„Pojechałam na moją pierwszą majówkę jako rozwódka. Liczyłam na romans na górskim szlaku, a dostałam gorzką lekcję”
„Wróciłam do schroniska tuż przed zmrokiem. Zmęczona, ubłocona, z twarzą jak po rozróbie. W korytarzu pachniało kolacją. Spodziewałam się, że Marka już nie będzie. Nie sądziłam, że ktoś zostaje po takiej scenie. Ale został tylko liścik”.

Nigdy nie przypuszczałam, że majówka będzie dla mnie tak przykra. Jeszcze rok temu szykowaliśmy z Krzyśkiem plecaki, kupowaliśmy kabanosy, śmialiśmy się przy robieniu kanapek. A teraz... zostałam tylko ja i ten cholerny termos na kuchennym blacie.
Majówka. Trzy dni wolnego. Kiedyś to było coś – wyjazd, znajomi, kiełbaski przy ognisku. A teraz? Siedzę sama w tym pustym mieszkaniu, które tak usilnie próbuję nazwać swoim domem, i patrzę w ścianę. I w telefon, który milczy.
– Ala, nie wiem, po co siedzisz sama. Przecież mogłabyś przyjechać – słyszę głos mamy przez słuchawkę. – Przynajmniej nie siedziałabyś jak ten pies w studni. Zrobimy grilla, sąsiadów wnuki przyjadą...
– Mamo, nie dzisiaj. Ja... muszę trochę odpocząć od ludzi.
– Od ludzi? Dziecko, ty od dwóch miesięcy odpoczywasz od ludzi! Może już wystarczy tego „odpoczynku”?
– Mamo, proszę…
– No dobrze. Ale chociaż coś zjedz porządnego. I nie rycz. Bo ci oczy zapuchną.
Rozłączyłam się bez słowa. Nie chciałam rozmawiać. Nie dzisiaj.
Minęły dwa miesiące od mojego rozwodu. Krzysiek zabrał nawet ekspres do kawy. Zostawił tylko termos i te dziwne firanki, których nienawidziłam. Nie wiem, może sądził, że się wzruszę.
Spojrzałam na siebie w lustrze. W rozciągniętym swetrze, z tłustymi włosami, bez makijażu. Nikt by nie rozpoznał tej Alicji sprzed roku, która jeszcze próbowała walczyć, gotowała, łudziła się.
– Czy teraz już zawsze będę sama? – wyszeptałam. I nawet echo tego pytania nie wróciło.
Postanowiłam coś sobie udowodnić
Wrzuciłam plecak do bagażnika i przez chwilę stałam nieruchomo, z dłonią opartą o klapę. Jakby auto miało mi powiedzieć, czy to na pewno dobry pomysł. Ale nie powiedziało nic. Więc wsiadłam, odpaliłam silnik i ruszyłam, zanim zdążę się rozmyślić.
Na GPS-ie wyznaczona trasa w góry. Jakby to było zwykłe wakacje, a nie ucieczka. Radio grało, ale pierwsza piosenka o „nowym początku” doprowadziła mnie do szału. Wyłączyłam. Został tylko szum opon i mój własny oddech.
– No to jedziemy – mruknęłam. – Zobaczymy, dokąd zawiezie cię twoje wielkie hasło „jestem niezależna”.
Już na pierwszym zakręcie coś mnie ścisnęło w żołądku. Wspomnienie. Majówka sprzed trzech lat. Krzysiek, dzieci, plecak pełen kabanosów i jego głupi żart, że mapa jest dla amatorów. Teraz mapa była, ale nie było już nic więcej.
Lęk siedział z tyłu. Nie zapinał pasów, tylko wiercił się, przypominał. Że nie jestem już „my”. Że to pierwsza samotna majówka. Że może nie wrócę z niej ani mądrzejsza, ani silniejsza. Może tylko bardziej pusta. Ale nie zawróciłam.
Przejrzał mnie na wylot
Dotarłam późnym popołudniem. Schronisko było drewniane, proste, z zapachem starych koców i wilgotnych butów w powietrzu. Klucz dostałam od recepcjonistki z miną znudzonej kelnerki. Pokój był mały, z łóżkiem i krzywo wiszącym obrazem sarny. Zdjęłam buty i usiadłam na brzegu łóżka, patrząc w okno. Deszcz zaczął mżyć.
Postanowiłam zejść na herbatę. W jadalni paliło się w kominku. Usiadłam z boku, z kubkiem w dłoniach. I wtedy usłyszałam:
– Mokro dzisiaj, ale przynajmniej nie pada śnieg.
Podniosłam wzrok. Mężczyzna, może czterdziestoletni, z zarostem i przetartą kurtką, uśmiechał się nieśmiało. Usiadł przy sąsiednim stole, nie pytając. Chwilę milczeliśmy.
– Ja też uciekłem – rzucił, mieszając łyżeczką. – Od ludzi, hałasu, internetu. I trochę od siebie.
Nie odpowiedziałam od razu. Skąd on wiedział? Miałam to wypisane na twarzy? Próbowałam odczytać jego intencje, ale w jego głosie była tylko zwyczajna ludzka potrzeba kontaktu. Kiwnęłam głową.
– Ja… też – odpowiedziałam.
– Marek – wyciągnął rękę.
– Alicja.
Nie podałam żadnych szczegółów. Nie zapytał. Tylko powiedział:
– Jutro idę na szlak, niezbyt trudny. Chcesz się przejść?
Zawahałam się. Potem powiedziałam:
– Zobaczymy.
Ale już wiedziałam, że pójdę. Po co miałabym siedzieć sama w pokoju?
Prawda bolała najbardziej
Szliśmy ścieżką wijącą się wśród świerków. Zapach deszczu mieszał się z błotem i wonią wilgotnej ziemi. Marek mówił niewiele. Prowadził przechadzkę spokojnie, czasem coś pokazywał: mech, głaz, wiewiórkę. Było w tym coś kojącego.
– Sporo tu ludzi ucieka – powiedział nagle. – Chyba myślą, że góry ich poskładają.
– A nie? – odparłam.
– Poskładają. Ale może najpierw rozbiją na kawałki.
Parsknęłam śmiechem. Za głośno. Nie mogłam się powstrzymać.
– A ty co, jesteś jakimś filozofem z Doliny Kościeliskiej?
Zatrzymał się i spojrzał na mnie uważnie.
– Nie. Ale wiem, co to znaczy czuć pustkę w sobie.
Zamilkłam. Ruszyliśmy dalej, ale coś się we mnie zagotowało. Nagle, bez ostrzeżenia, wyrwało mi się:
– Nie znasz mnie. Nie masz pojęcia, co przeżyłam. Nie rób z siebie terapeuty dla każdej babki po przejściach.
Zatrzymał się zaskoczony.
– Przepraszam. Nie chciałem cię oceniać.
– Ale oceniasz. Wszyscy oceniacie. Może po prostu... zasłużyłam na tę samotność, co?
Mój głos zadrżał. W oczach zaszkliły się łzy.
– Nie zasłużyłaś – powiedział cicho.
Odwróciłam się i odeszłam, szybciej, byle dalej. Przede wszystkim – od siebie.
Nie mogłam siedzieć cicho
Szłam przed siebie, byle dalej, aż nie czułam już nóg. Zatrzymałam się dopiero, gdy ścieżka skręciła w urwisko. W dole – las, mgła, pustka. Oparłam się o drzewo i w końcu pozwoliłam sobie płakać.
Nie jak w domu – po cichu, kontrolowanie. Teraz płakałam całą sobą. Jakby coś we mnie w końcu pękło. Z kieszeni wyciągnęłam chusteczkę, a razem z nią wypadła karteczka – notatka sprzed lat, znaleziona rano w kieszeni kurtki. „Dziękuję, że jesteś. – K.”. Krzysiek. Pisał tak, zanim przestał dziękować, zanim przestał być obok.
Usiadłam na wilgotnym pieńku. Zaczęłam mówić na głos:
– Pamiętasz, jak wrzasnęłam na ciebie wtedy w kuchni? Że mam dość twojego milczenia? A ty stałeś jak słup i tylko powiedziałeś: „Przestałaś mnie słuchać”. Może miałeś rację.
Zamilkłam, jakby on nadal stał obok. A potem przypomniałam sobie tamtą kłótnię. Pierwszą prawdziwą, gdy nie wrócił na noc. Gdy powiedział „Nie wiem, czy jeszcze cię kocham”. A ja, zamiast walczyć, odwróciłam się i udawałam, że śpię.
Może od tamtego momentu wszystko zaczęło się sypać. Wtedy właśnie dotarło do mnie: to nie jego odejście bolało najbardziej. Ból brał się z tego, że przez lata zapomniałam, kim jestem bez niego. I że może warto się tego na nowo dowiedzieć.
Poczułam, że to przełom
Wróciłam do schroniska tuż przed zmrokiem. Zmęczona, ubłocona, z twarzą jak po walce. W korytarzu pachniało kolacją. Spodziewałam się, że Marka już nie będzie. Nie sądziłam, że ktoś zostaje po takiej scenie. Ale został tylko liścik.
Leżał na stoliku przy recepcji. „Dziękuję za rozmowę. W górach też można się czegoś nauczyć o sobie. M.”. I nic więcej. Żadnego numeru, żadnej wskazówki. Po prostu zniknął.
W pierwszej chwili poczułam ukłucie rozczarowania. Znowu ktoś odchodzi bez pożegnania. Ale po chwili uświadomiłam sobie: może właśnie tego potrzebowałam – nie romansu, nie ratunku, tylko impulsu, by zobaczyć siebie wyraźniej.
Usiadłam w kącie jadalni z herbatą. Obserwowałam ludzi. Parę z dzieckiem. Grupę studentów. Kobietę samotnie czytającą książkę. Każdy miał swoją historię. Ja też miałam swoją – wreszcie.
Pomyślałam sobie: „To nie była klęska. To była zmiana kierunku”. Nie czułam radości. Ale nie było już tej ciężkiej apatii. Pojawił się spokój. I cicha zgoda na to, że być może samotność nie musi być karą. Może być początkiem.
Nie zapomnę tej majówki
Wróciłam w poniedziałek wieczorem. Mieszkanie przywitało mnie chłodem, kurzem i ciszą. Zdjęłam buty, usiadłam na podłodze w przedpokoju i oparłam głowę o ścianę. Z jednej torby wysypały się żołędzie i szyszki. Nie wiem, po co je zebrałam. Może żeby coś przywieźć. Coś, co nie zniknie.
Zaparzyłam herbatę. Usiadłam przy stole. Ten sam stół, przy którym kiedyś jadaliśmy kolację. Tylko że dziś nie czułam już pustki. Raczej... przestrzeń.
Otworzyłam laptopa. Nowy folder: „Moje plany”. Zaczęłam pisać. Nie o nowym facecie. Nie o randkach ani aplikacjach. O sobie. O tym, co zawsze chciałam robić, ale odkładałam. O zajęciach z ceramiki. O wystawie, na którą nigdy nie poszłam. O szlaku, na który może wrócę – sama, albo nie sama. Nie ma to teraz znaczenia.
Spojrzałam przez okno. Na sąsiednim balkonie dzieciaki dmuchały bańki. Uśmiechnęłam się. Nie wiem, dokąd pójdę. Ale wiem jedno: ruszyłam z miejsca. I to wystarczy. Na razie.
Podniosłam kubek z herbatą i powiedziałam cicho:
– Dziękuję ci, Marku. I sobie. Bo to była majówka, której nigdy nie zapomnę.
Alicja, 39 lat
Czytaj także:
- „W majówkę mąż zaproponował mi coś, na co nie mogłam się zgodzić. Tak nie uratujemy naszego małżeństwa”
- „Pojechałam na majówkę bez męża i przeżyłam romantyczną przygodę. Nigdy mu nie powiem o tym, co zrobiłam”
- „Na wyjeździe w majówkę chciałem integrować się z koleżanką pod wspólną pościelą. Żona zwęszyła podstęp jak tanie perfumy”

