„Pod krzakiem borówek oddałam swój kwiatuszek. Wróciłam do domu z solidną wypłatą ze zbiorów i nasionkiem w brzuchu”
„W głowie miałam Adama. Jego ręce, głos, to jak patrzył na mnie, gdy myślał, że nie widzę. Czasem wysyłał mi zdjęcia: borówki, zachody słońca, coś śmiesznego z pola. Nie pisał dużo. Ja też nie. A jednak czułam, że coś się między nami wydarzyło”.

- Redakcja
Przez większość życia czułam się, jakby wszystko działo się obok mnie. Mieszkając w małym miasteczku, gdzie każdy zna każdego, trudno było oddychać pełną piersią. Mama – chłodna, zdystansowana – oczekiwała tylko dobrych wyników w szkole i rozsądku. Ojciec zniknął z naszego życia, zanim zdążyłam go zapamiętać.
O studiach marzyłam od dawna. Psychologia w dużym mieście miała być moją ucieczką. Ale najpierw potrzebowałam pieniędzy. Dlatego spakowałam plecak i pojechałam do Niemiec na zbiory borówek. Nie wiedziałam wtedy, że tam, między krzakami, moje życie zacznie się komplikować bardziej niż kiedykolwiek.
Romans miał smak borówek
Pierwszy dzień na plantacji był jak zderzenie z rzeczywistością. Gorąco, ręce w soku, plecy bolały już po godzinie. Pracowaliśmy od rana do późnego popołudnia. Zebrani z różnych stron Polski, Rumunii, Ukrainy. Każdy miał swoją historię, ale nikt się nią nie chwalił. Ja też nie. Po prostu zbierałam.
Zauważyłam go od razu. Adam. Wyglądał na trzydzieści parę lat, może mniej. Opalony, z brodą, którą przycinał chyba co drugi dzień. Miał w sobie coś przyciągającego. Z początku nie rozmawialiśmy. Widziałam, jak pomaga nowym rozstawiać skrzynki, jak żartował z kierownikiem, który wyglądał, jakby nigdy się nie śmiał. Z czasem zaczęliśmy się mijać częściej. Kilka słów przy przerwie, jeden papieros pod wiatą.
– Długo tu już jesteś? – zapytałam, próbując być naturalna.
– Trzeci sezon – odpowiedział, uśmiechając się lekko. – Taki mój mały reset.
– Reset?
– Wiesz... od życia. Od ludzi.
Coś w jego głosie mnie zaintrygowało. Wieczorami siadaliśmy przy ognisku, a któregoś wieczoru zaprosił mnie pod swoje namiotowe zadaszenie.
– Chcesz zobaczyć gwiazdy bez dymu i hałasu?
Nie musiał pytać dwa razy.
Po chwili leżeliśmy na karimacie, patrząc w niebo. Opowiadałam mu o moich planach, o psychologii, o tym, że chcę coś zrozumieć w ludziach. On tylko westchnął.
– Czasem lepiej nie wiedzieć wszystkiego, Iga. Im mniej wiesz, tym mniej boli.
Pocałował mnie wtedy pierwszy raz. Powoli, ciepło, bez nachalności. Poczułam, że coś we mnie się zmienia. I że wcale nie chcę tego zatrzymać.
To nie mogła być prawda
Powrót do domu był cichy. Mama nie zapytała, jak było. Tylko zerknęła na torbę i rzuciła, że obiad w lodówce. Wszystko wróciło na stare tory: pranie, sprzątanie, odliczanie dni do wyników rekrutacji. Ale ja już nie byłam tą samą dziewczyną.
W głowie miałam Adama. Jego ręce, głos, to jak patrzył na mnie, gdy myślał, że nie widzę. Czasem wysyłał mi zdjęcia: borówki, zachody słońca, coś śmiesznego z pola. Nie pisał dużo. Ja też nie. A jednak czułam, że coś się między nami wydarzyło. Coś prawdziwego.
Po kilku tygodniach się zaczęło. Mdłości, zmęczenie, zawroty głowy. Zrzucałam to na stres, pogodę, zmiany. Ale kiedy nie dostałam miesiączki, coś we mnie zamarło. Kupiłam test, chociaż serce biło jak oszalałe. Dwie kreski. Bez chwili wahania. Patrzyłam na nie, jakby mogły zniknąć.
– Nie... nie teraz. Nie z nim... – wyszeptałam.
Schowałam test na dno szuflady i usiadłam na łóżku, próbując złapać oddech. Wszystko kręciło się wokół mnie. Czułam, jak świat się kurczy.
Zadzwoniłam do Poli, jedynej przyjaciółki, której ufałam.
– Iga? Wszystko okej?
– Myślę, że... jestem w ciąży.
– Z kim?
– Pamiętasz tego Adama z Niemiec?
– Ten starszy? Serio? A co on na to?
– Jeszcze nie wie.
– Iga... a ty w ogóle go znasz?
Zamarłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może naprawdę go nie znałam. Ale wiedziałam, że muszę z nim porozmawiać. Choćby raz. Choćby po to, żeby usłyszeć, że nie jestem sama.
Telefon odebrał ktoś inny
Czekałam na odpowiedni moment. Kilka razy trzymałam już telefon w dłoni, gotowa nacisnąć zieloną słuchawkę, ale serce podchodziło mi do gardła. W końcu pewnego wieczoru zebrałam się w sobie. Mama była w pracy, w domu panowała cisza. Wpisałam numer. Jeden sygnał. Drugi.
– Halo? – odezwał się kobiecy głos.
Zamarłam.
– Czy mogę rozmawiać z Adamem?
– Adam nie może teraz rozmawiać. Kim jesteś?
Głos po drugiej stronie był twardy, chłodny. Z trudem przełknęłam ślinę.
– Tu... tu koleżanka z pracy.
Zapadła chwila milczenia, a potem:
– Nie wiem, kim jesteś, ale jeśli znowu zadzwonisz, powiem mu, że ma się zająć rodziną, a nie zabawami.
Rozłączyła się. Długo patrzyłam na ekran, jakby miał mi coś jeszcze powiedzieć. Serce waliło mi jak młot. Spróbowałam raz jeszcze. Tym razem nikt nie odebrał. I nigdy już nie odebrał.
Wysłałam jedną wiadomość. Krótką. „Adam, musimy porozmawiać. Iga”. Pozostała bez odpowiedzi.
Siedziałam na parapecie, patrząc w ciemność. Czułam, jakby coś we mnie umierało. Nie chodziło tylko o dziecko. Chodziło o mnie. O to, że dałam się nabrać. Że byłam tylko przelotną rozrywką, egzotyką na tle krzaków borówek. Czy on się śmiał? Czy już wtedy wiedział, że nigdy nie zadzwonię?
– Co ja sobie w ogóle wyobrażałam? – powiedziałam do siebie. – Że się zakochał? Że będzie chciał ze mną być?
Wtedy zrozumiałam. Byłam sama. A to, co mnie czekało, będzie boleć bardziej, niż cokolwiek wcześniej.
Słowa matki były zimne jak lód
Powiedziałam jej po obiedzie. Siedziała przy stole, czytając gazetę, jak co dzień. Ręce mi się trzęsły.
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć.
Nie oderwała wzroku.
– Mów.
– Jestem w ciąży.
Cisza. Długa. Przeszywająca.
– Z kim?
– Z nikim... Znaczy, był ktoś na borówkach. To… skomplikowane.
Odłożyła gazetę. Spojrzała na mnie jak na plamę na obrusie.
– Nie wierzę. Tyle się uczyłaś, taka mądra, i co? Dałaś się wrobić?
– Mamo...
– Ile on ma lat? Starszy? Żonaty?
Zamknęłam oczy.
– Tak. Żonaty. Nie wiedziałam.
– Brawo, Iga. Naprawdę... gratulacje.
Wstała. Wzięła kubek i zaczęła zmywać, jakby rozmowa właśnie się skończyła.
– Tylko tyle masz do powiedzenia? – zapytałam, z trudem powstrzymując łzy. – Naprawdę?
Odwróciła się powoli.
– A co mam powiedzieć? Mam się rozpłakać? Rzucić na ziemię? Twoje życie, twoje wybory. Teraz jesteś za nie odpowiedzialna.
– Nigdy mnie nie wspierałaś! – wybuchnęłam. – Nigdy nie byłaś matką, tylko surową opiekunką!
– Przepraszam, że nie umiem być jak te twoje koleżanki z internetu. Ja robiłam, co mogłam.
– Ale ja nie chcę skończyć jak ty – samotna, zamknięta, zimna!
– Ja przynajmniej się nie łudzę, że bajki się spełniają.
Te słowa zostały we mnie jak drzazga. Chciałam, żeby mnie przytuliła. Powiedziała, że jakoś to będzie. Ale ona po prostu wyszła z kuchni, zostawiając mnie z moim strachem. I może ze swoją własną żałobą, której nigdy nie wypowiedziała.
Napisałam mu wszystko
Siedziałam przy biurku. Kartka leżała przede mną od godziny, a długopis trzymałam jak broń. Nie wiedziałam, czy piszę, żeby wyrzucić to z siebie, czy żeby naprawdę mu to wysłać.
„Adam, nie wiem, czy w ogóle przeczytasz ten list. Może już wykasowałeś mój numer, może nawet nie pamiętasz mojego imienia. Ale piszę, bo muszę. Nie po to, żeby cię błagać, ani robić wyrzuty. Po prostu muszę to z siebie wyrzucić”.
Słowa płynęły same. Pisałam o naszej nocy pod gwiazdami. O jego dłoniach, ciepłych i pewnych. O tym, że poczułam się wtedy ważna. A potem pisałam o testach, o strachu, o dwóch kreskach, które zmieniły całe moje życie.
„Jestem w ciąży. Nie chcę niczego od ciebie. Ale myślałam, że powinieneś wiedzieć. Że nie byłam tylko rozrywką. Że zostawiłeś po sobie coś więcej niż zapach na mojej poduszce”.
Złożyłam kartkę i wsunęłam do koperty. Przez chwilę trzymałam ją w dłoni. Wstałam, otworzyłam szufladę i włożyłam ją do środka. Nie miałam odwagi jej wysłać. Jeszcze nie.
Spojrzałam w lustro. Oczy spuchnięte, twarz blada. Ale była tam też jakaś siła.
– To nie koniec świata, Iga – powiedziałam cicho do swojego odbicia. – Może to początek czegoś innego.
Zamknęłam szufladę. Wyszłam z pokoju. Jeszcze nie wiedziałam jak, ale wiedziałam, że się nie poddam.
Poradzę sobie sama
Wyjechałam wczesnym rankiem. Mama nie odprowadziła mnie na autobus, ale zostawiła na stole kanapki i termos z herbatą. To był jej sposób mówienia „uważaj na siebie”. I może, na swój chłodny sposób, „kocham cię”.
Akademik w dużym mieście pachniał farbą i kurzem. W moim pokoju było echo i puste ściany. Rozpakowałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Zdjęcia nie wieszałam. Jeszcze nie.
Na zajęciach udawałam, że jestem jak wszyscy. Śmiałam się, robiłam notatki, chodziłam na wykłady. Nikt nie wiedział. Nie powiedziałam nikomu. Nie chciałam współczucia. Na razie wystarczało mi, że codziennie mogę się rano obudzić i wybrać, kim chcę być.
Wieczorami siadałam w parku. Obserwowałam ludzi, rodziny, pary. Pewnego razu zobaczyłam kobietę z małym dzieckiem. Trzymała je na kolanach, opowiadała coś cicho, a ono śmiało się bez dźwięku. Łzy napłynęły mi do oczu. Może z tęsknoty, a może ze strachu. Ale też... z jakiejś dziwnej nadziei.
– Nie wiem, co będzie – powiedziałam szeptem. – Może sobie nie poradzę. Może popełnię błędy. Ale to moje życie. I moje dziecko. Nawet jeśli zaczęło się od kłamstwa... nie musi się tak skończyć.
Odwróciłam twarz do słońca i zamknęłam oczy. Na chwilę poczułam spokój. Nie miałam odpowiedzi na wszystko, ale pierwszy raz od dawna nie potrzebowałam ich natychmiast.
To był mój nowy rozdział. I wiedziałam, że choć czeka mnie wiele trudnych dni, nie jestem już tą samą naiwną dziewczyną spod krzaka borówek.
Iga, 19 lat
Czytaj także:
- „Przystojny lekarz co środę kupował u mnie jagodzianki i czarował uśmiechem. Piękne oczy skrywały jednak same kłamstwa”
- „Wzięłam kredyt na wakacje w Egipcie, żeby trochę pożyć. Zostałam z ratami do spłaty i pamiątkowym nasionkiem w brzuchu”
- „W lesie na Mazurach spotkałam przystojnego brodacza. Teraz mówi do mnie czule, że jestem jego jagodzianką”

