Reklama

Zacznę od tego, że od zawsze marzyłam o tym, by nasze rodzinne relacje były bliższe. Ostatnie lata, chociaż pełne miłych chwil, przyniosły również wiele nieporozumień i napięć. Kiedy więc rodzice zaproponowali wspólny wyjazd w góry, poczułam, że to szansa, by naprawić to, co się zepsuło. Może jestem naiwna, ale wierzyłam, że otoczenie majestatycznych gór, z dala od codziennych trosk, pomoże nam odnaleźć wspólny język. Tak bardzo tego pragnęłam.

Maciek, mój mąż, na początku nie był przekonany do tego pomysłu. On wolałby spędzić urlop w bardziej relaksujący sposób, z książką w ręku, najlepiej na ciepłej plaży. Ale udało mi się go przekonać, argumentując, że taka integracja dobrze nam zrobi. Poza tym w gronie najbliższych z pewnością będziemy się świetnie bawić.

Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale miałam nadzieję, że wspólne chwile, spacery po szlakach i wieczorne ogniska pomogą nam odbudować więzi. I choć w głębi serca czułam niepokój, starałam się go ignorować. „Przecież to tylko kilka dni” – powtarzałam sobie. Kto wie, może właśnie ta wyprawa stanie się początkiem czegoś nowego?

Mąż nie kiwnął palcem

Przygotowując się do wyjazdu, starałam się, aby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Spakowałam plecaki, zadbałam o prowiant i mapy, upewniłam się, że mamy wszystkie niezbędne rzeczy. Maciek z książką w ręku siedział na kanapie, pochłonięty lekturą.

– Naprawdę nie mógłbyś mi trochę pomóc? – zapytałam z lekkim wyrzutem.

Maciek uniósł wzrok, nieco zdziwiony moim tonem.

– Beata, przecież wiesz, że za chwilę się za to zabiorę. Po prostu... no wiesz, ja podchodzę do takich rzeczy na spokojnie.

– Tak, tak. Na spokojnie – powtórzyłam, próbując ukryć irytację. Czasami jego podejście do życia, choć zazwyczaj podziwiane przeze mnie, teraz działało mi na nerwy.

– Spójrz na to z innej strony – dodał z uśmiechem. – Może właśnie teraz potrzebujesz trochę relaksu? Przecież to ma być urlop.

Westchnęłam, próbując się uspokoić. Wiedziałam, że Maciek miał rację. Powinnam była odpuścić i cieszyć się perspektywą wyjazdu. Ale z jakiegoś powodu czułam, że jeśli ja nie zadbam o detale, to nikt tego nie zrobi.

Zamknęłam oczy, starając się wyciszyć myśli, które nie dawały mi spokoju. „Czy ja naprawdę jestem jedyną osobą, która się martwi o ten wyjazd?” – pytałam siebie. Wiedziałam, że każdy ma inne oczekiwania i że muszę nauczyć się je szanować. Ale czy to oznacza, że moje własne potrzeby są mniej ważne? Dlaczego zawsze czuję, że muszę być osobą, która wszystko kontroluje?

Maciek, jakby czytając moje myśli, podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Wiem, że to dla ciebie ważne. Po prostu... spróbujmy podejść do tego na luzie, dobrze?

Skinęłam głową, mimo że w środku czułam sprzeczne emocje. Czy naprawdę potrafię odpuścić? Czas pokaże, czy wspólny wyjazd będzie taką idylliczną ucieczką, na jaką wszyscy liczymy.

Zaczęło się od zgrzytu

Pierwszego ranka naszego pobytu w górach obudziłam się wcześnie z nadzieją na piękny, słoneczny dzień. Z kuchni dobiegały już odgłosy przygotowywania śniadania. Zeszłam na dół, gdzie natknęłam się na siostrę, która zdawała się być w podobnie dobrym nastroju.

– Dzień dobry! Jak spałaś? – zapytała, wlewając sobie kawę do kubka.

– Całkiem nieźle. Góry mają coś w sobie, prawda? – odpowiedziałam z uśmiechem, choć w głębi duszy czułam lekki niepokój. Czy naprawdę uda nam się dziś spędzić miły dzień?

Po chwili dołączyła do nas reszta rodziny. Zaczęliśmy rozmawiać o planach na dzień, ale szybko pojawiły się pierwsze zgrzyty. Rodzice zaproponowali długi spacer, który z racji swojego ambitnego dystansu nie wszystkim przypadł do gustu.

Myślałem raczej o czymś spokojniejszym – zauważył Maciek. – Może krótki spacer i później relaks na świeżym powietrzu?

Moja siostra skrzywiła się, słysząc tę propozycję.

– Naprawdę? Ledwo zaczęliśmy wyjazd, a ty już chcesz odpoczywać? Może lepiej od razu wróćmy do domu i po prostu nie ruszajmy się z kanapy?

Poczułam, jak w środku narasta we mnie frustracja. Dlaczego zawsze wszystko musi się komplikować? Z jednej strony chciałam, by każdy był zadowolony, ale z drugiej czułam, że to niemożliwe.

– Może podzielimy się na grupy? – zaproponowałam niepewnie, starając się rozładować atmosferę. – Ci, którzy chcą iść na dłuższy spacer, mogą to zrobić, a reszta zostanie tutaj i odpocznie.

– Och, a co z zakupami? – wtrąciła siostra. – Ktoś musi się tym zająć.

Nagle nasza rozmowa przerodziła się w wymianę zdań pełną uszczypliwości i ukrytych żali. Widziałam, jak napięcie rośnie. Moja siostra, choć zazwyczaj ciepła i empatyczna, teraz wyraźnie dawała upust swoim frustracjom. Ja sama czułam, że zaraz wybuchnę.

– Dobrze, więc zrobimy to inaczej. Ja zajmę się zakupami, a reszta może realizować swoje plany – zaproponowałam, choć czułam, że to raczej mój kompromis, a nie dobre rozwiązanie.

Zaczęłam rozumieć, że nasze wspólne wakacje mogą nie przebiegać tak gładko, jak wszyscy się tego spodziewali. Każdy z nas miał swoje oczekiwania, a ja czułam, że odpowiedzialność za pogodzenie ich wszystkich leży na moich barkach.

Znowu musiałam interweniować

Po południu atmosfera w naszym górskim domku była już napięta jak struna. Pogoda, wbrew prognozom, zaczęła się psuć, co dodatkowo wpłynęło na nastrój wszystkich. Próbowałam podejść do tego na luzie, ale to zadanie zdawało się coraz trudniejsze.

Podczas przygotowywania obiadu usłyszałam podniesione głosy dochodzące z kuchni. Podeszłam bliżej i zorientowałam się, że to Maciek i mój ojciec wdali się w gorącą dyskusję na temat organizacji posiłków.

– Nie sądzisz, że powinniśmy ustalić jakieś menu na cały wyjazd? – pytał ojciec, z wyraźną nutą irytacji w głosie. – Nie możemy jeść tego, co akurat przyjdzie nam do głowy.

– Dlaczego nie? Przecież jesteśmy na wakacjach. Nie możemy trochę odpuścić i po prostu cieszyć się chwilą? – odpowiedział Maciek, starając się bronić swojego stanowiska.

Wakacje nie oznaczają chaosu – kontynuował ojciec. – Potrzebujemy planu. Tak zawsze działałem i nie widzę powodu, żeby to zmieniać.

Weszłam do kuchni, chcąc jakoś załagodzić sytuację.

– Może znajdziemy jakiś kompromis? – zaproponowałam, choć sama nie byłam pewna, jak to zrobić.

Maciek spojrzał na mnie z irytacją, a ojciec zdawał się być już na granicy wybuchu. Wiedziałam, że sytuacja wymaga natychmiastowej interwencji, ale nie miałam pojęcia, jaką rolę powinnam przyjąć.

– Dobrze, to zrobimy tak – zaczęłam niepewnie. – Może zaplanujemy część posiłków, a część zostawimy do spontanicznego gotowania? Każdy z nas będzie mógł przygotować coś swojego.

Ojciec spojrzał na mnie sceptycznie, ale po chwili kiwnął głową.

– Niech będzie. Ale jeśli coś nie wyjdzie, powiem „a nie mówiłem?”.

W głębi serca czułam, że to tylko tymczasowe rozwiązanie. Problem nie tkwił w organizacji posiłków, ale w głębszych różnicach między nami. Poczułam się przytłoczona, jakby cały ciężar tego wyjazdu spoczywał na moich barkach. Zrozumiałam, że zbliżamy się do punktu, z którego może nie być już odwrotu.

Siostra wyznała mi prawdę

Po południu, kiedy emocje nieco opadły, znalazłam chwilę, by porozmawiać z siostrą. Usiadłyśmy na tarasie, otoczone ciszą górskiego krajobrazu, która kontrastowała z naszym wewnętrznym chaosem.

To nie jest to, czego się spodziewałam – zaczęłam, próbując dobrać odpowiednie słowa.

Siostra spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.

Też czujesz się przytłoczona? Myślałam, że tylko ja mam takie wrażenie.

– Myślałam, że ten wyjazd nas zbliży, ale na razie wydaje się, że tylko ujawnił stare spory – przyznałam. – Czasami wydaje mi się, że każdy z nas żyje w swoim własnym świecie i nie ma mostów, które mogłyby nas połączyć.

– Wiesz, zawsze czułam, że rodzice mają wobec nas wysokie oczekiwania – powiedziała siostra, patrząc gdzieś w dal. – Ale nigdy nie powiedziałam im, jak bardzo to na mnie wpływa. Zawsze bałam się, że ich zawiodę.

Poczułam, jak w środku coś się we mnie porusza.

– Dokładnie, mam tak samo. Przez całe życie starałam się spełniać ich oczekiwania, nawet jeśli to oznaczało zaniedbywanie własnych potrzeb. Może dlatego teraz tak bardzo chciałam, żeby ten wyjazd się udał.

Nasza rozmowa nabrała głębszego wymiaru. Zaczęłyśmy dostrzegać, że problem tkwił głębiej niż w bieżącym wyjeździe. Że to, co się teraz działo, było jedynie wierzchołkiem góry lodowej, której fundamenty tkwiły w przeszłości. Odkrycie tego faktu było bolesne, ale jednocześnie przyniosło pewną ulgę.

– Myślisz, że kiedykolwiek im o tym powiemy? – zapytała siostra.

Zastanowiłam się przez chwilę.

– Może kiedyś. Na razie musimy to przemyśleć. Może najpierw same musimy się z tym pogodzić, zanim będziemy w stanie rozmawiać o tym z innymi.

Po tej rozmowie czułam się przytłoczona. Potrzebowałam chwili dla siebie, żeby to wszystko przetrawić. Poszłam na spacer, chcąc ochłonąć i odnaleźć trochę spokoju wśród natury. Góry, choć piękne, zdawały się być teraz odzwierciedleniem moich wewnętrznych zmagań.

Osiągnęłam małe zwycięstwo

Ostatniego wieczoru usiadłam na schodach przed domkiem. Chłodne powietrze pachniało świerkami i ogniskiem. W środku mama instruowała tatę, jak ma zaparzyć herbatę, a mój mąż pewnie znów przewracał oczami, udając, że nie słyszy. Agnieszka wyszła po chwili i usiadła obok mnie, owinięta kocem. Przez długi moment milczałyśmy.

– Też tak masz? – spytała cicho. – Że jak nie wszystko pójdzie zgodnie z ich planem, to czujesz się, jakbyś zawiodła?

Pokiwałam głową, czując, jak coś we mnie mięknie, choć do tej pory trzymałam to w napięciu. Ten wyjazd miał nas zbliżyć, a zamiast tego byłam tłumaczką nastrojów, rozjemczynią w codziennych drobnych wojnach o szlak, tempo, kolację, ciszę. Mój mąż zbywał wszystko żartem albo odwracał się plecami. Nie miałam gdzie się schować, a i tak byłam sama.

– Może po prostu trzeba przestać próbować ich zadowalać – dodała siostra, splatając palce na kolanach. – I znaleźć jakiś własny szlak, nawet jeśli to znaczy, że czasem trzeba pójść osobno.

Spojrzałam w ciemniejący las. Gdzieś z oddali dochodził śmiech. Nagle ta myśl – żeby pójść osobno, choćby kawałek – nie wydała mi się już taka straszna. Może to właśnie była ta integracja, której potrzebowałam: nie na pokaz, nie według cudzego planu. Tylko taka, w której mogłam być sobą, bez tej ciągłej roli spoiwa. Wstałam i podałam jej rękę.

– Chodź. Pójdziemy jeszcze na chwilę nad strumień. Bez nich wszystkich.

Wtedy poczułam, że naprawdę odpoczywam, a w moim życiu coś się zmieniło.

Beata, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama