„Podczas pracy za granicą rozkochałam w sobie francuskiego bogacza. Inna czułaby się jak w bajce, ja postawiłam warunki”
„Napisałam. Odpisał szybko. Formalnie, rzeczowo, bez czułości w słowach. Nazywał się Olivier. Kiedy trzymałam w dłoniach bilet lotniczy i mapę do jego domu w Prowansji, wiedziałam jedno – nie jadę tylko po pieniądze. Jadę po nowe życie”.

- Listy do redakcji
Wszyscy mówili, że jestem ambitna, że poradzę sobie w życiu, ale ja tylko przewracałam oczami i zaciskałam usta. Bo jak mam sobie poradzić, skoro od dziecka uczono mnie, że powinnam cieszyć się z tego, co mam? Problem w tym, że miałam niewiele. Rodzina skromna, pieniądze na styk.
Wszystkie wakacje spędzałam w domu, zarabiając jako kelnerka w małej knajpce albo opiekując się dziećmi sąsiadów. W tym roku coś we mnie pękło. Zaczęłam przeglądać ogłoszenia o pracy za granicą. Tak trafiłam na ofertę: „Francja, lato, opieka nad dzieckiem, zamieszkanie i wyżywienie w pięknym domu”. Nie brzmiało jak bajka, tylko jak wybawienie.
Napisałam. Odpisał szybko. Formalnie, rzeczowo, bez czułości w słowach. Nazywał się Olivier. Kiedy trzymałam w dłoniach bilet lotniczy i mapę do jego domu w Prowansji, wiedziałam jedno – nie jadę tylko po pieniądze. Jadę po nowe życie.
Prowansalska codzienność
Dom Oliviera był jak z pocztówki – kamienny, porośnięty winoroślą, z cieniem rzucanym przez cyprysy i z widokiem na lawendowe pola. Wysiadłam z taksówki i przez chwilę nie potrafiłam się ruszyć. Na zewnątrz wyszła dziewczynka w jasnej sukience i spojrzała na mnie spod rzęs. Kilka sekund później, za nią, stanął on – wysoki, siwiejący przy skroniach, z twarzą, która wyglądała, jakby nigdy się nie uśmiechała.
– Pani Natalia? – zapytał z francuskim akcentem, patrząc nie na mnie, tylko na walizkę, jakby ona miała więcej do powiedzenia niż ja.
– Tak. Dzień dobry. – uśmiechnęłam się niepewnie.
– Jeanne, przywitaj się – rzucił w stronę córki, a ona ścisnęła moją dłoń jakby tylko z grzeczności.
Pierwsze dni były ostrożne. Jadaliśmy osobno. Ja z Jeanne przy kuchennym stole, on z laptopem na kolanach w salonie. Rozmawialiśmy tylko o potrzebach dziecka. Ale wieczorami, kiedy Jeanne zasypiała, wychodziłam do ogrodu i siadałam na drewnianej ławce pod figowcem. Pachniało ziołami i ziemią. Tęskniłam, ale w tej tęsknocie było coś ciepłego.
Z Jeanne dogadałyśmy się szybciej, niż myślałam. Rysowałyśmy, robiłyśmy bransoletki z szyszek i tańczyłyśmy do piosenek, które znałam jeszcze z przedszkola. Olivier raz przystanął w drzwiach, gdy śmiałyśmy się do łez z mojej wymowy francuskich słówek. Nie powiedział nic, ale po raz pierwszy zobaczyłam, jak kąciki jego ust drgnęły.
To było jak promień światła, nieśmiały, ale obecny.
Uczucia nieplanowane
Z czasem wieczory zaczęły wyglądać inaczej. Jeanne zasypiała szybciej, a Olivier zostawał dłużej przy stole. Początkowo mówił mało – o winie, o pogodzie, o pracy. Słuchałam z uwagą, choć nie zawsze wszystko rozumiałam. Czułam, że chce mówić, ale nie wie, jak zacząć. A ja? Bałam się przerywać jego ciszę, która była bardziej wymowna niż niejedna opowieść.
Pewnej nocy zastałam go w ogrodzie. Siedział na tej samej ławce, na której zwykle spędzałam samotne wieczory. Trzymał w dłoni szklankę z whisky i wpatrywał się w ciemność.
– Nie śpi pani? – zapytał, nie odwracając głowy.
– Nie mogłam zasnąć. Za cicho – odpowiedziałam, zaskoczona własną szczerością.
Wskazał miejsce obok siebie. Usiadłam. Przez długi moment milczeliśmy.
– Jeanne znów się dziś śmiała – powiedział w końcu. – Długo tego nie robiła.
– To mądre dziecko – odparłam. – I bardzo samotne.
Nie odpowiedział. Po chwili po prostu wstał i wrócił do domu. Nie zaprosił mnie, nie dotknął, nie powiedział ani słowa więcej. Ale od tamtego dnia już wiedziałam, że coś się zmieniło.
Zbliżaliśmy się powoli, bez dotyku, bez zapewnień. Wspólne śniadania, zakupy na rynku, gesty – drobne, znaczące. Gdy któregoś wieczoru podał mi płaszcz i przez przypadek musnął moje palce, zadrżałam. I on też to poczuł. Nie powiedział nic. Ale spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy – nie jako opiekunkę swojej córki, ale kobietę.
Pocałunek przyszedł nagle. Przypadkowy, nieplanowany. On coś mówił, ja się śmiałam, potem przestaliśmy. Patrzyliśmy na siebie i po prostu… się wydarzyło.
Odsunęłam się od niego zaraz potem.
– Nie wiem, czy to rozsądne – powiedziałam.
– Ani trochę – odpowiedział.
I to była najprawdziwsza rzecz, jaką powiedział tego wieczoru.
Spakowałam się w nocy. Po cichu, jak złodziejka
To był zwyczajny dzień. Upał zelżał dopiero wieczorem, a dom wreszcie oddychał. Jeanne już spała, a ja siedziałam w kuchni, krojąc morele na deser. Olivier oparł się o framugę drzwi, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie chciał zaczynać od razu.
– Zastanawiałem się, czy to wszystko nie wymyka się spod kontroli – powiedział w końcu, bez żadnego wstępu.
Odłożyłam nóż. Morele pachniały słodko, aż mdląco.
– Masz na myśli… nas?
– Mam na myśli to, że od kiedy jesteś tutaj, nie umiem przestać myśleć, jak wyglądałoby życie, gdybyś została.
Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż dokończy. Czułam, że to nie jest wyznanie, tylko próba postawienia granicy.
– Nie chodzi o chwilowe zauroczenie. Wiem, że się zakochałem. I nie chcę już kolejnego pożegnania.
Zamilkł. Patrzył na mnie długo, jakby próbował zgadnąć, co dzieje się w mojej głowie.
– Co chcesz mi powiedzieć? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.
– Że nie dam rady cię puścić, jeśli odejdziesz. Jeśli odejdziesz, nie wracaj.
Zrobiło mi się niedobrze. Jakby z każdym słowem ktoś uciskał mi klatkę piersiową.
– Olivier… To dla mnie tylko wakacje. Praca na chwilę, oddech. Nie mogę podjąć życiowej decyzji między karmieniem Jeanne a ścieraniem kurzu.
Nie odpowiedział. Ale jego twarz wszystko powiedziała. Czułam jego rozczarowanie jak zimny prąd powietrza. Było w nim więcej lęku niż złości, ale jedno i drugie bolało.
Spakowałam się w nocy. Po cichu, jak złodziejka. Bałam się, że jeśli rano zobaczę go w kuchni, zaparzy kawę i uśmiechnie się, zmienię zdanie. A nie mogłam podejmować decyzji, które zmienią moje życie, tylko dlatego, że ktoś mnie potrzebuje.
Zostawiłam kartkę przy tosterze: „Muszę od ciebie odpocząć, zanim zdecyduję, czy mogę do ciebie wrócić.”
I odeszłam.
Zrozumiałam, że największą przeszkodą w życiu jest to, że nie pytamy
Znalazłam mały hotelik na skraju miasteczka, którego nazwy nawet nie zapamiętałam. Pokój był ciasny, z oknem wychodzącym na mur sąsiadującego budynku. Na początku nie przeszkadzało mi to. Chciałam widzieć jak najmniej. Światła, ludzi, jego. Chciałam się schować.
Ale w tej ciszy zaczęłam słyszeć siebie. Tę prawdziwą. Zrozumiałam, że to nie Olivier postawił mi warunki. To ja nie umiałam postawić żadnych sobie. Uciekałam nie przed nim, tylko przed odpowiedzialnością za własne wybory. Bo łatwiej było myśleć, że nie mam wyjścia.
Zaczęłam spacerować po miasteczku. Zaglądać do księgarni, obserwować ludzi. Notowałam słowa, których nie znałam. Uczyłam się języka z kartonów po mleku i reklam w oknach. I pewnego dnia pomyślałam: a co, jeśli nie muszę wybierać między „tam” a „tu”? Jeśli mogę zbudować coś swojego gdziekolwiek?
Zadzwoniłam do wykładowcy z uczelni. Zapytałam o możliwość dokończenia studiów zdalnie. Odpowiedział spokojnie, że „na pewno się coś wymyśli”. I dopiero wtedy zrozumiałam, że czasem największą przeszkodą w życiu jest to, że nie pytamy.
Wróciłam do pokoju, zdjęłam buty i położyłam się na łóżku. Poczułam lekkość. Nie dlatego, że już wiedziałam, co robić. Ale dlatego, że przestałam się bać niewiedzy.
Powrót, ale na moich warunkach
Wróciłam w sobotę po południu. Nie uprzedzałam. Szłam pieszo ostatni kilometr, bo chciałam choć trochę uspokoić oddech. Lawenda wciąż pachniała tak samo. Ale dom wydawał się inny – może mniejszy, może mniej groźny.
Drzwi otworzyła Jeanne. W pierwszej chwili tylko patrzyła, a potem rzuciła się na mnie z takim impetem, że prawie się przewróciłam.
– Natalie! Gdzie byłaś?! Tata mówił, że wrócisz, ale nie wiedział, kiedy! – zaczęła paplać bez tchu, ściskając mnie za szyję.
Poczułam łzy pod powiekami, ale połknęłam je. Nie chciałam płakać. Nie dzisiaj.
Olivier wszedł do przedpokoju w milczeniu. Miał na sobie koszulę, której wcześniej nie widziałam. Może to był przypadek. Może nie.
– Nie pisałaś – powiedział cicho.
– Nie wiedziałam, co napisać – odpowiedziałam spokojnie. – Chciałam wrócić z decyzją, nie pytaniem.
Przez chwilę patrzył na mnie tak, jakby nie wiedział, czy ma podejść, czy zostać w miejscu.
– Jeśli to tylko chwilowy powrót, zrozumiem – dodał. – Nie chcę cię wiązać. Ale…
– Olivier – przerwałam mu. – Nie zostałam, bo się zakochałam. Zostałam, bo postanowiłam, że moje życie może zacząć się tutaj. Ale na moich warunkach. Z własnym językiem, z własną przestrzenią. Chcę, ale nie chcę być dodatkiem do ciebie ani do twojego życia.
Zamarł, jakby nie wiedział, czy dobrze zrozumiał.
– Czyli…?
– Czyli możemy spróbować jeszcze raz. Ale tym razem nie ty decydujesz, czy jestem „na stałe”. I ja też nie. Po prostu… zaczniemy od nowa. Jeśli chcesz.
Uśmiechnął się lekko, niepewnie.
– Myślisz, że zdążymy na sobotni targ? Jeanne tęskniła za serami, a ja za twoim narzekaniem na ceny – powiedział.
– Nie obiecuję, że nie będę narzekać – uśmiechnęłam się – ale chętnie się przejdę.
Jeanne chwyciła mnie za rękę.
– Czy teraz już będziesz z nami zawsze?
Kucnęłam przy niej.
– Nie wiem, skarbie. Ale będę z wami dzisiaj. A potem jutro. A potem się zobaczy, dobrze?
Kiwnęła głową. To jej wystarczyło. A mnie… chyba też.
Nie spotkałam księcia z bajki
Kilka miesięcy później siedziałam w ogrodzie przed domem, w którym już nie czułam się gościem. Słońce grzało delikatnie, a powietrze pachniało figami i rozmarynem. Jeanne biegała z psem po trawniku, śmiejąc się tak, jak tylko dziecko potrafi, a Olivier krzątał się w kuchni, przygotowując lemoniadę – miał już swój rytuał: miętę zrywał zawsze tuż przed podaniem.
Czasem myślałam o Polsce. O rodzicach, znajomych, o tych wszystkich dniach, które wydawały się takie poważne, a teraz wyglądały jak korytarz prowadzący do czegoś większego. Tęsknota? Może czasami. Ale częściej – wdzięczność.
Nie spotkałam księcia z bajki. Spotkałam wdowca z cichym bólem w oczach, który nauczył się znowu oddychać. I małą dziewczynkę, która pokochała mnie szybciej, niż ja zdążyłam zrozumieć siebie.
Najważniejsze wybory nie powinny być podejmowane ze strachu. Ale z odwagi. A ja w końcu odważyłam się wybrać siebie. I nie musiałam się cofać.
„Wakacyjny kontrakt” zmienił się w życiową decyzję. A ja, po raz pierwszy, poczułam się naprawdę dorosła.
Natalia, 26 lat
Czytaj także:
- „Mąż ma kasę, ale jest sknerą. Niby elegancik w drogim wdzianku, a pod spodem połatane majtki nosi”
- „Harowałam na etacie, a potem w domu. Mąż uważał, że taka jest rola kobiety, więc pewnego dnia się zdziwił”
- „Na pilatesie rozciągnęłam ciało i granice moralności. Obudziłam w sobie kobietę i prawie zdradziłam męża”

