Reklama

Czasem myślisz, że znasz człowieka. Że po tylu wspólnych latach nic już cię nie zaskoczy. Właśnie wtedy dostajesz w twarz czymś, co ścina cię z nóg. Jestem Matylda. Mam trzydzieści cztery lata, męża Jacka, z którym jesteśmy małżeństwem od sześciu lat, i jedną wielką dziurę w sercu, która jeszcze niedawno była miejscem na zaufanie.

Nie, nie było żadnej szminki na kołnierzyku ani perfum na jego koszuli. Ale była intuicja. Ten cholerny, kobiecy radar, który potrafi wyczuć najmniejszy fałsz. I ja to poczułam. Przychodził później z pracy. Zaczął dbać o siebie jak nigdy. Nowe perfumy, siłownia, telefon przyklejony do ręki, ekran odkładany do dołu. I ten jego uśmiech – inny. Jakby bardziej… tajemniczy?

– Jacek, wszystko w porządku? – spytałam któregoś wieczoru, gdy po raz czwarty z rzędu wrócił po 22.

– Jasne, kochanie. Tylko znowu siedziałem w papierach – odparł, całując mnie w czoło. Czułam się, jakby mnie uspokajał, nie odpowiadał.

Nie miałam dowodów. Tylko poszlaki. Ale podejrzenie żyło we mnie jak pasożyt. I rosło. Aż pewnego dnia odkryłam coś, co miało wszystko zmienić. Jacek zaczął grać w grę, której zasad nie znałam, a którą wymyślił po mistrzowsku...

Znalazłam tajemniczy telefon

Zaczęłam się w tym gubić. Własne myśli gryzły mnie jak pchły. Z jednej strony: „Matylda, przestań, zwariujesz, wymyślasz”. A z drugiej... ten cholerny niepokój. Prawie fizyczny. Jak coś, co nie daje spać. Kiedyś wzięłam jego marynarkę do pralni. Z kieszeni wypadł paragon, metka – drogeria. Luksusowe perfumy. Tyle że... nie jego zapach. Ani nie mój. Popatrzyłam na nazwę i poczułam, jak robi mi się sucho w ustach.

– Jacek, kupiłeś jakieś perfumy ostatnio? – zapytałam niby od niechcenia, przy kolacji.

Zawahał się. Ułamki sekund, ale ja to widziałam.

– A, no tak… Na prezent dla Marka. Wiesz, urodziny miał – Wzruszył ramionami.

– Marka? Przecież on nawet nie używa perfum.

– No… może teraz zacznie – mruknął.

To była pierwsza rysa. Ale wtedy jeszcze wmawiałam sobie, że przesadzam. Że to nic. Aż pewnego wieczoru, gdy wrócił do domu i jak zwykle poszedł od razu pod prysznic, jego telefon zawibrował. I znów. I znów. Spojrzałam – nie mogłam się powstrzymać. Na ekranie wyświetliło się: „Aga K.”. I znowu. Pięć razy w ciągu dwóch minut.

Serce waliło mi jak młot. Zanim zdążyłam podjąć decyzję, czy odebrać, telefon zadzwonił. Ale nie ten. Drugi. Telefon, którego nie znałam, który wyjął z szuflady chyba tylko raz – i zapomniał. Albo właśnie: specjalnie nie zapomniał. Znalazłam go tydzień wcześniej, kiedy sprzątałam jego szufladę z kablami i starymi ładowarkami. Schowany w etui po powerbanku. I teraz ten drugi telefon – ten tajny – właśnie zaczął dzwonić.

Wyczuwałam każde kłamstwo

Stałam jak zamurowana. Drugi telefon Jacka wibrował, jakby chciał wyrwać się z szuflady. Dłonią ścisnęłam jego chłodną obudowę. Ekran znów pokazał: „Aga K.”. Nie znałam żadnej Agi K. z jego pracy. Żadnej Agnieszki, która przewijałaby się w opowieściach.

Chciałam odebrać. Powiedzieć „halo” i sprawdzić, czy się rozłączy. Ale coś mnie powstrzymało. Strach? A może ciekawość, która chciała zobaczyć, jak długo Jacek będzie kłamał. Schowałam telefon z powrotem i wróciłam do kuchni. Jacek wszedł po chwili. Wytarty, zadowolony, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię.

– Coś się stało? – zapytał, patrząc na mnie. – Jakaś taka jesteś… spięta.

– Nie, wszystko w porządku – uśmiechnęłam się sztucznie.

Usiadł, wyjął swój oficjalny telefon, sprawdził powiadomienia, po czym odłożył go ekranem do dołu. Zauważyłam, że już tak robił od kilku tygodni.

– A tak w ogóle… Kto to jest Aga K.? Widziałam, że dzwoniła – palnęłam, udając obojętność.

Zamarł.

– Aga? – powtórzył głupkowato. – Koleżanka z pracy. Z działu HR. Pytała, czy nie znam dobrego lekarza. O co chodzi?

Wzruszyłam ramionami, ale w środku aż się gotowałam. Skłamał. W pracy Jacka nie było żadnego działu HR, to była mała firma projektowa. Mieli jedną kadrową, nazywała się inaczej. Pamiętam, bo kiedyś byłam na ich imprezie integracyjnej.

Tego wieczoru nie spałam. Leżałam w ciemności i układałam sobie plan. Skoro nie chce mówić prawdy, to ja ją znajdę. Nawet jeśli miałabym przeszukać każdy jego mail, każdy ruch w telefonie, każdy krok. Nie wiedziałam tylko, że on już wtedy wiedział, że coś podejrzewam.

Zaczęłam grać w jego grę

Od rana grałam rolę żony, która nic nie wie. Uśmiechałam się, podałam mu kawę, pocałowałam w policzek. A potem, gdy wyszedł, usiadłam z tym drugim telefonem przy stole i zaczęłam grzebać. Był zablokowany. Oczywiście. Ale nie wiedział, że pamiętam jego stare hasła. Używał jednej z dwóch dat: naszej rocznicy albo urodzin swojego ojca. Spróbowałam obie. Druga zadziałała.

W telefonie nie było prawie nic – zero zdjęć, zero aplikacji, jeden numer zapisany pod nazwą „Aga K.” i kilkanaście wiadomości. Żadnych wyznań miłości, żadnych zdjęć biustu, jak w tanich romansach. Tylko:

„Jutro 18:30. Bez zmian?”.
„Uważaj. Ona coś wie?”.
„Nie, zaufaj mi. Wszystko się uda”.

Zrobiłam zdjęcia swoim telefonem. Odłożyłam telefon na miejsce. Planowałam. Wiedziałam, że muszę wiedzieć więcej, zanim go skonfrontuję.

Tymczasem Jacek wrócił wcześniej niż zwykle. Zmęczony, niby zatroskany.

– Na pewno wszystko w porządku? – zapytał. – Bo jesteś taka... cicha ostatnio.

– Po prostu ostatnio bywam trochę zmęczona – powiedziałam i posłałam mu uśmiech, jakiego nauczyłam się w dzieciństwie: taki, który nie pokazuje żadnych emocji.

Nie zapytałam, czemu przyszedł wcześniej. Nie chciałam, żeby był czujny. Ale byłam coraz bliżej wybuchu. Co wieczór przyglądałam się jego zachowaniu, każdemu jego słowu. Zorientowałam się, że to, co mnie najbardziej przeraża, to jego spokój. Zachowywał się tak, jakby wszystko miał pod kontrolą. Jakby... był pewien, że go nie złapię. Albo – co gorsza – jakby specjalnie pozwalał mi się zbliżać do prawdy.

Sam zostawił ten trop

Nie wytrzymałam. Dwa dni później, w środę, kiedy znów „został dłużej w pracy”, podjechałam pod jego biuro. Stałam w samochodzie jak idiotka, z duszą na ramieniu i sercem w gardle. Znałam ten budynek. Widziałam go stąd wiele razy. Miałam ochotę wparować tam jak w tanim serialu i wrzeszczeć. Ale nie zrobiłam tego. Czekałam. Godzina osiemnasta dwadzieścia. Nic. Cisza. Potem osiemnasta trzydzieści. Wtedy wyszedł. Nie sam.

Szli obok siebie. Ona miała długie włosy, czarny płaszcz i wyglądała, jakby cały świat ją nie obchodził. Jacek coś do niej mówił, uśmiechał się. Kiedy wsiedli do auta – nie naszego – serce mi się zatrzymało. Ruszyłam za nimi. Jechali na obrzeża miasta, do jakiegoś małego osiedla z nowymi blokami. Zaparkowali, wysiedli, poszli do klatki. Wpuściła go do środka. Nie wrócił przez dwie godziny.

Kiedy w końcu pojawił się w domu, spojrzałam mu prosto w oczy.

Gdzie byłeś?

– U Marka. Pomagałem mu z instalacją.

– Dziwne, bo widziałam cię pod blokiem na Grunwaldzkiej. Z jedną brunetką.

Zamarł. Ale tylko na moment. Potem uśmiechnął się. Aż się wzdrygnęłam.

– No dobrze. Skoro już to wiesz… to może usiądź. Coś ci pokażę.

Wyszedł do przedpokoju. Wrócił po chwili z... teczką. I wtedy wszystko zaczęło się walić.

Chcesz znać prawdę? No to proszę. Ale uprzedzam – będzie bolało.

Miał rację. Tego, co mi pokazał, nie przewidziałabym w najgorszym scenariuszu.

Sam szukał dowodów

– Usiądź, Matylda – powiedział Jacek cicho. – Naprawdę, usiądź.

– Nie – odpowiedziałam chłodno. – Mów. Już dość widziałam.

Wyjął z teczki kopertę. Grubą, spiętą gumką. Rzucił ją na stół. Koperta otworzyła się i wysypały się z niej... zdjęcia. Dokumenty. Fragmenty wydruków.

– Co to ma być? – zmarszczyłam brwi.

– To coś, co zbierałem... na ciebie.

Przez chwilę nie rozumiałam, co mówi. Serce mi przyspieszyło.

– Co?! – warknęłam. – Na mnie?

– Tak. I wiem, że od miesiąca grzebiesz w moich rzeczach. Że kopiowałaś wiadomości z mojego drugiego telefonu. Że podjeżdżałaś pod firmę. Że sprawdzałaś moje połączenia, trasę dojazdu, nawet rachunki z karty. Zbierałem ślady, żeby to potwierdzić.

– Żartujesz sobie ze mnie?! – krzyknęłam. – Podejrzewałam cię o zdradę, więc zaczęłam cię sprawdzać! A ty co? Odpłacasz się tym samym?

– Nie – odpowiedział spokojnie. – Ja cię wyprzedziłem.

Zaniemówiłam.

– A „Aga K.”? – zapytałam cicho. – Kim ona jest?

– Nikim. Kobietą z agencji, z którą mam podpisaną umowę na projekt, o którym nie mogłem ci mówić. Bo... to miała być niespodzianka. Dla ciebie.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Niespodzianka?!

Chciałem nam kupić dom. Po cichu. Pracuję po nocach, dorabiam gdzie mogę, konsultuję się z architektką wnętrz. Aga to ona. Tylko tyle. Ale kiedy zorientowałem się, że mnie śledzisz, pomyślałem... że dam ci grać dalej. Że zobaczę, jak daleko się posuniesz. Jak bardzo mi nie ufasz.

Zacisnęłam pięści.

– Czyli... dałeś się złapać celowo? Dałeś mi wpaść?

– Tak. Bo skoro mi nie wierzysz, to może nie powinniśmy być razem – powiedział chłodno. – I chciałem, żebyś sama zobaczyła, jak to wygląda.

Wedy zrozumiałam: on wcale nie był niewinny. Może i nie zdradzał mnie fizycznie. Ale ten teatr, ta pułapka, to... upokorzenie – to był najczystszy rodzaj zdrady. Zdrada zaufania. Miłości. Bliskości. Zrobił ze mnie zazdrosną żonę, żeby potem pokazać, jak podle się z tym czuję. Ale już wiedziałam: to koniec.

Poczułam się jak idiotka

Stałam nad stołem, wpatrując się w rozsypane dokumenty jak w gruzowisko po własnym życiu. Jeszcze wczoraj myślałam, że to ja odkrywam prawdę. Że złapię go na gorącym uczynku. Że jestem czujna, zraniona, ale silna. A to on – mój własny mąż – pociągał za sznurki przez cały czas.

– Matylda, nie chciałem, żeby tak to wyglądało – powiedział następnego dnia. Głos miał miękki, fałszywie spokojny, jak u lekarza tłumaczącego dziecku, że to tylko zastrzyk.

– Serio? Ty właśnie chciałeś, żeby to dokładnie tak wyglądało. Żebym poczuła się winna, upokorzona, paranoiczna – wycedziłam. – A ty żebyś wyszedł z tego czysty. Jak zawsze. Już niczego nie jestem pewna.

Jacek westchnął.

– To nie tak…

– Przestań. Oszczędź sobie – zgarnęłam papiery jednym ruchem i wrzuciłam je do jego teczki. – Wiesz, co boli mnie najbardziej? Nawet nie to, że nie powiedziałeś mi prawdy. Ale to, że wybrałeś ten teatrzyk. Manipulację. Zamiast jednej szczerej rozmowy.

Przez chwilę milczeliśmy. On położył dłonie na stole, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze. Ale już mnie to nie obchodziło.

– Matylda… Chciałem ci tylko pokazać…

– Nie – spojrzałam na niego po raz ostatni. – To już nie ma znaczenia.

Wyszłam. Bez walizki. Bez planu. Z jednym tylko postanowieniem: nie dam się wciągnąć w cudzą grę. W drzwiach odwróciłam się na moment.

– Gratuluję ci, Jacek. Udało ci się.

Uniósł wzrok pytająco.

– Może i nie było zdrady. Ale przestałam ci ufać. I już nie zaufam.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Może nie miałam nic, ale przynajmniej odzyskałam siebie.

Matylda, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama