
„Dlaczego nie powiedział od razu, że to niemożliwe?” – pomyślałam. „Czy on naprawdę… na moment, tylko na moment, pomyślał, że mogłam to zrobić?”.
Nie odezwałam się więcej tego ranka
Wróciłam do pokoju wcześniej. I nagle to, co miało być wakacyjnym snem, zaczęło pękać jak cienkie szkło. Wieczorem usiedliśmy na tarasie hostelu. Było cicho, jakby całe miasto zapadło w drzemkę po zbyt upalnym dniu. Michał siedział obok, ale daleko. Jakby każdy z nas był na swoim kontynencie.
– Ty naprawdę przez chwilę myślałeś, że to ja? – zapytałam cicho, prawie szeptem.
Spojrzał na mnie. Długo milczał. Potem wzruszył ramionami.
– Chciałem poczekać na wyjaśnienia.
Zamknęłam oczy. Poczekać na wyjaśnienia. To brzmiało jak zdanie z jakiegoś korporacyjnego maila, nie z ust kogoś, kto mówił, że mnie kocha.
– Michał, nie pytam cię, czy chcesz być bezstronny. Nie jesteś śledczym. Pytam, czy znasz mnie na tyle, by nawet nie wziąć pod uwagę, że mogłam coś ukraść. Rozumiesz?
Westchnął, przejechał ręką po karku.
– Znam cię... Ale to nie chodzi tylko o ciebie. Po prostu nie lubię ferować wyroków.
– Nie musisz ferować wyroków. Ale... Zaufanie to nie coś, co się kalkuluje, Michał. Albo wiesz, kim jestem, albo nie.
Słuchał. I nic. Nie odpowiedział.
– Ty nawet nie wiesz, jak to boli – dodałam, starając się mówić spokojnie. – Ta chwila, gdy czekasz, aż ktoś stanie po twojej stronie. I widzisz tylko ciszę.
Michał uniósł wzrok.
– Myślałem, że jesteśmy partnerami. Że możemy wszystko sobie wyjaśnić. Że nie musimy od razu skakać sobie do gardeł.
– Partnerami? – parsknęłam. – Partnerami to są ludzie, którzy się znają. Którzy wierzą sobie bezwarunkowo, kiedy przychodzi kryzys. Nie analizują, czy ktoś mógł coś wziąć z półki. Po prostu wiedzą.
Zamilkliśmy. I nagle zrozumiałam, że jego spokój to nie siła. To dystans. To ten mur, który czasem czułam między nami, ale udawałam, że go nie ma.
Wstałam, nie czekając na jego słowa.
– Idę spać – powiedziałam. – Nie wiem, co z nami będzie.
I nie było to dramatyczne. Nie było krzyku. Była cisza. Taka, która wypełniała mnie po brzegi i nie pozwalała oddychać.
Wróciłam do pokoju pierwsza. Michał został na tarasie, jakby ta rozmowa go wcale nie poruszyła. Jakby był zaskoczony, że cokolwiek poczułam. Włączyłam lampkę nocną, usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w walizkę, która leżała otwarta przy drzwiach. Pomyślałam: „Może się spakować. Może to już”.
Wtedy usłyszałam ich głosy z korytarza.
– Mówię ci, drzwi mogły być niedomknięte – mówiła Camila do Pedro. – Przecież ta klamka się zacinała od początku. Każdy mógł wejść. Każdy!
– To możliwe – przyznał Pedro. – Ale wtedy to nie tylko ty powinnaś zgłosić stratę. A może jeszcze ktoś coś ukradł i po prostu się nie przyznał?
– Przecież nie chodzi o pieniądze – odparła Camila z nutą zniecierpliwienia. – To był portfel po mojej babci. Miał dla mnie wartość.
W pokoju obok coś stuknęło. Kroki. Ktoś zszedł po schodach. Michał. Słyszałam jego głos, stłumiony, spokojny. Rozmawiał z Pedro, jakby próbował wszystko uporządkować. Wysłuchać, dojść do prawdy. Zrobić dobre wrażenie. A mnie w tym wszystkim nie było.
Zeszłam na dół dopiero po godzinie. Udawałam, że idę po wodę. Michał siedział przy recepcji, coś tłumaczył Pedro. Camila kiwała głową, nieco już uspokojona. Nikt mnie nie zauważył. Nikt nie zapytał, jak się czuję. Jak ja to widzę.
Wróciłam na górę i zaczęłam się pakować. Starannie. Cicho. Jakby każde złożone ubranie miało powiedzieć: „Już mnie tu nie ma”.
Włożyłam do plecaka paszport, kartę, telefon. Zostawiłam tylko małą, złożoną kartkę na stoliku nocnym: „Nie musiałeś wierzyć wszystkim, wystarczyło, że wierzyłbyś mnie”.
Nie trzaskałam drzwiami. Wyszłam na palcach, jak złodziejka. Choć to nie ja coś ukradłam.
Zamknęłam za sobą cicho drzwi. A potem po prostu poszłam. Sama, w obce miasto, w noc, która pachniała figami i czymś jeszcze – rozczarowaniem.
Lizbona nocą była zupełnie inna
Bez gwaru turystów, bez głośnych śmiechów z kawiarnianych ogródków. Wąskie uliczki stały się labiryntem, w którym nie chciałam się odnaleźć. Nie szukałam drogi powrotnej. Szukałam zapomnienia.
Zatrzymałam się przy jednym z małych barów, gdzie siedzieli lokalni ludzie. Wyglądali, jakby znali się od zawsze. Kelnerka bez słowa nalała mi kieliszek porto. Usiadłam przy stoliku, z dala od światła, i patrzyłam, jak mężczyzna przy sąsiednim stole głaszcze po ręce swoją towarzyszkę. Ona śmiała się, cicho, szczerze. Jakby nie wiedziała, co to znaczy być podejrzaną o coś, czego się nie zrobiło.
Wyjęłam telefon. Palce same odnalazły kontakt. Wiola. „Zostawiłam go. Nie dlatego, że mnie zranił. Tylko dlatego, że już wiem, że nigdy nie stanie po mojej stronie”.
Wysłałam i odłożyłam telefon. Nie chciałam odpowiedzi. Nie chciałam pocieszeń. Chciałam tylko, żeby ktoś wiedział, że jestem. Że nie zniknęłam.
Siedziałam tam długo. Porto grzało mnie od środka. Myśli krążyły wokół jednego zdania, jak mantry: „jeśli raz zwątpisz, już nigdy nie uwierzysz tak samo.” Próbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek zwątpiłam w Michała. Nie. Nawet gdy mówił o swoich wątpliwościach, o trudnych relacjach z matką, o zdradzie przyjaciela – zawsze wierzyłam. Nawet gdy się wahał, ufałam, że to minie.
A on nie dał mi nawet chwili. Nie powiedział „Kasia jest czysta”. Nie powiedział „Nie ma opcji”. Powiedział: „poczekajmy”. To słowo mnie pogrzebało.
Wstałam. Zostawiłam banknot na stoliku, nie czekając na resztę. Lizbona była już senna, gasły światła w oknach. Przechodziłam obok par całujących się w bramach, śmiejących się kobiet wychodzących z klubu. I ja – w tej samej przestrzeni, ale jakbym była przezroczysta.
Wracając do hostelu po rzeczy, spojrzałam jeszcze raz na drzwi naszego pokoju. Tylko przez moment. Potem odwróciłam się i odeszłam. Nie miałam już tam nic do zabrania.
Z samego ana byłam już na lotnisku
Siedziałam z kawą, której nawet nie chciało mi się pić, i patrzyłam, jak ludzie ciągną walizki, całują się na pożegnanie, przysiadają przy automatach z napojami. Świat toczył się dalej. Jakby wczorajszy wieczór nigdy się nie wydarzył.
Telefon zadrżał w kieszeni. Michał: „Gdzie jesteś?”. Nie odpisałam. Kolejna wiadomość przyszła chwilę później. „Porozmawiajmy, proszę.”. Patrzyłam na ekran, jakby jego słowa mogły zmienić coś w moim sercu. Jakby mogły cofnąć tamtą ciszę, jego zawahanie, mój wstyd. Ale nie mogły. Kolejna wiadomość: „Camilla znalazła portfel za szafką nocną...”. I kolejna: „Nie chciałem tak tego zakończyć”.
Zamknęłam oczy. Gdyby nie chciał, broniłby mnie, zanim zdążyłby pomyśleć. Instynktownie. Tak jak ja broniłabym jego. Bez kalkulacji.
Napisałam tylko jedno zdanie. Wystarczyło. „Gdy raz nie wierzysz, już nigdy nie będziesz naprawdę wierzył. Nie jesteśmy już razem”. Klik. Wiadomość wysłana. Zamknęłam aplikację, wyłączyłam powiadomienia. Cisza, którą poczułam wtedy, była czystsza niż jakikolwiek dźwięk. Była bolesna – ale moja.
Nie płakałam. To nie był płacz. To było... osierocenie. Tego, co mogło być. Tego, co wydawało się tak prawdziwe. Z głośników poleciał komunikat o otwarciu bramek. Wstałam. Nie obejrzałam się.
Siedziałam przy oknie samolotu. Lizbona malała pod skrzydłami, zlewała się w mozaikę dachów, wąskich uliczek i błękitu Tagu. Nacisnęłam czołem na zimną szybę i zamknęłam oczy.
Wiedziałam, że nie zapomnę tego miasta. Bo ono mnie zmieniło. A może tylko obnażyło coś, czego nie chciałam zobaczyć wcześniej – że nie wystarczy kogoś kochać, by było dobrze.
Zaufanie. Tyle razy słyszałam to słowo, aż przestało znaczyć cokolwiek. Aż do tego dnia. Bo wtedy zrozumiałam, że zaufanie to nie deklaracja. To odruch. To coś, co się ma w sercu, zanim rozum zdąży coś powiedzieć. Michał tego nie miał. Nawet jeśli go kochałam, to nie był mój człowiek. Nie taki, z którym chce się budzić przez lata.
Patrzyłam przez okno i myślałam: ile kobiet siedziało kiedyś tak jak ja? Z walizką wspomnień i sercem pełnym ciszy? Ile z nich też musiało odejść, mimo że nie chciały? Może każda z nas kiedyś musi.
Bo czasem najtrudniejsze w życiu nie jest odejść od kogoś, kogo się nie kocha. Czasem najtrudniejsze jest odejść od kogoś, kogo się nadal kocha – ale już nie szanuje. I właśnie to zrobiłam.
Bo miłość bez zaufania to jak dom bez fundamentów. Może wyglądać pięknie, ale przy pierwszym wstrząsie zawala się z hukiem. Mój już runął. Ale ja wstałam. I idę dalej.
Katarzyna, 27 lat
Czytaj także:
- „Marzyłam o romantycznych wakacjach w górach, ale mąż miał inną niespodziankę. Jednym zdaniem zniszczył wszystko”
- „Pieniądze na wakacje w Chorwacji mąż wydał na głupoty. Jak powiedzieć dzieciom, że nigdzie nie pojadą?”
- „Dla pieniędzy dałam się zamknąć w złotej klatce. Wolę tańczyć jak zagra mi mąż niż klepać biedę w wynajętej kawalerce”

