Reklama

Do pracy mam dwanaście kilometrów. W sam raz, żeby posłuchać wiadomości w radiu, trochę pomilczeć, trochę pomyśleć. Lubię tę ciszę poranka. To moja chwila. Ale z czasem zaczęłam podwozić Kasię, koleżankę z biura. Na początku to był przypadek – stała na przystanku, akurat lało, a my znałyśmy się z firmy. Zatrzymałam się.

– Dzięki, wybawiłaś mnie! – powiedziała wtedy.

Potem – wiadomo:

– Jedziesz może jutro też autem?

Zanim się zorientowałam, Kasia wsiadała codziennie. Nigdy nie zapytała, czy to nie problem. Przyzwyczaiła się. Wsiadała jak do taksówki, czasem z telefonem przy uchu, czasem z kawą w ręce, którą raz niechcący wylała mi na siedzenie i nie zauważyła nawet. Całą drogę mówiła: o nowym chłopaku, o butach, o tym, że w dziale znowu syf, że księgowa to chyba nie wie, jak się Excel otwiera. Ja tylko przytakiwałam albo milczałam. Milczenie to też komunikacja, podobno. Ale nie dla Kasi.

Poprzedniego dnia wszystko wyglądało tak, jak zwykle. Zatrzymałam się przy tej samej latarni, przy której Kasia zawsze czekała. Weszła do auta bez słowa, nawet nie oderwała wzroku od telefonu. Usiadła, jakby miejsce obok kierowcy należało do niej z jakiegoś powodu, który zna tylko ona. Zaczęła mówić jeszcze zanim ruszyłam.

Ciągle gadała

– Masz pojęcie, że on znowu tego nie wysłał? – zapytała, nie czekając na odpowiedź. – Mówię mu: sprawdź termin, a on swoje. Jakbym gadała z tapetą.

Przytaknęłam. Czasem wystarczało jedno krótkie „mhm”, czasem nawet i tego nie było. Nie zauważała. Mówiła dalej – o pracy, o tym, że jej matka znowu coś wymyśliła, o jakiejś imprezie, na którą chyba pójdzie, chociaż nie wie, czy warto. Słuchałam jednym uchem. Druga część mnie marzyła o ciszy.

Kiedy dojeżdżałyśmy pod firmę, zawsze wysiadła bez słowa. Trzasnęły drzwi, a ja przez chwilę siedziałam nieruchomo, zanim ruszyłam do wejścia. Czułam jakąś ciężkość w klatce, jakby ktoś podmienił mój spokojny poranek na coś, co zostawia ślad na resztę dnia. Oparłam czoło o kierownicę. Nie miałam siły się złościć.

Poszłam do automatu z kawą. Czasem lubiłam tam chwilę postać, popatrzeć na ludzi, schować się za tym papierowym kubkiem jak za murem. Stała już tam Aneta z naszego działu. Spojrzała na mnie, podniosła brwi, jakby coś widziała, choć przecież nie powiedziałam ani słowa.

– Ty to jesteś za dobra – rzuciła i zaciągnęła się aromatem swojej kawy. – Daj się czasem komuś pocałować, a nie tylko głowę podstawiasz.

Byłam naiwna

Zaśmiałam się krótko, bardziej z zakłopotania niż rozbawienia. Nie odpowiedziałam, ale te słowa zostały ze mną na długo. Powtarzałam je sobie w myślach aż do wieczora. Za dobra? A może po prostu zbyt cicha, zbyt uległa, zbyt wygodna do wykorzystania?

Zazwyczaj wstawałam, kiedy budzik zadzwonił po raz pierwszy. Tym razem zdążyłam go wyłączyć, zanim się odezwał. Coś mnie już od rana trzymało w gotowości. Wstałam, umyłam się, ubrałam. Wyszłam z domu dziesięć minut przed czasem. To była nieduża różnica, ale wystarczyła.

Nie chciałam zatrzymać się przy latarni, przy której zwykle czekała Kasia. Nie chciałam jej widzieć. Droga do pracy wydawała się krótsza. Nie było rozmowy o cudzym życiu, nie było śmiechu z rzeczy, które mnie nie śmieszyły, nie było cudzych problemów w moim aucie. Nie było Kasi.

W głowie krążyły pytania: Czy zrobiłam dobrze? Czy to dziecinne? Czy powinnam była coś jej powiedzieć? Może wystarczyłoby zwykłe „nie mogę cię dziś podwieźć”? Ale ile razy jeszcze miałabym to powtarzać? Ile razy mam być tą, która zawsze się zgadza, bo tak wygodniej, bo szkoda kogoś, bo tak wypada?

Była wściekła

Zatrzymałam się na firmowym parkingu. Nagle przypomniałam sobie, że to wtorek, dzień, w który Kasia miała zebranie z szefową o ósmej rano. Spojrzałam na zegarek. Była za dziesięć ósma. Jeśli wyszła z domu o stałej porze, właśnie teraz stała na przystanku, zmarznięta, zła, może zdezorientowana.

Przeszłam spokojnie przez recepcję, skinęłam głową ochroniarzowi, jak zwykle. Weszłam do pokoju, odwiesiłam płaszcz, włączyłam komputer. Jakiś czas potem drzwi otworzyły się z rozmachem. Wpadła Kasia. Zaczęła mówić jeszcze zanim zamknęła za sobą drzwi. Głośno, nerwowo, bez żadnego wstępu.

– Myślałam, że mogę na ciebie liczyć! – wykrzyknęła. – Wiesz, że miałam zebranie! Wiesz, że się spieszę! Czekałam jak idiotka! Telefonu też nie odbierasz! Co to w ogóle miało znaczyć?!

Mówiła przy wszystkich. Nasz dział, księgowość zza ścianki działowej, nawet Aneta wychylili się znad laptopów. Zrobiło się cicho, wszyscy patrzyli na mnie. Nie wiedziałam, czy ktoś wcześniej widział mnie w takiej sytuacji. Pewnie nie.

Nie przeprosiłam

Popatrzyłam na Kasię. Miała rozczochrane włosy, tusz rozmazany na policzku, w ręku klucze, którymi nerwowo obracała. Stała tuż przy moim biurku. Nie odezwałam się ani słowem. Spojrzałam na nią, potem odwróciłam się, podeszłam do ekspresu, wybrałam czarną kawę. Z tyłu słyszałam jej oddech, nieregularny, urywany. Nikt się nie ruszał.

Z kawą w ręku wróciłam do biurka. Usiadłam spokojnie, włączyłam ekran. Kasia jeszcze przez chwilę stała, jakby nie wierzyła, że to wszystko i że naprawdę nie zamierzam nic powiedzieć. Po chwili wyszła, trzaskając drzwiami.

Przez głowę przelatywały mi obrazy z ostatnich tygodni. Ile razy milczałam, kiedy coś mnie uwierało? Ile razy zaciskałam zęby, bo tak było łatwiej? Ile razy pozwalałam innym wsiadać w moje życie bez pytania, jakby było ich?

Teraz po raz pierwszy od bardzo dawna czułam, że jestem tu naprawdę. Nie tylko fizycznie. Byłam obecna duchem w tym biurze, przy tym biurku, z tą kawą. To była moja kawa, wypita w ciszy, na moich zasadach. Bez pośpiechu, bez słuchania o cudzych dramatach, bez udawania, że wszystko jest w porządku.

Zostawiłam ją

Po pracy wyszłam jak zawsze o szesnastej. Kurtka, torebka, telefon w kieszeni. Na parkingu już było ciemno. Przeszłam między rzędami samochodów, szukając swojego. Wiedziałam, że dziś nie będę się śpieszyć. Nigdzie nie musiałam.

Z daleka zobaczyłam Kasię. Stała przy wyjściu z budynku, oparła się o mur, ramiona skrzyżowane, wzrok wbity w ziemię. Kiedy mnie dostrzegła, uniosła głowę. Przez chwilę patrzyła, ale nie zrobiła kroku, nie podeszła, nie uniosła ręki. Tylko stała w milczeniu.

Zatrzymałam się przy drzwiach auta. Otworzyłam je, wsiadłam, powoli zamknęłam. Uruchomiłam silnik. Nie spojrzałam w jej stronę. Nie dlatego, że chciałam jej coś pokazać, po prostu nie miałam już potrzeby niczego tłumaczyć.

Ewelina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama