„Podejrzewałam męża o zdradę, ale nie sądziłam, że jest tak bezczelny. Gniazdko miłości uwił sobie pod moim nosem”
„Wszystko, co działo się przez ostatnie miesiące, nagle nabrało sensu. Te jego zmiany nastrojów. Znikanie na całe wieczory. I to, jak unikał kontaktu fizycznego, tłumacząc się zmęczeniem. Oczywiście. Bo po prostu... miał już gdzie indziej swoją sypialnię”.

- Redakcja
Zawsze byłam typem kobiety, która ufa. Może za bardzo, może naiwnie, ale wierzyłam, że jeśli daje się komuś całe serce, to ten ktoś choć trochę się postara, by go nie zadeptać. Mój mąż, Wojtek, miał swoje wady – jak każdy – ale nigdy nie spodziewałam się, że zdolny byłby do zdrady. A już na pewno nie takiej... perfidnej, wyrachowanej i zupełnie pozbawionej wstydu. Kiedy zaczęłam coś podejrzewać, myślałam, że to może tylko moje urojenia, chwilowy kryzys. Ale to, co odkryłam, było jak kubeł zimnej wody.
Miałam swoje przeczucie
Wszystko zaczęło się od dziwnego uczucia w żołądku. Nie bólu, raczej takiego ścisku, jakby ciało próbowało mnie ostrzec, zanim jeszcze umysł był gotów coś przyjąć. Wojtek od jakiegoś czasu był inny – niby miły, niby obecny, ale jakby z innej planety. Uśmiechał się częściej niż zwykle, ale nie do mnie. Odpowiadał mechanicznie, jakby w głowie miał inne myśli. Zrzucałam to na stres w pracy, gorszy okres, może jakieś wewnętrzne wypalenie.
A potem zaczęły się „zostanę dłużej w biurze”, „mam spotkanie po godzinach”, „coś mi wypadło, nie zdążę na kolację”. Nie chciałam być typową podejrzliwą żoną, więc próbowałam to tłumaczyć sama przed sobą. Tyle że wieczory, które spędzał poza domem, stały się podejrzanie regularne – środy i piątki. Każdy tydzień.
– Wojtek, może w weekend gdzieś wyskoczymy, we dwoje? – zapytałam kiedyś przy śniadaniu.
– W weekend? No nie wiem, kochanie, chyba coś mam... Sprawdzę w kalendarzu – mruknął, nie podnosząc nawet wzroku znad telefonu.
Zamyśliłam się. Jeszcze kilka miesięcy temu sam proponował wspólne wypady. Teraz musiał „sprawdzać kalendarz”? Jakby nie chodziło o mnie, tylko o klientkę, z którą próbuje dopasować spotkanie.
Zaczęłam zauważać więcej – jak nerwowo blokował ekran, gdy wchodziłam do pokoju. Jak wychodził do kuchni odebrać telefon. Jak pachniał mocno wodą kolońską, wracając niby z pracy. Coś było nie tak. I choć wszystko we mnie krzyczało, żeby jeszcze nie robić scen – wiedziałam już, że nie wymyślam sobie tego. Intuicja kobiety rzadko się myli.
Znikał zbyt często
Zaczęłam notować. Dni, godziny, preteksty. Kiedy wracał późno. Kiedy wychodził zbyt wcześnie. Kiedy mówił, że był „na stacji” albo „z Krzyśkiem od projektów”. Nie miałam dowodów, miałam tylko swoją upokarzającą listę, w której każde słowo wołało: „Zobacz! On coś ukrywa!” Najbardziej bolało to, jak łatwo mu to wszystko przychodziło. Tłumaczenia miał jak z podręcznika. Gotowe, bez zawahania, z błyskiem w oku. Jakby ćwiczył je w lustrze. Miałam ochotę rzucić mu w twarz: „Kłamiesz!”, ale z drugiej strony bałam się, że usłyszę potwierdzenie.
Pewnego wieczoru zadzwonił.
– Kochanie, nie czekaj z kolacją. Służbowy obiad się przedłużył. Wracam późno – powiedział, a w tle usłyszałam nie stukanie sztućców, ale jakąś muzykę. Zbyt intymną jak na restaurację.
– Gdzie jesteś? – zapytałam spokojnie.
– Przecież mówiłem. Z klientami.
– W jakiej restauracji?
– Asia Garden. Dlaczego pytasz?
Aż mnie skręciło. Asia Garden była zamknięta z powodu remontu. Przechodziłam obok dwa dni wcześniej.
– Nic, tak tylko. Smacznego.
Odłożyłam telefon i poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. Nie tylko mnie okłamał. Zrobił to tak naturalnie, że aż mnie to przeraziło. To już nie było nieporozumienie. To był dowód. Pierwszy, ale wystarczająco bolesny. Jeszcze tego samego wieczoru usiadłam z laptopem i wpisałam w wyszukiwarkę: „jak sprawdzić, czy mąż ma romans”. Nie miałam pojęcia, co robię. Ale wiedziałam jedno – już nie zamierzałam być ślepa.
Znalezisko w aucie
To była sobota. Wojtek jak zwykle „wyskoczył na chwilę”, tym razem po części do samochodu. Niby miał wrócić za godzinę. Minęły trzy. Telefonu nie odbierał, a moje myśli kręciły się jak w bębnie pralki. Złość i niepokój mieszały się z upokorzeniem. W końcu złapałam za kluczyki do jego auta. Wiem, jak to brzmi. Ale musiałam. Nie chodziło już nawet o dowody. Chciałam po prostu wiedzieć.
Otworzyłam bagażnik – pusty. Schyliłam się, żeby zajrzeć pod siedzenia. I wtedy to zobaczyłam. Mała, bordowa kosmetyczka. Nie moja. Nawet nie w moim stylu. W środku – tusz do rzęs, który kosztował więcej niż cała moja kosmetyczka, czerwona szminka i... miniaturowy flakonik perfum.
Pachniały znajomo. To był ten zapach, który od czasu do czasu czułam na Wojtku, ale tłumaczył, że to nowy dezodorant. Kiedy podniosłam oczy, zobaczyłam w lusterku własną twarz – bladą, z niedowierzaniem wymalowanym na każdej rysie. Stałam tak kilka minut, zanim odważyłam się zamknąć drzwi i wrócić do domu.
Wojtek wrócił godzinę później.
– Coś się stało? – zapytał niewinnie, całując mnie w czoło.
– A jak myślisz? – odpowiedziałam, ale nie podjęłam tematu. Jeszcze nie. Chciałam zobaczyć, czy sam coś powie. Nie powiedział.
Położyłam się tego wieczoru obok niego w łóżku. On zasnął szybko. Ja nie spałam w ogóle. W głowie układał mi się plan. Nie mogłam pozwolić, żeby tak po prostu wymknął się z tej historii bez wyjaśnień. Wiedziałam, że jeśli chcę poznać prawdę – muszę go przyłapać na gorącym uczynku.
Śledztwo na własną rękę
W poniedziałek rano poszłam do pracy, jakby nigdy nic. Uśmiechałam się do współpracowników, odbierałam telefony, piłam kawę, odpowiadałam na maile. Ale wewnętrznie byłam jak kamień. Cały dzień myślałam tylko o jednym: jak sprawdzić, gdzie Wojtek spędza te swoje „wieczory z klientami”.
Z pomocą przyszła znajoma z działu IT. Justyna. Kiedyś opowiadała, jak sprawdzała, czy jej chłopak nie kłamie w sprawie wyjazdów służbowych. Miała specjalną aplikację do lokalizowania telefonu. Na hasło „mój mąż mnie okłamuje” tylko spojrzała na mnie przez chwilę, a potem kiwnęła głową.
– Dam ci link. Nie pytam o szczegóły – powiedziała i już wiedziałam, że za kilka dni będę miała odpowiedzi.
Zainstalowałam aplikację, kiedy Wojtek brał prysznic. Trwało to może minutę. Po wszystkim serce waliło mi jak oszalałe, ale nie żałowałam. Dwa dni później, w środę – klasyka – znów „został w pracy dłużej”. Tym razem nie czekałam bezczynnie. Otworzyłam aplikację i spojrzałam na mapkę. Adres? Ulica Jarzębinowa. Nie znałam nikogo, kto by tam mieszkał.
Wsiadłam w samochód i pojechałam. Wciąż miałam nadzieję, że może to jakiś klient. Może jego kuzyn. Może, może... Zaparkowałam dwa domy dalej i siedziałam w aucie, aż zobaczyłam znajomy samochód. Stał na podjeździe. Wojtek właśnie wysiadał. W ręku miał torbę z zakupami. Z zadartym uśmiechem nacisnął dzwonek. Drzwi otworzyła młoda kobieta w szlafroku. Pocałowała go w usta, a potem wciągnęła do środka.
Zaparło mi dech. Wtedy zrozumiałam, że nie chodzi tylko o zdradę. Chodziło o drugie życie, które sobie urządził. A ja przez cały ten czas byłam tylko weekendową wersją jego codzienności.
Znałam to miejsce
Ulica Jarzębinowa brzmiała dla mnie zupełnie obco, ale kiedy przyjrzałam się numerowi domu, przez moment zrobiło mi się ciemno przed oczami. Przecież... przecież byłam tam kiedyś. Kilka lat temu. Z Wojtkiem. To było mieszkanie po jego koleżance z pracy, która wyjechała za granicę i chciała je wynająć. Pamiętam, jak wówczas Wojtek stwierdził, że „za małe, za blisko centrum, hałas, brak parkingu”. Zamiast tego kupiliśmy dom pod miastem.
A teraz stałam na tej samej ulicy i patrzyłam, jak mój mąż wnosi tam butelkę wina i świeże kwiaty. I nie wnosił ich do żadnej koleżanki. Wnosił je do kobiety, która właśnie go pocałowała w drzwiach. I to nie był przypadkowy flirt. To była domowa codzienność. Uśmiech, buziak, zakupy. Jakby byli małżeństwem.
Zadrżałam. Wszystko, co działo się przez ostatnie miesiące, nagle nabrało sensu. Te jego zmiany nastrojów. Znikanie na całe wieczory. I to, jak unikał kontaktu fizycznego, tłumacząc się zmęczeniem. Oczywiście. Bo po prostu... miał już gdzie indziej swoją sypialnię. Zostałam w aucie do późna, nie wiedząc, co mam zrobić. Nie miałam siły zadzwonić do nikogo. Nie chciałam płakać. Nie chciałam też wracać do domu, w którym wciąż wisiał nasz ślubny portret.
Kiedy w końcu Wojtek wyszedł z mieszkania – z rozwianymi włosami, w tej samej koszuli co rano – nie śledziłam go. Nie musiałam. Już wiedziałam wszystko. Miał kochankę. Miał inne życie. A co gorsza – urządził je sobie w mieszkaniu, które kiedyś planowaliśmy wynająć razem. Tylko mnie w tym wszystkim już nie było.
Nie wybrałam zemsty
Wróciłam do domu grubo po północy. Wojtek już był, udawał śpiącego. Leżał w łóżku z ręką przewieszoną przez poduszkę, jak zawsze, kiedy chciał udawać niewinność. Przez chwilę tylko patrzyłam na niego w ciszy. Nagle ten widok – jego znajoma sylwetka, zmierzwione włosy, głęboki oddech – wydał mi się obcy, śmiesznie sztuczny. Jak ktoś przebrany za mojego męża.
Nie robiłam awantury. Nie wyciągałam kosmetyczki, nie pokazywałam zdjęć, nie krzyczałam. Rano wstałam, zrobiłam kawę. On wszedł do kuchni, przeciągając się teatralnie.
– Spałaś w ogóle? – zapytał.
– Mało. Ale nie szkodzi. Dzisiaj jadę do prawnika – powiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
Zamarł na chwilę, a potem próbował ratować sytuację jak nieudolny aktor.
– Czego ty znowu się czepiasz? Co znowu sobie ubzdurałaś?
Uśmiechnęłam się tylko. I właśnie wtedy poczułam, że coś się we mnie zmieniło. Nie potrzebowałam już potwierdzeń, dowodów, tłumaczeń. Widziałam wystarczająco. Wystarczająco, by wiedzieć, że nie chcę dalej żyć z człowiekiem, który potrafił tak spokojnie żyć podwójnym życiem, mijając się ze mną w kuchni, w łóżku, w codzienności – bez cienia skrupułów.
Spakowałam się w jeden dzień. Zabrałam rzeczy, psa i zdjęcia. Zostawiłam mu klucze i pustą lodówkę. Dziś nie mam już potrzeby wiedzieć, co u niego. Może dalej żyje w tym „gniazdku miłości”. Może już buduje kolejne. Ja mam ciszę. I choć momentami boli – w tej ciszy jestem wolna.
Sandra, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znicze na grobie mamy jeszcze nie zgasły, a ojciec już szukał pocieszenia w ramionach obcej kobiety. Co za tupet”
- „Teściowa chowa garnki i nie wpuszcza mnie do kuchni. Uważa, że mam dwie lewe ręce i przypalam nawet jajka na twardo”
- „Bartek robił wszystko, żebym była szczęśliwa. Płacił rachunki, spełniał zachcianki, a ja nadal nic nie czułam”

