Reklama

Zawsze myślałam, że mężczyźni z południa są bardziej namiętni. Że to Włosi, Hiszpanie czy Grecy potrafią spojrzeniem podpalić atmosferę i zawładnąć sercem kobiety. A Skandynawowie? Kojarzyli mi się z dystansem, chłodem i lodowatym spojrzeniem. Nie spodziewałam się, że to właśnie mężczyzna z Norwegii wywróci mój świat do góry nogami. Wszystko zaczęło się od wymiany studenckiej i decyzji, by wyjechać na semestr do Oslo. Liczyłam na piękne widoki, spokój i dużo nauki. Zamiast tego dostałam coś znacznie intensywniejszego. I wcale nie chodzi tylko o temperaturę. Choć i ta momentami robiła się naprawdę wysoka.

Pierwszy wieczór w Oslo

Lot był opóźniony, a na lotnisku panował ten specyficzny północny chłód – niby wszystko działa, ale czuć, że jesteś daleko od domu. Odebrałam walizkę i wzięłam taksówkę do akademika. Na miejscu przywitała mnie koordynatorka, podała mi klucz i zniknęła, zostawiając mnie w obcym kraju, z obcymi ludźmi, w obcym pokoju.

Wieczorem zeszłam do wspólnej kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. I tam go zobaczyłam – wysokiego, jasnowłosego chłopaka w szarym swetrze, z książką pod pachą i uśmiechem, który nie pasował do stereotypu chłodnego Skandynawa.

– Hej – powiedział, nalewając sobie wody do czajnika. – Nowa?

– Tak. Przyleciałam dzisiaj z Polski – odpowiedziałam, starając się, żeby mój angielski brzmiał pewnie.

– Jestem Erik. Mieszkam piętro wyżej. Jeśli będziesz czegoś potrzebować – zapraszam.

Nie powiedział nic więcej, tylko skinął głową i wyszedł. A ja przez resztę wieczoru nie mogłam przestać o nim myśleć.

Ciepło mimo mrozu

Przez kilka dni widywałam Erika tylko przelotnie – w kuchni, na korytarzu, raz minęliśmy się na uczelni. Zawsze uśmiechnięty, uprzejmy, ale trzymał dystans. Jakby znał jakieś zasady, których ja jeszcze nie ogarnęłam. A potem przyszedł pierwszy piątkowy wieczór.

Wspólna kolacja dla studentów z wymiany. Siedzieliśmy przy długim stole, piliśmy piwo, śmialiśmy się z językowych wpadek i dzieliliśmy opowieści o domach, z których przyjechaliśmy. Erik usiadł obok mnie. Pachniał jak drewno i zimny wiatr. Brzmi absurdalnie, ale naprawdę – ten zapach zapamiętałam od razu.

– Masz ochotę później na spacer? – zapytał, kiedy rozmowy nieco ucichły.

– W taką pogodę? – roześmiałam się, patrząc na jego cienką kurtkę.

– To Skandynawia. Tu nie ma złej pogody. Są tylko złe ubrania.

Po godzinie chodziliśmy po parku obok kampusu. Było cicho, tylko liście szeleściły pod butami. Rozmawialiśmy o literaturze, o muzyce, o tym, jak różnie postrzegamy świat. Erik mówił niewiele, ale każde jego zdanie było jak ciepły ogień. Nie musiał niczego udowadniać. Słuchał. Pytał. A ja czułam, że moje gardło robi się suche, kiedy na mnie patrzył.

Zatrzymał się nagle, spojrzał mi w oczy i powiedział:

– Wiesz, że masz najpiękniejszy akcent ze wszystkich tu?

Uśmiechnęłam się niepewnie. Nie byłam przyzwyczajona do komplementów rzucanych tak spokojnie, niemal obojętnie, a jednocześnie... jakoś bardzo intymnie. Wtedy zrozumiałam, że to będzie coś więcej niż tylko znajomość z akademika.

Więcej niż słowa

Z każdym kolejnym dniem nasze rozmowy stawały się dłuższe. Erik zaczął wpadać do mojej kuchni „przypadkiem”, ja „przypadkiem” wybierałam drogę do biblioteki, którą on zwykle chodził. Powoli zbliżaliśmy się do siebie, ale bez pośpiechu. Nie było wielkich gestów. Były małe – jak jego dłonie, które raz przytrzymały mi drzwi, gdy niosłam siatki z zakupami. Albo jak wiadomość: „Zostawiłaś szalik. Mam go u siebie”.

Któregoś wieczoru przyszłam do jego pokoju po ten szalik. Zamiast oddać mi go od razu, zaproponował herbatę. Poszłam. Usiedliśmy na jego łóżku, laptop grał cicho Bon Ivera, za oknem padał śnieg. Nie rozmawialiśmy wiele. Milczeliśmy – ale to było inne milczenie. Takie, które nie ciążyło. Wręcz przeciwnie – koiło.

Dlaczego jesteś taka spokojna przy mnie? – zapytał w pewnym momencie, bez uprzedzenia.

– Może dlatego, że ty jesteś spokojny – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.

Czułam, jak moje serce bije szybciej. W tej ciszy kryło się napięcie, którego nie umiałam nazwać. On to wyczuł. Pochylił się lekko, jakby chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego... po prostu położył głowę na moim ramieniu. I tak siedzieliśmy przez godzinę, w milczeniu.

Po powrocie do pokoju długo nie mogłam zasnąć. Czułam, jakby coś się we mnie przemieniło. Nagle zaczęłam rozumieć, że ten chłopak z lodowatego kraju rozpala we mnie coś, czego wcześniej nie znałam – spokój, który uzależniał.

Jesień była gorąca

Była połowa października, a liście robiły się coraz bardziej pomarańczowe. Oslo wyglądało jak z pocztówki – ciche, kolorowe, z zimnym powietrzem, które szczypało w policzki. A ja chodziłam jak zaczarowana. Erik stał się częścią mojej codzienności. Nie byliśmy parą, nie padły żadne deklaracje, ale wszystko między nami było podszyte niedopowiedzianym „my”.

Pewnego popołudnia zaprosił mnie na kolację do swojego mieszkania – nie tego akademickiego, tylko rodzinnego, gdzie mieszkał wcześniej. Miałam wątpliwości, ale ciekawość wygrała. Pojechaliśmy tramwajem, śmiejąc się z naszych różnych podejść do życia. On mówił, że Norwegowie uczą się oszczędzać emocje. Ja, że Polacy uczą się je ukrywać.

W mieszkaniu było ciepło, pachniało cynamonem i pieczonymi ziemniakami. Sam wszystko ugotował. Patrzyłam, jak kroi cebulę, jak odsuwa włosy z czoła i jak się koncentruje, nie tracąc przy tym ani odrobiny naturalnego luzu. Zapytałam, skąd zna przepis, a on tylko wzruszył ramionami:

– Moja mama nauczyła mnie, zanim wyjechała do Bergen. Chciała, żebym umiał zadbać o siebie i… o kogoś jeszcze.

Wieczór spędziliśmy na sofie, przy świecach. Czułam się, jakby świat zewnętrzny nie istniał. Erik objął mnie ramieniem i pocałował w skroń. Nie śpieszył się, nie napierał. To nie był zryw namiętności, to było coś głębszego. W jego spojrzeniu było pytanie. W moim – odpowiedź. I wtedy, po raz pierwszy, poczułam, że ten chłód, którego się bałam, potrafi być ciepłem – tylko trzeba się do niego zbliżyć.

Nie wszystko trwa wiecznie

Nasza bliskość stawała się coraz bardziej naturalna, choć wciąż bez etykiet. Erik unikał słów „związek” czy „miłość”. Ja też się nie narzucałam, chociaż serce mi się wyrywało, żeby zapytać, czy jestem dla niego kimś więcej. Ale zamiast pytać, żyłam chwilą – tą przy nim.

Zbliżał się grudzień. Miałam wracać do Polski na święta. Wiedziałam, że nie przedłużę pobytu w Oslo. Stypendium się kończyło, a codzienność nie czekała. Powiedziałam mu o bilecie lotniczym dopiero tydzień przed wylotem.

– Na zawsze? – zapytał krótko, bez zbędnych emocji.

– Na razie – odpowiedziałam cicho. – Chyba tak.

Siedzieliśmy przy jego kuchennym stole. Cisza była inna niż wcześniej – ciężka. Erik patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, po czym sięgnął do szuflady i wyjął mały notes.

Chcę, żebyś to wzięła. Nic ważnego. Po prostu… może kiedyś przeczytasz.

Podał mi notes bez słowa wyjaśnienia. Przytulił mnie mocno, ale tym razem nie było w tym spokoju. Było napięcie, którego nie umiałam nazwać.

Ostatni wieczór spędziliśmy razem. W jego pokoju, na tym samym łóżku, gdzie kiedyś siedzieliśmy w milczeniu. Tylko tym razem milczenie bolało. Patrzyliśmy na siebie długo. Jego palce błądziły po moim karku, moje po jego policzku. Nikt nie płakał. Nikt niczego nie obiecywał. Po prostu byliśmy – ostatni raz. A potem, bez słowa, ubrałam się i wyszłam. Nigdy więcej się nie odezwał.

Rozgrzał moje serce

Minęły dwa lata. Oslo zostało wspomnieniem – zapisanym na zdjęciach, w wiadomościach, których już nie otwieram, i w notesie, który leży w szufladzie, nieruszany. Nigdy go nie przeczytałam. Czasami kusi, ale boję się, że znajdę tam zbyt wiele, albo wręcz przeciwnie – zbyt mało.

Związałam się z kimś innym. Jest ciepły, obecny, mówi „kocham” bez zawahania. Może nie sprawia, że serce mi staje, ale sprawia, że bije równo. I to też jest coś.

A jednak, kiedy jesienią liście znów robią się rude, kiedy czuję chłód na policzku, wracam myślami do tamtych dni. Do tego, jak Erik trzymał filiżankę, jak patrzył, kiedy mówiłam, jak milczał, kiedy nie było już nic do powiedzenia. I do tej jednej nocy, kiedy wszystko między nami się domknęło, choć niczego nie nazwaliśmy.

Myślałam, że to południe ma w sobie ogień. Że to Włosi będą mnie całować w deszczu, a Hiszpanie szaleć ze mną do białego rana. A tymczasem to Skandynaw – chłodny, opanowany i cichy – zostawił we mnie ślad, który parzy do dziś.

Nie wiem, czy był moją wielką miłością. Może był tylko przystankiem. Ale wiem jedno – nauczył mnie, że czasem najgorętsze emocje rodzą się tam, gdzie jest najciszej. I że nie wszystko musi być głośne, by było prawdziwe.

Nie wróciłam do Oslo. I już nie wrócę. Ale kiedy zaczyna się jesień, wciąż czuję na skroni jego spokojny pocałunek.

Zofia, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama