„Podarowaliśmy dzieciom nasz ukochany domek letniskowy nad jeziorem. To, co z nim zrobili, woła o pomstę do nieba”
„Oddaliśmy ten domek dzieciom kilka miesięcy temu. Tak po prostu, z serca. Wydawało się, że to mądry krok. Myśleliśmy z Wiktorem, że będą się nim opiekować. Że zrozumieją wartość wspomnień. Ale coraz częściej mam wrażenie, że popełniłam błąd...”.

- Redakcja
Cisza poranka najbardziej cieszy mnie na emeryturze. Siadam w kuchni, parzę kawę z kawiarki, tę samą od lat, i patrzę przez okno na drzewo, które pamięta jeszcze dzieciństwo Pawła. Kiedyś wspinał się na nie jak małpa, a ja tylko krzyczałam:
– Zejdź, bo sobie kark złamiesz! – a on tylko się śmiał.
Ostatnio dużo myślę o domku. Naszym letniskowym, drewnianym domku nad jeziorem. Spędziliśmy tam z Wiktorem pół życia. Remontowaliśmy go sami – deska po desce, kafelek po kafelku. To tam Julia zdmuchiwała świeczki z tortu, kiedy skończyła pięć lat. Tam Paweł nauczył się pływać. Marta, wnuczka, mówiła, że to jej „tajemniczy pałac”.
Oddaliśmy ten domek dzieciom kilka miesięcy temu. Tak po prostu, z serca – „na przyszłość”, żeby się już nie kłócić, kto po nas co dostanie. Wydawało się, że to mądry krok. Myśleliśmy z Wiktorem, że będą się nim opiekować. Że zrozumieją wartość wspomnień. Ale coraz częściej mam wrażenie, że popełniłam błąd...
– Myślisz, że będą tam jeździć? – zapytałam Wiktora przy porannej kawie.
– Pewnie tak, po swojemu. Wiesz, młodzi teraz mają inne priorytety – odpowiedział, z tym swoim spokojem, który czasem mnie denerwuje.
– Ale nie zapytają nas o nic?
– Helenko, daliśmy im. Teraz to ich.
Ale przecież to był nasz domek...
Tak po prostu go sprzedali
Wiedziałam, że coś jest nie tak, zanim jeszcze Wiktor skończył rozmowę. Stał na tarasie z telefonem przy uchu, kiwał głową, ale mina mu zrzedła. Gdy skończył, odłożył telefon na stół i spuścił wzrok.
– Kto dzwonił? – zapytałam, chociaż już przeczuwałam odpowiedź.
– Andrzej. Sąsiad z działki.
– I?
– Helena… Domek. On mówi, że widział tam ludzi z agencji. Że „już po sprzedaży”. Że sprzedali.
Na chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami. Usiadłam.
– Co ty gadasz? Jak to „sprzedali”? Kto?!
– No... dzieci. Paweł i Julia.
Chwyciłam telefon. Ręce mi się trzęsły, kiedy wybierałam numer Pawła.
– No hej, mamo – odebrał, jakby nic się nie stało.
– Paweł. Co z domkiem?! – rzuciłam bez wstępów.
– A, to. Sprzedaliśmy. I tak nikt tam nie jeździł, stał pusty. Szkoda, żeby się marnował.
– Sprzedaliście?! Bez pytania? Bez słowa?
– Mamo, przecież to już nasza własność. Zrobiliście akt darowizny, więc...
– Ale my wam go daliśmy z myślą, że będzie w rodzinie! Że dzieci, wnuki...
– Mamo. Przestań. To był tylko domek. Dostaliśmy ofertę, skorzystaliśmy. Nie ma sensu robić dramatu.
– Paweł, to nie był tylko domek – wyszeptałam, czując, jak głos mi się łamie. – Tam był cały nasz świat.
– Mamo, nie przesadzaj – powiedział sucho. – Poszło, trudno. Trzeba iść dalej.
Rozłączyłam się bez słowa. Patrzyłam na telefon, jakby mnie uderzył. Wiktor milczał, jak zawsze, kiedy robi się naprawdę źle. Ja za to czułam, że coś się we mnie złamało. Jakby ktoś wyrwał mi serce i nawet nie powiedział: „przepraszam”.
