Reklama

Nie jestem z tych, co wtykają nos w nie swoje sprawy. No, chyba że chodzi o dobro naszej wsi – wtedy nie mam wyjścia. Ktoś musi pilnować porządku. A że dożynki to czas, kiedy wszystko się może wydarzyć, to i ja miałam oczy dookoła głowy. Trochę przez przyzwyczajenie, a trochę… bo lubię wiedzieć, co się dzieje.

Pętałam się od stolika do stolika, poprawiając serwetki i zagadując ludzi, gdy zauważyłam coś nietypowego. Telefon. Leżał sobie przy stoliku z makowcem. Ekran był podświetlony, ktoś musiał go przed chwilą odblokować i zostawić. Z początku chciałam tylko sprawdzić, czy da się znaleźć właściciela, może w kontaktach albo w wiadomościach. Kciuk sam mi zjechał do galerii. I wtedy zobaczyłam zdjęcia, które zszokowały pół wsi.

Aż mnie zemdliło

Kilka selfie, zdjęcia jedzenia, jakieś zachody słońca, ale potem… potem było coś, czego nie sposób było zrozumieć inaczej. Aż mnie zemdliło.

– Nie wierzę… – szepnęłam do siebie, wodząc oczami po ekranie.

Na jednym zdjęciu całowali się przy szkolnym zapleczu, na drugim siedzieli przytuleni w aucie. A potem – zdjęcie w łóżku. Nie było wulgarne, ale nie pozostawiało złudzeń. Nauczycielka języka polskiego i Jasiek, syn burmistrza. Przecież chłopak, może dwadzieścia lat? Schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam w stronę sceny, ale nogi miałam jak z waty. Przeszło mi przez myśl, żeby udawać, że nie widziałam. Tylko jak? Takie rzeczy nie powinny dziać się w ukryciu. Ktoś musiał coś z tym zrobić. Złapałam Elkę, moją zaufaną koleżankę.

– Chodź za scenę, muszę ci coś pokazać – powiedziałam cicho.

– Co się stało? – spytała, patrząc na mnie z niepokojem.

Wyjęłam telefon i pokazałam jedno ze zdjęć. Nie to z łóżka, ale i tak mówiło, więcej niż trzeba. Elka spojrzała, zamrugała i odsunęła się o krok.

– Matko Święta. I co teraz?

– Sama nie wiem, ale coś musimy zrobić.

Musiałam to powiedzieć

Następnego dnia telefon nadal był u mnie. Nikt się po niego nie zgłosił. Przewracałam go w dłoniach, jakby sam miał mi powiedzieć, co powinnam zrobić. W końcu, z ciężkim sercem, wybrałam numer z listy kontaktów oznaczony serduszkiem. Nie miałam pewności, kto to, ale jeśli ktoś miał znać właściciela, to właśnie ta osoba.

– Halo? – odezwał się głos młodego mężczyzny, lekko niepewny.

– Dzień dobry, tu Monika z Brzeźna. Znalazłam telefon na dożynkach… chyba należy do pana. Czy moglibyśmy się spotkać?

Chwila ciszy.

– Oczywiście… Tak, już jadę – odpowiedział szybko.

Niecałe pół godziny później przed moim domem pojawił się Jasiek. Nie wyglądał na speszonego.

– Dzień dobry, dziękuję, że pani zadzwoniła. To mój telefon – powiedział, wyciągając rękę.

Nie oddałam go od razu.

– Przeglądałam zdjęcia, żeby znaleźć właściciela. I... znalazłam coś, co mnie zaniepokoiło.

Spuścił wzrok, ale nie zaprzeczył.

– My się po prostu dobrze rozumiemy, to nic złego – próbował się tłumaczyć.

– Ona jest nauczycielką. Ty dopiero skończyłeś szkołę. Ludzie nie zrozumieją. To się wyda. A wtedy...

– Nie chcę, żeby ktoś nas oceniał. Nikomu nie robimy krzywdy.

Oddałam mu telefon, patrząc mu w oczy.

– Pomyśl nad tym, zanim będzie za późno.

Zaniemówiłam

Nie minęły dwa dni, gdy w sklepie zaczęły krążyć plotki. Ktoś coś widział, ktoś coś usłyszał. W naszej wsi sekrety nie trzymają się długo. A ja... no cóż. Może nie powinnam była opowiadać Elce, ale człowiek czasem musi się wygadać. Nie sądziłam, że aż tak szybko plotka pójdzie dalej. W poniedziałek zaraz po lekcjach poszłam do szkoły. Weszłam do pokoju nauczycielskiego. Aldona siedziała przy oknie, z herbatą w dłoni i nieobecnym spojrzeniem.

– Dzień dobry, pani sołtys – uśmiechnęła się uprzejmie. – Coś się stało?

Zamknęłam za sobą drzwi.

Wolałabym porozmawiać na osobności.

Zamarła. Odstawiła kubek, wstała.

– Zapraszam do mojej klasy.

W środku pachniało kredą. Usiadłam, ale długo nic nie mówiłam. Tylko patrzyłam na nią. I nagle poczułam, że jest mi jej... szkoda.

– Wiem o pani relacji z Jaśkiem – powiedziałam w końcu cicho.

Nie rozumiem, o czym pani mówi – odpowiedziała, ale głos jej lekko zadrżał.

– Niech mi pani nie kłamie. Znalazłam telefon. Zdjęcia. Już nie tylko ja wiem.

Zamilkła. Patrzyła przez chwilę w okno.

On nie jest moim uczniem – powiedziała cicho. – I nie jestem jego opiekunką. To nie jest... nielegalne.

– To skandal. I wywoła burzę. Pani wie, jak ludzie potrafią być okrutni.

Spojrzała mi prosto w oczy.

– My się naprawdę kochamy.

Zaniemówiłam.

Nabrałam wody w usta

Wieść rozeszła się po wsi. Jedna sąsiadka powiedziała drugiej, tamta dodała swoje i po chwili ludzie już nie tylko mówili, ale tworzyli własne wersje historii. Że niby Aldona spotykała się z Jaśkiem jeszcze w czasie matur, że burmistrz o wszystkim wiedział i milczał, że nawet dyrektorka szkoły kryła cały romans.

– Wiedziałaś, prawda? – zapytała mnie sąsiadka.

Nie wypowiadam się na temat cudzych spraw – odparłam, choć wewnątrz aż mnie paliło.

Zaledwie dwa dni później burmistrz pojawił się u mnie na podwórku. Bez zapowiedzi, bez kurtuazji.

Wiem, że to ty znalazłaś telefon Jaśka.

Nie zaprzeczyłam.

– I wiem, że wiesz. Wszystko się wydało. W pracy się ze mnie śmieją, radni dzwonią, pytają, czy to prawda. A ja... ja nawet nie wiem, co odpowiedzieć.

– A to prawda? – zapytałam.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Chciałem wierzyć, że to tylko chwilowe zauroczenie. Ale on się nie chce wycofać. Ona też nie.

– I co zrobisz?

– Nie wiem. Muszę jakoś posprzątać ten bałagan.

– Czasem nie da się posprzątać. Trzeba przeczekać burzę.

Zamilkliśmy. Nad nami szumiały liście. Cisza była cięższa niż słowa.

Było mi żal

Minął tydzień. Aldona nie pojawiła się w szkole, podobno wzięła urlop zdrowotny. Jasiek? Widziano go, jak wsiadał z walizką do pociągu na stacji w sąsiedniej miejscowości. Podobno pojechał do Wrocławia. Ludzie szeptali, że „uciekł”, choć nikt nie wiedział, czy to prawda. W niedzielę poszłam do kościoła. Siedziałam w trzeciej ławce, tuż przy przejściu. Msza szła swoim torem, ale czułam na sobie spojrzenia. Każdy wiedział, że miałam coś wspólnego z całą sprawą. Że wiedziałam. Że byłam pierwsza. I może jedyna, która widziała wszystko czarno na białym. Po nabożeństwie podeszła do mnie Aldona. Niespodziewanie. W prostym płaszczu, bez makijażu, z podkrążonymi oczami.

– Dziękuję, że nie rozgłosiłaś tego sama. Że przyszłaś do mnie najpierw.

Zrobiłam to, co uznałam za słuszne – odparłam spokojnie. – I tak wszystko wyszło.

– Bo musiało. Tylko to nie tak miało wyglądać.

Spojrzałam na nią uważnie.

– A jak?

– Myślałam, że może... jak trochę przeczekamy, to ludzie zapomną...

Ludzie zawsze będą gadać. Ale czy pani naprawdę wierzyła, że się uda?

Uśmiechnęła się smutno.

Wierzyłam w nas. I nadal wierzę. Tylko... teraz musimy żyć inaczej. Na jakiś czas osobno.

Patrzyłam, jak odchodzi w kierunku plebanii. Prosta sylwetka. Cicha. Inna niż kiedyś.

Miałam wątpliwości

Od tamtej niedzieli minęło kilka tygodni. W naszej wsi życie niby wróciło do normy – dzieci chodzą do szkoły, sklep pachnie świeżym chlebem, a ludzie gadają o pogodzie i cenie ziemniaków. Coś się jednak zmieniło. Już nikt nikomu nie ufa tak jak dawniej. Aldona zniknęła z krajobrazu Brzeźna. Nikt nie wie, czy wróci. Jasiek czasem dzwoni do swojego ojca – tak przynajmniej mówi burmistrz – ale o Aldonie nie wspomina.

Czasem czuję dziwne ukłucie w sercu. Może i powinnam była go zostawić ten telefon albo oddać bez słowa. Tylko wtedy znów pytam samą siebie: czy prawda nie powinna ujrzeć światła dziennego? Nie jestem pewna. I może nigdy nie będę. Jedno wiem na pewno – w tej wsi nic nie ginie. Nawet miłość, choć nieakceptowana, zostawia ślad. I może kiedyś, za kilka lat, ludzie spojrzą na tę historię inaczej. A na razie – zostaje cisza. I trochę więcej ostrożności.

Monika, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama