„Pod sklepem znalazłam portfel wypchany pieniędzmi. Musiałam zdecydować, czy zachować się uczciwie, czy spełnić marzenia”
„Nikt nie widział, jak go podnoszę. Nikt nie widział, że go mam. W mojej głowie zaczęły się mnożyć pytania, których nigdy wcześniej sobie nie zadawałam. A jedno z nich brzmiało najgłośniej: co teraz zrobisz?”.

Nigdy nie sądziłam, że zwykłe zakupy w supermarkecie staną się początkiem wewnętrznego kryzysu, który zmusi mnie do spojrzenia na siebie zupełnie inaczej. Miałam wtedy trzydzieści dwa lata, jedno niespełnione marzenie, kredyt na karku i poczucie, że życie przecieka mi między palcami. Właśnie wtedy, wracając z zakupów, zobaczyłam portfel leżący pod samochodem na pustym miejscu parkingowym. Podniosłam go odruchowo. Był gruby i ciężki. Gdy go otworzyłam, zobaczyłam plik banknotów, tak gruby, jakiego jeszcze w życiu nie trzymałam w dłoni. I wtedy zaczęło się prawdziwe piekło w mojej głowie.
Zwykły dzień, niezwykłe znalezisko
Wyszłam ze sklepu wkurzona, bo znowu ceny wszystkiego poszły w górę. Karton mleka za prawie pięć złotych? Przecież to jakiś absurd. Zakupy miałam niewielkie – trochę warzyw, płyn do naczyń, makaron. Może i nie było tego dużo, ale w portfelu zostało mi już tylko dwadzieścia złotych. Wystarczyło na chleb i może coś słodkiego, jakby człowiek chciał się pocieszyć. Zmęczona i zrezygnowana szłam w stronę auta.
Zobaczyłam go przypadkiem. Leżał tuż przy lewym przednim kole stojącego samochodu. Brązowy, skórzany, całkiem elegancki. Rozejrzałam się – nikt nie patrzył. Schyliłam się i podniosłam go szybko, zerkając przez ramię. Zmroziło mnie trochę, jakbym właśnie zrobiła coś złego. Ale przecież to tylko portfel. Może komuś wypadł, może wróci się po niego. Miałam zamiar oddać go do biura ochrony, naprawdę.
Zanim jednak to zrobiłam, ciekawość wygrała. Otworzyłam go. I aż usiadłam na fotelu w swoim aucie, żeby się nie przewrócić. W środku były setki – może nawet tysiące – złotych. Banknoty pięćset, dwieście, sto. Bezładnie poukładane, ale było ich sporo. Pomiędzy nimi – dowód osobisty jakiegoś mężczyzny. Andrzej K., lat pięćdziesiąt osiem.
– Boże, ile tu może być... – szepnęłam do siebie.
Nikt nie widział, jak go podnoszę. Nikt nie widział, że go mam. W mojej głowie zaczęły się mnożyć pytania, których nigdy wcześniej sobie nie zadawałam. A jedno z nich brzmiało najgłośniej: co teraz zrobisz?
Kusząca zawartość
Siedziałam w samochodzie chyba z dziesięć minut, wpatrzona w ten przeklęty portfel, jakby miał mi sam powiedzieć, co robić. Palcami przesuwałam po banknotach, nie wierząc, że trzymam tyle pieniędzy. Przeliczyłam szybko – ponad osiem tysięcy. Może więcej, bo kilka banknotów się przykleiło do siebie. I wtedy zaczęło się to szalone kołatanie serca.
– Oddaj to, Iza – mówił jakiś cichy głos w mojej głowie. – To nie twoje. Ktoś może teraz płakać, szukać, wzywać pomoc.
Ale zaraz pojawił się drugi głos, głośniejszy, bardziej kuszący.
– A może to twoja szansa? Życie rzuciło ci pod nogi dar od losu. Zasługujesz na coś więcej niż tylko ciągłe zaciskanie pasa.
Zamyśliłam się. W tamtym tygodniu bank zadzwonił w sprawie zaległości w spłacie raty. A ostatnie wakacje? Nawet nie pamiętam, kiedy byłam nad morzem. Moja praca w biurze rachunkowym ledwo wystarczała na podstawowe potrzeby. Od trzech lat marzyłam o kursie fotograficznym – takim prawdziwym, profesjonalnym. Ale zawsze brakowało pieniędzy. Zawsze coś ważniejszego.
Patrzyłam na portfel i czułam, jak w środku walczą ze sobą dwa światy. Ten uczciwy, skromny, przewidywalny... i ten drugi – bardziej niebezpieczny, ale kuszący jak nigdy wcześniej.
– Jakby ktoś zostawił te pieniądze specjalnie dla mnie... – pomyślałam. – Przecież to jak znak. Może wreszcie mam szansę zrobić coś dla siebie?
Wtedy zablokowałam drzwi od środka. Nagle nie chciałam, żeby ktokolwiek podszedł. Chciałam pobyć z tą decyzją sama. Z tą pokusą. Z tym ciężarem.
Marzenia, które czekają
Pojechałam do domu okrężną drogą, jakby ktoś miał mnie śledzić. Co chwilę spoglądałam w lusterko, a dłonie lepiły mi się od potu. Portfel leżał na siedzeniu pasażera, owinięty w moją szalikową chustę. Jak skarb, który trzeba ukryć. Jak coś, czego nie powinnam mieć.
Gdy tylko weszłam do mieszkania, zamknęłam drzwi na dwa zamki i zasłoniłam rolety. Serce waliło mi jak oszalałe, ale w głowie zaczęły pojawiać się obrazy. Widziałam siebie z aparatem w dłoni, robiącą zdjęcia w Toskanii albo na Islandii. Widziałam maila z gratulacjami: „Pani Izabelo, została Pani zakwalifikowana do programu fotograficznego w Barcelonie.” Albo siebie otwierającą własne studio.
– Przecież to nic złego... – mówiłam sama do siebie, siadając na kanapie i wyciągając portfel. – Ten facet pewnie ma tyle forsy, że nawet nie zauważy braku ośmiu tysięcy. A ja? Ja ledwo wiążę koniec z końcem.
Spojrzałam na dowód osobisty. Andrzej K. Nawet zdjęcie miał jakieś takie obojętne. Nie wyglądał na ofiarę losu. Prędzej na kogoś, kto raczej gubi pieniądze niż je liczy.
Zadzwoniłam do Magdy.
– Gdybyś znalazła portfel z kasą, oddałabyś?
– Oczywiście, że tak. Przecież to kradzież, jak się go zatrzyma– odparła bez zawahania. – Coś się stało?
– Nie, tak tylko... z ciekawości – skłamałam.
Rozłączyłam się szybko. Wiedziałam już, że jej nie mogę o niczym powiedzieć. Nikt mnie nie zrozumie. Nikt nie wie, ile miałam w życiu razy pod górkę. A może to właśnie był ten moment, w którym mogłam skręcić w swoją drogę?
Głos rozsądku i sumienia
Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku, a sufit gapił się na mnie jak sędzia. W głowie toczyły się dialogi, których nikt nie słyszał poza mną. W jednej wersji kupowałam aparat, zapisywałam się na kurs, zaczynałam od nowa. W drugiej – szłam na policję, oddawałam portfel i wracałam do swojego szarego życia.
Rano weszłam do kuchni, zrobiłam kawę i znowu usiadłam przy portfelu. Znowu go otworzyłam. Banknoty nie zniknęły, a imię i nazwisko nadal były te same. Zastanawiałam się, co by powiedział tata, gdyby żył.
– Uczciwość to jedyne, co naprawdę masz, Iza – mówił mi, gdy byłam mała i oddałam portmonetkę z dziesięcioma złotymi, którą ktoś zgubił na chodniku.
Ale wtedy byłam dzieckiem. Nie miałam rat, marzeń w progu spełnienia i życia, które utknęło gdzieś między fakturami a koniecznością. Około dziesiątej zadzwoniłam pod numer z wizytówki znalezionej w portfelu. Bałam się jak przed egzaminem.
– Halo?
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panem Andrzejem K.?
– Tak, słucham?
– Chyba... chyba znalazłam pański portfel. Na parkingu, wczoraj, pod hipermarketem.
Zapadła cisza. A potem westchnienie – długie, głębokie.
– Boże, myślałem, że już po wszystkim. Dziękuję pani, nawet nie wie pani, ile to dla mnie znaczy.
Nie powiedziałam nic więcej. Umówiliśmy się, że przekażę mu portfel dziś po południu. Gdy się rozłączyłam, spojrzałam na swoje odbicie w oknie. Wyglądałam jak ktoś, kto właśnie przegrał... a jednocześnie jak ktoś, kto się z tego podniósł.
Prawda, która boli
Spotkaliśmy się na parkingu, tym samym, na którym go znalazłam. Podszedł do mnie niepozorny mężczyzna w beżowej kurtce. Zaskoczyło mnie to, bo spodziewałam się kogoś pewnego siebie, może z teczką, z eleganckim zegarkiem. A ten pan wyglądał na zmęczonego życiem.
– Dzień dobry, pani Izabela? – zapytał nieśmiało.
– Tak. Ma pan przy sobie jakiś dowód tożsamości? – spytałam przezornie, choć już po twarzy poznałam, że to on.
Pokazał prawo jazdy. Bez słowa wyciągnęłam portfel i podałam mu. Otworzył go, zajrzał do środka, policzył.
– Wszystko jest. Nawet nie wiem, jak mam pani dziękować... To były pieniądze na operację mojej żony. Nie miała ich jak przelać, a ja głupi – zostawiłem portfel na dachu samochodu. Odjechałem, a on spadł. Zorientowałem się dopiero godzinę później. Myślałem, że przepadły.
Zatkało mnie. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie otwartą dłonią w twarz. Te osiem tysięcy, które chciałam zatrzymać na spełnienie marzenia, miały komuś ratować życie. Chciałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.
– Dobrzy ludzie jednak istnieją – dodał cicho. – Niech się pani wiedzie, pani Izabelo. Naprawdę.
Uśmiechnął się blado i odszedł w stronę auta. Stałam jak wmurowana. Gdy zniknął za drzwiami samochodu, poczułam, jak z moich oczu wypływały łzy, których nie mogłam powstrzymać. Łzy ulgi. Wstydu. I czegoś, co przypominało... dumę.
Rozrachunek z samą sobą
Wieczorem siedziałam przy biurku i patrzyłam na pustą kartkę. Przed sobą miałam ulotkę kursu fotograficznego, którą trzymałam w szufladzie od ponad roku. Jeszcze rano byłam gotowa sprzedać własne sumienie, żeby zamienić ten kawałek papieru na coś prawdziwego. Teraz... już nie byłam taka pewna.
Nie zdobyłam tych pieniędzy. Ale zdobyłam coś innego – poczucie, że potrafię jeszcze dokonać właściwego wyboru. Nawet jeśli ten wybór boli. Nawet jeśli oznacza rezygnację z czegoś, co wydawało się tuż na wyciągnięcie ręki. Zrozumiałam, że czasem życie wystawia nas na próbę tylko po to, żeby pokazać, kim naprawdę jesteśmy. Bo nie chodzi o to, czy marzysz – chodzi o to, co zrobisz, gdy marzenie zderzy się z czyimś nieszczęściem.
Kilka dni później, zupełnie niespodziewanie, odezwała się do mnie fundacja, do której kiedyś wysłałam zgłoszenie na bezpłatny kurs fotograficzny. Pamiętali o mnie. Zwolniło się miejsce. Jeśli tylko mogę przyjechać – czeka na mnie aparat, grupa i nowa szansa. Uśmiechnęłam się do siebie. Może los nie dał mi tych pieniędzy, ale dał mi coś innego: czyste sumienie i drugą szansę. Bez skrótów, bez krętactwa.
Czasem uczciwość nie daje nagrody od razu. Ale niektóre nagrody są cenniejsze niż wszystko, co można kupić za pieniądze.
Izabela, 32 lata
Czytaj także:
- „Żona zarabia więcej niż ja. Pewnie pojedzie na luksusowe wakacje w Chorwacji, a ja na biwak w lesie”
- „Nie płakałam ani trochę, gdy mąż mnie zdradził. Mogłam w końcu przestać udawać, że go kocham”
- „Matka ukrywała przede mną tajemnicze koperty. 40 lat zajęło mi dojście do tego, co w nich ukrywała”

