„Pogodziłam się z moim bratem dopiero na cmentarzu we Wszystkich Świętych. Jednego będę jednak żałować do końca życia”
„Pomyślałam o tej ostatniej rozmowie. Pokłóciliśmy się. Mocno. O byle co, ale z furią, jak zwykle. Odszedł wtedy, trzaskając drzwiami. A ja nie zadzwoniłam. Uparłam się. Myślałam, że jak będzie chciał pogadać, sam zadzwoni. Ale nie zdążył”.

- Redakcja
Wstaję jeszcze przed świtem. Mam to do siebie, że nie potrzebuję budzika – wystarczy, że raz pomyślę, o której muszę wstać, i już o tej porze otwieram oczy. O szóstej parzę kawę, wypijam ją w milczeniu przy oknie, zerkając na opustoszałe, ciemne jeszcze podwórko. Potem budzę się naprawdę – zmywam naczynia, zbieram włosy w ciasny kok i ruszam do szkoły. Dzień po dniu, bez zmian. Tak wygląda moje życie. Trochę bezpieczne. Trochę puste.
Mam trzydzieści cztery lata i uczę języka polskiego w liceum. Lubię swoją pracę. Lubię grzebać w tekstach, uczyć dzieciaki rozumienia drugiego dna. Czasem czuję, że jestem im potrzebna, ale na ogół po prostu odbębniam swoje i wracam do domu. Do pustego mieszkania, w którym jest za dużo myśli.
Mojego brata, Rafała nie wspominałam od roku. Od jego pogrzebu. Nawet nie wiem, czy byłam wtedy w żałobie. Czułam ulgę? Wściekłość? Nic? Sama już nie wiem. Nigdy nie mówiłam „mój brat” – mówiłam „Rafał”. Jakby to nie był ktoś ode mnie, tylko jakiś przypadek. Obcy.
Dopiero w tym roku, we Wszystkich Świętych, postanowiłam, że pójdę na cmentarz. „Już czas” – tak sobie powiedziałam. Choć nie wiem, czy naprawdę w to wierzyłam. Przez rok nie odwiedziłam jego grobu ani razu. Mama się nie dziwiła. Nie pytała. Może to i lepiej.
Powtarzam sobie, że czasem lepiej nie rozdrapywać ran. Ale prawda jest taka, że niektóre rany same nie chcą się zasklepić. Tkwią pod skórą, pulsują cicho. Czekają na moment, kiedy znów się odezwą. Jak jego imię. Jak wspomnienie tej jednej kłótni, po której już nie zdążyliśmy się pogodzić.
Poszłam go zobaczyć
Szłyśmy z mamą powoli. Ona ubrana w ciemny płaszcz, z torbą pełną zniczy i plastikowych chryzantem, sapała lekko pod górkę. Ja niosłam tylko jeden, czerwony znicz. Symbolicznie. Po co więcej?
Cmentarz był pełen ludzi. Jedni z zadumą stali przy grobach, inni poganiali dzieci, jeszcze inni rozmawiali głośno o cenie ziemniaków i węgla. Pachniało parafiną, mokrą ziemią i opadłymi liśćmi.
– Nie wiedziałam, że aż tyle ludzi nadal przychodzi – powiedziałam, przerywając ciszę.
– Rafał miał wielu znajomych – odpowiedziała mama. – Był lubiany. Inny niż ty.
Zatrzymałam się na moment, zerkając na nią kątem oka. Nie powiedziała tego złośliwie. Raczej stwierdziła fakt. Ale mimo wszystko coś we mnie drgnęło.
– Nie musisz mi przypominać – rzuciłam chłodno.
Szłyśmy dalej w milczeniu. A potem nagle stanęłyśmy. Czarny, granitowy pomnik, jeszcze świeży. Wyryte złotymi literami jego imię, nazwisko, daty życia i śmierci.
Zrobiło mi się duszno. Gula w gardle pojawiła się nagle, nieproszona. Pomyślałam o tej ostatniej rozmowie. Pokłóciliśmy się. Mocno. O byle co, ale z furią, jak zwykle. Odszedł wtedy trzaskając drzwiami. A ja nie zadzwoniłam. Uparłam się. „Jak będzie chciał pogadać, sam zadzwoni”. Ale nie zdążył.
– Chciałabym, żebyście się pogodzili – szepnęła mama, jakby czytała w moich myślach.
Zasunęłam kaptur. Chciałam, żeby nie widziała mojej twarzy. Może i chciałam się pogodzić. Ale za późno. Stałam nad jego grobem i czułam się obco. Jakby to był ktoś zupełnie inny. A przecież kiedyś… byliśmy nierozłączni.
Napisał do mnie list
Nie mogłam zasnąć tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu wstałam i zaczęłam porządkować starą komodę w salonie. Otwierałam szufladę za szufladą, aż w jednej z nich trafiłam na kopertę. Żółtą, z lekko zagiętymi rogami. Moje imię wypisane drukowanymi literami. Pismo Rafała.
Zamarłam. Serce mi przyspieszyło.
– Natalia, wiesz, że ten list czekał tu na ciebie od dawna? – usłyszałam cichy głos mamy za plecami. Stała w drzwiach. – Nie otworzyłam. To było do ciebie.
Pokiwałam głową, choć nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że list tam leży. Wcześniej jeszcze nie byłam gotowa. Teraz… wciąż nie byłam pewna, czy jestem. Usiadłam przy stole i otworzyłam kopertę. Drżącymi palcami wyjęłam kartkę.
„Wiem, że mnie nienawidzisz. I dobrze. Bo to znaczy, że coś do mnie czujesz. Ty zawsze byłaś tą lepszą – mądrą, spokojną. Ja byłem tylko cieniem. Ale czasem miałem ci za złe, że się mnie wstydzisz. Że patrzysz, jakbym był błędem w porządnym życiu. A ja… ja po prostu nie umiałem być inny”.
– Nie… – wyszeptałam. – Nie wstydziłam się. Po prostu nie umiałam cię zrozumieć.
Czułam, jak łzy spływają po policzkach. A zaraz potem – złość. Wściekłość. Że śmie napisać coś takiego. Że zostawił mnie z tym wszystkim. Szarpnęłam kartkę. Podarłam na kilka części. Ale nie wyrzuciłam. Leżały na stole, poszarpane, jak moje myśli. Gniew mieszał się ze wstydem. Żal z wyrzutami sumienia. Miał rację. I nie miał. A ja… ja nie wiedziałam już nic.
Nie zdążyliśmy się pogodzić
Usłyszałam ich głosy, zanim weszłam do kuchni. Mama i jakiś mężczyzna. Zatrzymałam się w przedpokoju, przez uchylone drzwi widziałam tylko fragment jego sylwetki – ksiądz w cywilnym ubraniu. Marek. Znałam go z dzieciństwa. Przyjaźnił się Rafałem.
– Chciał do niej pójść. Do Natalii – mówił cicho. – Mówił o tym tydzień przed… Miał w rękach ten notatnik, rozgrzebywał stare rzeczy. Miałem wrażenie, że zbiera się do czegoś ważnego.
– Ale nie zdążył – odezwała się mama. – Natalia też nie zrobiła pierwszego kroku. Są do siebie podobni. Uparci.
– Nie. Ja byłam tchórzem – szepnęłam, nie wiedząc nawet, że to powiem na głos.
Drzwi zaskrzypiały, oboje się odwrócili. Mama sięgnęła po chusteczkę. Ksiądz Marek patrzył na mnie uważnie.
– Przepraszam, nie chciałam podsłuchiwać – weszłam do kuchni. – Ale usłyszałam. Powiedział ksiądz… o notatniku?
Skinął głową i sięgnął do torby. Wyjął zeszyt w sztywnej, czarnej okładce. Wyglądał na mocno używany. Położył go ostrożnie na stole.
– Rafał przyniósł go do zakrystii. Zostawił, mówiąc: „Jeśli coś mi się stanie, daj to mojej siostrze”. Myślałem, że żartuje. Ale teraz już wiem, że nie.
Usiadłam, otworzyłam zeszyt. Na pierwszej stronie – naszkicowane skrzydła. A pod nimi słowa: „Nie umiem mówić, to zapiszę”. Przerzucałam kolejne strony – rysunki, zapiski, urwane myśli. I wiersz. Z datą sprzed kilku tygodni. „Siostra. Cisza z jej ust boli bardziej niż krzyk”. Zamknęłam oczy. I zrozumiałam – on naprawdę chciał się pogodzić. Tylko że oboje nie zdążyliśmy.
Byłam zbyt uparta
Mama siedziała przy stole z filiżanką herbaty, której nie tknęła. Notatnik Rafała leżał między nami, otwarty na stronie z rysunkiem — dwie postacie po dwóch stronach mostu. Most urywał się w połowie.
– Pamiętasz ten wieczór? – zapytała cicho. – Jego ostatnie urodziny.
Zastygłam. Tak, pamiętałam. A raczej próbowałam zapomnieć.
– Zrobiłam mu kolację, kupiłam tort – mówiła mama dalej. – Był taki podenerwowany. Chciał, żebyście usiedli razem, żebyście porozmawiali. A ty… wstałaś od stołu, zanim jeszcze zdążył zdmuchnąć świeczki.
Zamknęłam oczy. Przed oczami stanął mi tamten obraz – Rafał z butelką wina w dłoni, próbujący żartować. Ja, z lodowatym tonem, rzucająca jakimś kąśliwym komentarzem. I ten moment, kiedy trzasnęłam drzwiami, wychodząc. Zostawiłam go samego, z mamą i niegasnącym płomieniem świeczek na torcie.
– Wyszedł wtedy na balkon – ciągnęła mama. – Pamiętam, że powiedział tylko jedno zdanie: „Już nie będę próbował”. Myślałam, że mówi to w emocjach. Ale on naprawdę przestał próbować.
– Dlaczego mi tego nie powiedziałaś? – zapytałam z wyrzutem, choć sama nie wiedziałam, po co.
– Bo myślałam, że ci nie zależy – odpowiedziała spokojnie. – Ty zawsze byłaś taka… zamknięta. A ja byłam zmęczona tą waszą wojną.
Odsunęłam filiżankę, bo drżały mi ręce.
– Zależało mi – powiedziałam w końcu. – Ale nie umiałam tego pokazać. Zawsze musiałam mieć rację. Nawet wtedy, gdy wiedziałam, że się mylę.
Mama położyła mi dłoń na ręce. Nic nie mówiła. I pierwszy raz od jego śmierci pozwoliłam sobie na płacz. Bez wstydu. Bez oporu.
Wróciłam na grób
Cmentarz wyglądał zupełnie inaczej niż w dniu Wszystkich Świętych. Cicho. Pusto. Tylko wiatr szumiał między drzewami, przewracając suche liście i gasząc zapomniane znicze. Była późna godzina – szarówka, kiedy światło lamp zaczynało zlewać się z mrokiem.
Szłam powoli, z torbą przewieszoną przez ramię. W środku miałam nożyczki, chusteczkę i wazon z jego ulubionymi kwiatami – goździkami. Takimi, jakie zawsze przynosił mamie na imieniny, mówiąc, że „nie ma sensu kupować róż, skoro mama lubi łąkę”. Nie wiem, skąd mi przyszło do głowy, że właśnie one będą właściwe. Może chciałam, żeby coś z tamtego Rafała – upartego, prostego, szczerego – wróciło do mnie choć na chwilę.
Usiadłam przy nagrobku. Wyjęłam z kieszeni posklejane kawałki listu. Skleiłam je taśmą, niedbale, jakbym chciała tylko zobaczyć, czy wciąż coś z nich zostało. Potem zaczęłam czytać na głos.
– „Wiem, że mnie nienawidzisz. I dobrze…” – urwałam, bo głos mi się załamał.
Milczałam chwilę, wpatrując się w literki wyryte w kamieniu. Potem zaczęłam mówić – nie do nagrobka, ale do niego. Jakby stał obok. Jak dawniej.
– Wiem, że nie byłam dobrą siostrą. Ale ty też nie byłeś łatwy. Może właśnie o to chodziło – że byliśmy jak ogień i woda. A jednak… byłeś moim bratem. I przepraszam, Rafał. Naprawdę przepraszam.
Łzy kapały mi na dłonie. Nie ocierałam ich. Niech płyną. Może wreszcie wypłuczą to, co tyle miesięcy we mnie gniło. Postawiłam wazon z kwiatami. Płomień znicza drżał, jakby chciał coś powiedzieć. Wychodząc, odwróciłam się jeszcze i szepnęłam:
– Do zobaczenia.
Będę tego zawsze żałować
Minął miesiąc. Kwiaty przy jego grobie już dawno zwiędły, ale znicz wciąż się palił. Mama podobno co kilka dni tam chodziła. Ja – tylko raz, wtedy. Wystarczyło. Nie dlatego, że nie chciałam. Po prostu czułam, że wszystko, co miałam do powiedzenia, już zostało powiedziane.
Od tamtego wieczoru coś się we mnie zmieniło. Nie gwałtownie, nie spektakularnie — raczej po cichu. Jakby ktoś uchylił we mnie okno, przez które po raz pierwszy od dawna wpadło świeże powietrze. Wróciłam do pracy, zaczęłam częściej rozmawiać z ludźmi. Nawet uczniowie zauważyli, że się uśmiecham – może nie często, ale szczerze.
Na biurku w sypialni leży jego notatnik. Nie zamknęłam go w szufladzie, jak dawniej chowałam wszystko, co bolało. Zostawiłam otwarty na stronie z wierszem o „ciszy, która boli bardziej niż krzyk”. Czasem do niego zaglądam. Czasem piszę odpowiedzi. Nie dla niego – dla siebie. Choć już go nie ma, w tych słowach wciąż mogę z nim rozmawiać.
Mama mówi, że wyglądałam na spokojną, od kiedy wróciłam z cmentarza. Może dlatego, że pierwszy raz od jego śmierci przestałam się z nim kłócić – nawet w myślach. Przestałam też karać siebie. Zrozumiałam, że czasem pogodzić się z kimś można dopiero wtedy, gdy pogodzi się człowiek sam ze sobą.
Nie wiem, czy Rafał mnie słyszy. Ale wierzę, że gdzieś tam, po drugiej stronie, uśmiechnął się pod nosem i mruknął swoje zwykłe: „No wreszcie, siostra”. Może pogodziłam się z nim za późno. A może dokładnie wtedy, kiedy trzeba. Lepiej późno, niż nigdy.
Natalia, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ktoś uparcie zostawiał buty na grobie mojej żony. Myślałem, że to głupi żart, aż zrozumiałem, co przede mną ukrywała”
- „Zamiast zapłacić rachunek za gaz, kupiliśmy znicze na Wszystkich Świętych. Ale tak trzeba, bo wszyscy patrzą”
- „Wszystkich Świętych to rodzinna licytacja. W tym roku znowu przegrałam, bo nie kupiłam drogich zniczy”