To wszystko dla pieniędzy
Nie czekałam długo. Wsiadłam w tramwaj i pojechałam do Julii. Zadzwoniłam domofonem bez zapowiedzi. Otworzyła zdziwiona, jakby nie wiedziała, co się właśnie wydarzyło.
– Mama? Wszystko w porządku?
– Nie – odpowiedziałam krótko i weszłam do środka.
Usiadłyśmy w salonie. Na stole stała herbata i ciastka. Jakby życie toczyło się swoim beztroskim rytmem, jakby nic się nie stało. Julia nerwowo poprawiała rękaw swetra.
– Paweł mi powiedział – zaczęłam. – Sprzedaliście domek.
– Mamo... Myślałam, że on sam ci powie.
– Julia, wyście to zrobili razem?
Zamilkła. Unikała mojego wzroku. W końcu skinęła głową.
– Tak. Podjęliśmy decyzję wspólnie.
– I nawet nie przyszło wam do głowy, żeby nas zapytać? Pogadać?
– Ale mamo, przecież wy już nie jeździliście tam od lat...
– To nie znaczy, że nie był dla nas ważny! To był nasz dom, Julia! Tam się wychowaliście!
– Mamo... Przestań. Nie dramatyzuj. To był tylko stary domek letniskowy. I wymagał remontu. Kto miał się tym zająć? Paweł? Ja?
– A pieniądze? Co z nimi?
– Podzieliliśmy się. Ustaliliśmy, że to będzie uczciwe.
Zatkało mnie. Podzielili się. Tak po prostu.
– Czy wyście zwariowali?! To było coś więcej niż nieruchomość!
– Mamo, naprawdę nie chcieliśmy cię zranić...
– A co z Martą? Przecież ona tam kochała jeździć.
Julia zamilkła. W tym milczeniu było wszystko. Wiedziałam, że nie zrobili tego ani dla Marty, ani dla nikogo innego poza sobą.
Wróciłam do domu. Wiktor siedział w fotelu.
– I co?
– Podzielili się, Wiktorze. Po równo. Sprzedali nasze ukochane miejsce i zrobili sobie z niego wakacyjny budżet.
On tylko spuścił głowę. A mnie dusił gniew.
Już wszystko wiedziałam
W niedzielę dzieci miały przyjść na obiad. Czekałam na nich z bijącym sercem. Szłam właśnie do korytarza, sprawdzić, czy może idą. Wtedy ich usłyszałam. Cichy głos, dobywający się zza drzwi wejściowych.
– No i mama teraz robi sceny – mówiła Julia. – Serio, Paweł, nie sądziłam, że tak to przeżyje. Myślałam, że będzie ulga, że to sprzedaliśmy.
Zamarłam. Cofnęłam się o krok i nasłuchiwałam, choć czułam, jak w środku wszystko mi się zaciska.
– Jakbyśmy ich pytali, to by się zaczęły dramaty – odpowiedział Paweł. – No i się zaczęły. Tyle że później.
– Marta też się wkurzyła – dodała Julia. – Mówi, że „zabraliśmy jej dzieciństwo”. Przesadza, wiadomo, że miała sentyment, ale ile razy tam była w ostatnich dwóch latach?
– No i co, miało się wszystko sypać tylko dlatego, że ktoś tam kiedyś coś przeżył? – mruknął Paweł. – To był kawałek drewna na działce. A teraz mamy po trzydzieści tysięcy więcej. I tyle.
Zadrżałam. Odsunęłam się od drzwi. Czułam się, jakby ktoś właśnie przetarł moją duszę papierem ściernym.
Drewniany domek, z sercem wyłożonym w każdą listewkę. Kiedyś chronił nas przed deszczem, teraz sam został sprzedany razem z naszymi wspomnieniami.
Usiadłam na krześle w kuchni. Cicho, żeby mnie nie usłyszeli, zaczęłam płakać. Dla nich to był kawałek drewna. Dla mnie – kawałek mnie samej.
Wtedy po raz pierwszy w życiu poczułam, że... nie mam już dzieci. Mam dorosłych ludzi, którzy z moimi wspomnieniami zrobili, co chcieli. I nawet nie pomyśleli, że może warto zapytać.
Pozostało mi tylko wspomnienie
Wieczorem usiedliśmy z Wiktorem przy komodzie w salonie. Cicho grało radio, jakieś skrzypce, które tylko pogłębiały ten smutek, co wisi nad nami od kilku dni.
Na kolanach miałam stary album. Zdjęcie z lata ‘96 – Paweł siedzi w pontonie, Julia z wiankiem z mleczy. Obok ja, z rozczochranymi włosami, w koszuli flanelowej, trzymam ich za ręce. W tle domek – jeszcze w surowym drewnie.
– Wiesz, ile razy baliśmy się, że go trzeba będzie rozebrać? – powiedziałam cicho. – Pamiętasz, jak po tej nawałnicy dach przeciekał? A ty się wspinałeś z wiadrem i folią budowlaną?
Wiktor kiwnął głową. Nic nie mówił. Od zawsze był z tych, co przeżywają w środku.
– A jak Julia miała ospę i nie mogliśmy jechać, to płakała trzy dni, że nie spędzi wakacji w „naszym królestwie” – uśmiechnęłam się przez łzy. – I ta huśtawka między dwoma brzozami. Marta zawsze mówiła, że to jej samolot.
Zamilkłam. Przełknęłam ślinę. Coś mnie dławiło w gardle.
– To nie był tylko domek, Wiktorze. To był nasz dom, nasze lato, nasze wspomnienia… a oni to potraktowali jak stare meble.
Mój mąż nie odpowiedział. Po prostu wyciągnął rękę, objął mnie mocno i przytulił. Siedzieliśmy tak w ciszy. Jakby nic więcej nie zostało do powiedzenia. Może i rzeczywiście nie zostało.
Czułyśmy z wnuczką ten sam żal
Pojechałam do Marty bez zapowiedzi. Julia była w pracy, więc wnuczka sama otworzyła mi drzwi. Była zaskoczona, ale ucieszona. Usiadłyśmy w jej pokoju, między plakatami zespołów, na łóżku z narzutą w kratkę.
– Babciu… Coś się stało?
– Chciałam po prostu… pogadać.
Marta milczała chwilę. A potem, nagle, jakby czekała na tę rozmowę od dawna, powiedziała:
– Wiem, co zrobili. Mama powiedziała, żebym się nie obrażała. Ale się obraziłam. I to bardzo.
Patrzyłam na nią zaskoczona.
– Byłam tam tyle razy – mówiła. – Sama, z wami, z mamą. Tam były moje najlepsze wakacje. Ja... nie rozumiem, czemu nikt mnie nie zapytał. Nawet nie powiedzieli wcześniej, że chcą go sprzedać.
Wzięła poduszkę i mocno ją przytuliła.
– To było nasze miejsce. Takie tylko dla nas. A teraz… jakby go nigdy nie było.
– Dziękuję, że to mówisz – wyszeptałam. – Myślałam, że tylko ja tak czuję.
– Nie. Ja też. I jestem zła. Nawet z nimi nie rozmawiam o tym, bo co mam powiedzieć? Że sprzedali część mnie?
Objęłam ją. Po raz pierwszy od tego wszystkiego poczułam coś innego niż pustkę – że ktoś pamięta. Że jeszcze nie wszystko przepadło.
– Babciu… Gdybym miała pieniądze, odkupiłabym go. Dla nas.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Już nie trzeba, Martuś. Wystarczy, że mamy te wspomnienia. I siebie.
Siedziałyśmy razem jeszcze długo. Cicho. Blisko. Jakbyśmy obie ratowały to, co nam zostało. Nie umiem im wybaczyć. Nadal ich kocham – bo jak przestać kochać własne dzieci? – ale już ich nie rozumiem. I chyba nigdy nie zrozumiem.
Helena, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Domek letniskowy po rodzicach miał być ratunkiem z długów. Dziś jest ruiną, tak jak moje kontakty z rodzeństwem”
- „Dałam młodym 5 tysięcy do koperty, choć to były moje ostatnie pieniądze. Synowa uznała, że jestem skąpa”
- „Syn wyciągnął od nas 50 tysięcy. Teraz ucieka przed nami jak złodziej, żeby nie oddać ani złotówki”

