Reklama

Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Mój mąż nadal siorbał kawę o 6:45, nadal zostawiał skarpetki przy łóżku, a ja, jak co roku przed Świętami, wyciągałam z szafki płyn do szyb i szmatki z mikrofibry. Nasza codzienność była jak rytuał – przewidywalna, poskładana, bezpieczna, a jednak coś się w niej rozsypywało.

Mijaliśmy się

Zamykaliśmy za sobą drzwi, nie całując się na pożegnanie. Wracaliśmy do domu, zerkając na siebie krótko, jakby od niechcenia. Rozmowy były krótsze, pozbawione uśmiechów. Spojrzenia – rzadsze, unikały się nawzajem. Trwaliśmy razem, ale osobno. Ja – introwertyczna, cicha, zbyt długo wypierałam niewygodne prawdy, on – coraz bardziej nieobecny. Zamiast krzyków była cisza, zamiast kłótni – milczenie.

Od miesięcy czułam jakiś dziwny niepokój. Czasem budziłam się w nocy i po prostu patrzyłam na jego plecy. Spał spokojnie, ja nie. Miałam wrażenie, że jestem jedyną osobą, która w tym małżeństwie jeszcze czeka, jeszcze wierzy, jeszcze pamięta, jak to było, gdy słowo „my” znaczyło coś więcej.

Tęskniłam za nami. Za śniadaniami w łóżku, za rozmowami o niczym, które kiedyś ciągnęły się godzinami, za jego spojrzeniem, które mówiło: „jesteś dla mnie wszystkim”. Teraz kiedy mówił „Paula”, brzmiało to jak „przepraszam, że muszę”.

Ten dzień wyglądał zwyczajnie. Postanowiłam umyć okna na Święta. Lubiłam to robić – to jak rytuał oczyszczenia. Słoneczne światło wpadające do salonu, gładka tafla szkła bez smug. Może podświadomie potrzebowałam poczucia, że coś jeszcze mogę uczynić przejrzystym.

Myślałam, że mam zwidy

Stałam na stołku, wyciągnięta w górę, kiedy coś przykuło moją uwagę. Odwróciłam głowę powoli i wtedy ich zobaczyłam. Pod klatką stał mój mąż. Jego ramiona obejmowały pewnym ruchem obcą kobietę. To nie był taki gest, jak na powitanie przytula się znajomą. To było bliskie, swobodne, pewne. Zamarłam.

Stali naprzeciwko siebie, śmiali się. Jej dłoń na jego klatce piersiowej. Przysunęła się, nieznacznie, ale ja to widziałam. Byli całkowicie pochłonięci sobą, jakby świat wokół nich nie istniał. Nie zauważyli mnie. Patrzyłam przez szybę, z góry, niewidzialna. Serce mi przyspieszyło. Wstrzymałam oddech, palce zacisnęły się na ścierce.

– Może to nic… – powiedziałam do siebie. – Może po prostu się żegnali… może się przytulili tak po prostu… – wmawiałam sobie.

Próbowałam znaleźć jakieś niewinne wytłumaczenie. Wszystko we mnie krzyczało, że przesadzam, że wyciągam pochopne wnioski, ale obraz ich dwojga, tak bliskich, nie chciał się rozmazać. Był zbyt wyraźny.

To było przeczucie

Wieczorem nie potrafiłam już udawać. Czekałam, aż wróci z pracy. Próbowałam nie patrzeć na zegarek co pięć minut, nie analizować każdego dźwięku na klatce schodowej. Gdy wreszcie wszedł, spojrzałam na niego bez słowa.

– Widziałam was dzisiaj pod klatką – powiedziałam cicho.

Przesunął dłonią po twarzy, westchnął, a potem usiadł przy stole. Wzrok miał spuszczony, jakby sam siebie nie chciał spotkać.

– I dobrze, że w końcu wiesz.

– Czyli to prawda? – zapytałam, choć już znałam odpowiedź.

– Nie udawajmy więcej, Paula – odparł, nie podnosząc głowy.

Łzy się nie pojawiły, poczułam tylko chłód, jakby coś we mnie od środka zamarzało. W głowie miałam pustkę i jedno pytanie, które nie chciało się przebić: jak długo trwało to kłamstwo? Spojrzałam na sofę, na której od dwóch tygodni spał. Zawsze ten sam koc, ułożony jak w hotelu. Brakowało tylko numerka na drzwiach. Nie mówił nic, ja też nie. Mijaliśmy się jak sąsiedzi w windzie.

Czułam, że to koniec

Podeszłam do okna. Na dworze sypał drobny śnieg, dzieci z sąsiedztwa biegały z sankami, ktoś niósł choinkę przewiązaną sznurkiem. Patrzyłam na to wszystko, ale jak zza szyby życia, do którego już nie należałam.

Nagle zrobiło mi się zimno, chociaż grzejniki działały. Pomyślałam, że to Święta, które zapamiętam do końca życia, chociaż nie było w nich nic do zapamiętania. I wtedy poczułam, że już nie chcę tak żyć. Nie chcę czekać kolejnych miesięcy, aż coś się zmieni, aż on sam coś zrozumie, aż będzie gotów przyznać, że nas już nie ma.

Myślałam o tym, kiedy zaczął mnie zdradzać. Może nie wtedy, kiedy objął sąsiadkę, może dużo wcześniej? Może wtedy, gdy przestał się mną interesować, gdy nasze rozmowy zmieniły się w „co na obiad” i „która godzina”? Przestał mnie słyszeć, zanim dotknął innej i to bolało bardziej niż sam dotyk. Bo zdrada nie zaczyna się w łóżku, zaczyna się w kuchni, przy stole, kiedy jedno przestaje się odzywać. Nie straciłam męża, straciłam siebie. W tych wszystkich miesiącach, kiedy milczałam, kiedy czekałam, kiedy zgadzałam się na bycie nikim. Wtedy właśnie się zgubiłam, a on tylko odszedł, zabierając ciszę, którą sam tu zostawił.

Zostawił mnie

Spakował się następnego dnia, szybko, zdecydowanie.

– Tak będzie lepiej.

Nie zatrzymałam go. Nie chciałam. Stałam w progu, patrzyłam, jak znika na klatce schodowej. Drzwi zamknęły się za nim miękko, bez trzasku. I tyle go widziałam. Święta spędziłam sama. Nie z winem i kocem, nie z refleksjami przy choince, nie ze łzami w oczach, a z psem sąsiadów, który wył całą noc, z dźwiękiem lodówki i migającymi lampkami, których celowo nie wyłączyłam. Nie miałam ochoty na teatr, na kolędy, ani na udawanie, że to czas cudów.

Nikt nie zadzwonił – i dobrze. Nikt nie pytał, jak się czuję. Miałam dosyć rozmów, które nic nie zmieniają, tych pustych słów, które rzuca się z obowiązku. Przestałam się rozdrabniać, przestałam się tłumaczyć. Wyrzuciłam resztę jego rzeczy z szafy. Koszula, którą zostawił, poszła na szmaty. Książki – do kartonu. Rzeczy, które kiedyś coś znaczyły, teraz były tylko dowodem na moją głupotę. Zostawiłam tylko to, co moje. Rano zrobiłam sobie mocną kawę i postanowiłam, że będę silna.

Nie udawałam już, że jestem tą samą kobietą, którą byłam rok temu. Tamta kobieta czekała, tłumaczyła go przed sobą, bała się odejść, bo nie wiedziała, czy sobie poradzi. Ja już nie czekam, już nikogo nie tłumaczę. Nie odbuduję siebie w tydzień, ale nie muszę. Wystarczy, że już się nie cofnę.

Nie szukam zemsty. Nie chcę jego wyjaśnień, nie chcę jego łez. Chcę tylko odzyskać siebie – tę, którą zgubiłam, kiedy za bardzo kochałam, za bardzo czekałam, za bardzo milczałam. Cisza po nim była gorsza niż kłamstwo, ale z tej ciszy zbuduję coś, co wreszcie będzie tylko moje.

Paula, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama