„Pojechałam na wakacje nad Bałtyk z facetem młodszym o 20 lat. Tak mnie omamił, że straciłam oszczędności”
„Nie wiedziałam już, co gorsze – że dałam się okraść, czy że uwierzyłam w coś, co nigdy nie istniało. – Mamo, to nie twoja wina – powiedziała cicho Karolina, nie patrząc mi w oczy. – On był zawodowcem. Takich jak on uczą manipulować uczuciami, wyciągać pieniądze. A ty… po prostu chciałaś być kochana”

- Redakcja
Życie zawsze układało mi się całkiem dobrze. Pracowałam sumiennie, ale też potrafiłam mądrze inwestować. Teraz, na emeryturze, mieszkam w przestronnym mieszkaniu w centrum, a latem uciekam na swoją ukochaną działkę poza miastem.
Mój mąż zmarł kilka lat temu. Początkowo myślałam, że ta samotność mnie zniszczy, ale zaskoczyłam samą siebie – wciąż miałam w sobie siłę, by żyć. Z biegiem lat bliscy znajomi rozjechali się po świecie, niektórzy odeszli na zawsze. Zostałam sama. Ja i cisza.
Z nudów, a trochę też z potrzeby bliskości, zapisałam się do klubu seniora. I właśnie tam poznałam Marka – szarmanckiego, przystojnego czterdziestoparolatka, który – nie wiadomo czemu – uwielbiał przebywać wśród nas, starszych ludzi. Prowadził zajęcia komputerowe. Był czarujący, zawsze gotowy do pomocy, uważny. A ja, naiwna, zaczęłam czuć się znowu… potrzebna.
Wakacje zapowiadały się wyjątkowo. Marek zaproponował, żebyśmy razem wyjechali nad morze – tak po prostu, odpocząć, przewietrzyć głowę. On się wszystkim zajmie – rezerwacją, podróżą, nawet spakowaniem. Pomyślałam: dlaczego nie? Zasłużyłam sobie. Z ekscytacją kupiłam nowy kapelusz, odkurzyłam walizkę i nawet pozwoliłam sobie na delikatny manicure. Nie przypuszczałam, że ten wyjazd zmieni wszystko.
Córka mnie ostrzegała
– Mamo… ty się dobrze czujesz? – zapytała Karolina, kiedy powiedziałam jej, że jadę nad morze z Markiem. – Przecież on mógłby być twoim synem!
Stałam wtedy przy kuchennym blacie, pakując właśnie leki do kosmetyczki. Powiedziałam to ot, mimochodem. Nie spodziewałam się aż takiej reakcji.
– Przestań. Przecież to tylko kilka dni. Marek zaproponował wyjazd, to pomyślałam… czemu nie? On wszystkim się zajmie, ja tylko mam się cieszyć słońcem i odpoczynkiem.
– On nie wiadomo, czego chce – rzuciła Karolina z tą swoją surową troską, która zawsze przyprawiała mnie o dreszcze.
Zamilkłam na chwilę. Z jednej strony jej słowa mnie irytowały. Z drugiej – zasiała ziarno niepokoju. Może miała rację? Ale czy wszystko musi być od razu podejrzane?
– Karolinko – westchnęłam – wiem, co robię. A przynajmniej… chcę wierzyć, że wiem.
– Mamo… po prostu bądź ostrożna. Dobrze?
Przytaknęłam, ale po odłożeniu słuchawki długo siedziałam w ciszy, gapiąc się przez okno na zatłoczoną ulicę. Marek miał po mnie przyjechać już rano. Bagaż stał gotowy. I mimo że serce podpowiadało, że będzie cudownie – w głowie zaczęło pobrzmiewać echo słów Karoliny. Czy taka podróż naprawdę mogła być tylko wakacyjną przygodą…?
Czułam się szczęśliwa
– Lidziu, wiesz, że to był świetny pomysł? – Marek zerknął na mnie przez okulary przeciwsłoneczne, trzymając kierownicę jedną ręką, a drugą sięgając po butelkę z wodą. – Zobacz, jaki dzień! Aż chce się żyć, co?
Uśmiechnęłam się nieśmiało. Asfalt rozgrzany, radio grało stare przeboje, a ja – ubrana w lekką lnianą sukienkę, z nowym kapeluszem na kolanach – czułam się... jak dziewczyna na randce. I to było jednocześnie cudowne i trochę absurdalne.
Pensjonat okazał się skromny, ale urokliwy. Drewniane schody skrzypiały przy każdym kroku, a w oknach wisiały haftowane firanki. Pokój miał balkon z widokiem na sosnowy las i zapach jodu, który uderzył mnie tuż po otwarciu drzwi, przypomniał dzieciństwo.
– Dobra, rozpakuj się, a potem lecimy na plażę! – zarządził Marek i znowu ten jego uśmiech, ten figlarny błysk w oku. Nie mogłam się nie uśmiechnąć z powrotem.
Na plaży śmiał się, chlapał wodą jak dzieciak, robił zdjęcia naszym bosym stopom w piasku. Obok nas młode pary, rodziny z dziećmi, a my – trochę jak z innego świata, ale razem. Czułam się lekka. Złapał mnie za rękę. Po prostu. Jakby to było oczywiste. Wieczorem, przy winie na balkonie, mówił o życiu, o marzeniach. O tym, że chce rozkręcić biznes. Słuchałam go i sączyłam wino powoli, a gdzieś pod tym wszystkim znów odezwał się głos Karoliny. Nie, nie teraz. Teraz chciałam być tylko tu. Z nim. Przez chwilę.
To mnie zaniepokoiło
Drugiego dnia po śniadaniu Marek powiedział, że musi wyskoczyć na chwilę do miasteczka.
– Chciałbym ci zrobić niespodziankę. Tylko proszę, nie pytaj – puścił mi oko i wziął kluczyki od samochodu.
– Słucham się – zaśmiałam się. – Tylko nie wracaj z pierścionkiem zaręczynowym!
– Jeszcze nie teraz, ale kto wie – rzucił żartem przez ramię i zniknął.
Usiadłam na balkonie z książką, ale nie mogłam się skupić. Minęła godzina, potem druga. Słońce przestało przyjemnie grzać, zaczął wiać chłodny wiatr. Zadzwoniłam do niego, ale nie odebrał. Raz. Drugi. Trzeci.
Wreszcie wrócił po ponad trzech godzinach.
– Miałam dzwonić na policję – rzuciłam z przekąsem, choć próbowałam się uśmiechać.
– Och, Lidziu... – Marek zatarł ręce. – Trafiłem na pchli targ! I wiesz, co znalazłem? Stary zegar! Jak z PRL-u. Cudo. Pomyślałem, że ci się spodoba. Tak na działkę, na kominek.
Rzeczywiście, w reklamówce wystawały drewniane rzeźbienia.
– Ale nie mogłeś chociaż odpisać? – zapytałam spokojnie.
– A, telefon mi padł – machnął ręką. – Sorry, skarbie, nie chciałem cię denerwować.
Skinęłam głową, ale coś w środku we mnie zadrżało.
Marek poprosił o kasę
Tego wieczoru Marek był niespokojny. Nie jadł kolacji, chodził z kąta w kąt, odzywał się krótko. W końcu usiadł naprzeciwko mnie na łóżku, z rękami splecionymi jak do modlitwy.
– Lidziu… muszę ci coś powiedzieć. Tylko proszę, nie przerywaj, dobrze?
Zamarłam. Mój żołądek ścisnęło. Skinęłam głową.
– Mam problem. Nie, nie – nic poważnego. Po prostu… interes, w który zainwestowałem, nagle się posypał. Potrzebuję kilku dni, może tygodnia, żeby się odbić. Ale teraz… no, brakuje mi.
Wiedziałam, do czego zmierza. Już przy trzecim zdaniu.
– Ile? – zapytałam, głosem, który mnie samej wydał się obcy.
– Gdybyś mogła pożyczyć mi pięćdziesiąt tysięcy... Obiecuję, Lidziu, oddam co do grosza. Przysięgam na grób mojej matki.
Serce waliło mi w piersi. W głowie od razu odezwał się głos Karoliny, przestrogi, alarmy, wszystko naraz. Ale patrzyłam na jego twarz – zmęczoną, może nawet przestraszoną – i czułam, że... że przecież jestem dorosła. Że skoro on był przy mnie, skoro traktował mnie z czułością, to nie mógłby mnie oszukać.
Nazajutrz rano pojechałam do banku. Wzięłam z konta większość oszczędności – te, które odkładałam „na czarną godzinę”. Wręczyłam mu pieniądze.
– Lidziu… – jego głos zadrżał. – Jesteś niesamowita. Naprawdę nie wiem, czym sobie na ciebie zasłużyłem.
Nie przypuszczałam, że ta koperta już do mnie nie wróci.
Nagle zniknął
Minęła doba od wyjazdu Marka. Miał wyskoczyć tylko na chwilę, ale nie wrócił. Nie zadzwonił. Telefon milczał jak zaklęty. Na WhatsAppie ostatnia zielona kropeczka przy jego nazwisku zniknęła dzień wcześniej.
Drugiego dnia jeszcze wierzyłam. Przypominałam sobie jego słowa, gesty, czułość. Próbowałam zagłuszyć ten szept w głowie, który mówił: „coś tu nie gra”. Zagłuszałam go filiżanką herbaty, muzyką, radiem, byle nie zostać w ciszy.
Trzeciego dnia rano wyszłam na spacer, ale wróciłam wcześniej. Nagle zdałam sobie sprawę, że nie mam po co być tu sama. Jego pokój był pusty. Szuflady – puste. Zabrał wszystkie swoje rzeczy. Każdy najdrobniejszy przedmiot. Nawet zegarek, który zwykle zostawiał na nocnym stoliku. A może nigdy nie zostawiał?
Stałam na środku pokoju, z dłonią zaciśniętą na telefonie i sercem w gardle. Zrozumiałam. Nie wróci. Zabrał pieniądze. Oszukał mnie. Wszystko, co do tej pory wydawało się prawdziwe – jego spojrzenie, uśmiech, te poranne kawały przy jajecznicy – zaczęło się rozmywać. Zamknęłam oczy. Zacisnęłam pięści. I wreszcie pozwoliłam sobie pomyśleć: „A jednak Karolina miała rację”.
Mam wyrzuty sumienia
Kilka dni później siedziałam z Karoliną w moim salonie. Zaczynałam opowiadać, potem milkłam. Nie wiedziałam już, co gorsze – że dałam się okraść, czy że uwierzyłam w coś, co nigdy nie istniało.
– Mamo, to nie twoja wina – powiedziała cicho Karolina, nie patrząc mi w oczy. – On był zawodowcem. Takich jak on uczą manipulować uczuciami, wyciągać pieniądze. A ty… po prostu chciałaś być kochana.
Nie odpowiedziałam. W mojej głowie to brzmiało jak wymówka. Naiwność w moim wieku nie powinna już mieć prawa bytu. Ale też… czy to znaczy, że muszę być wiecznie nieufna? Nie czuć? Nie ufać?
Spojrzałam na swoją córkę. Trzymała mnie za rękę, jak kiedyś ja ją – kiedy uczyła się chodzić, kiedy pierwszy raz zraniła kolano. Teraz role się odwróciły.
– Nie chcę, żebyś patrzyła na mnie jak na głupią staruszkę – szepnęłam. – Ja tylko… chciałam przypomnieć sobie, jak to jest – czekać na wiadomość, szykować się na wspólne śniadanie, śmiać się z niczego.
Karolina położyła głowę na moim ramieniu.
– Mamo. Nie jesteś głupia. Jesteś kobietą, która zaufała złemu mężczyźnie.
Lidia, 64 lata
Czytaj także:
- „Syn przyprowadził do domu dziewczynę. Byłam w szoku, gdy powiedziała, jak zarabia pieniądze na życie”
- „Szwagier był przy mnie, kiedy mąż nawalał. Pewnego dnia zrobiłam coś niewybaczalnego i nie żałuję”
- „Nasze wesele wyglądało jak z bajki. Czar prysł, gdy miesiąc później mąż uciekł z całym moim majątkiem”

