Reklama

Zdrada boli jak nic innego. Kiedyś myślałam, że to koniec świata, ale z czasem przekonałam się, że ludzie po takich ranach jakoś żyją. Ja też próbowałam. Zostawił mnie dla innej, ale wrócił. Przepraszał, płakał, obiecywał, że to już nigdy się nie powtórzy. Uwierzcie, chciałam wierzyć. Bo miałam nadzieję, że można zbudować coś od nowa, jeśli obie strony się postarają. Daliśmy sobie drugą szansę, choć każdy dookoła mówił, że jestem naiwna. A potem... potem pojechałam na Majorkę, a on został. Z moją siostrą. I już wiedziałam, że zawiodłam się nie raz, ale dwa.

Nasze drugie podejście

– Wiesz, że cię kocham, prawda? – zapytał mnie wtedy, patrząc mi w oczy tak, jak kiedyś, gdy jeszcze byłam dla niego całym światem.

Nie odpowiedziałam od razu. Siedzieliśmy na ławce pod naszym blokiem, tam gdzie kiedyś przyniósł mi gorącą czekoladę w kubku termicznym, bo miałam okres i płakałam z byle powodu. Teraz też płakałam, ale nie z bólu brzucha.

– Nie wiem już, czy w ogóle potrafisz kochać – odparłam cicho, obracając pierścionek na palcu. Ten sam, który miał symbolizować wieczność. Śmieszne.

On tylko westchnął, położył mi dłoń na kolanie i ścisnął lekko.

– Popełniłem największy błąd w życiu. Ale chcę to naprawić. Nie dla mnie, dla nas. Pamiętasz, jak planowaliśmy ten domek pod lasem? I psa? Jeszcze nic nie jest stracone.

Zawahałam się. Wiedziałam, że to byłby błąd. Ale też – że za tym błędem tęskniłam jak za czymś znajomym, ciepłym, co znałam na pamięć. Bo jego ramiona dalej pachniały jak dom. Bo potrafił mnie rozśmieszyć jednym zdaniem. I bo... nie miałam siły zaczynać życia od nowa.

– Jedno potknięcie – zaczął, ale przerwałam mu.

– Jedno? To była trzymiesięczna relacja. Seks, kolacje, wspólne wyjazdy. Nie nazywaj tego potknięciem.

Zacisnął usta i pokiwał głową.

– Masz rację. Ale proszę, daj mi szansę.

Dałam.

Codzienność była słodka jak miód

Na początku było dziwnie. Każdy jego gest wydawał mi się wymuszony, każde „kocham” – jakby wyuczone. Ale z dnia na dzień zaczęłam się łapać na tym, że znowu zasypiam mu na ramieniu. Gotował śniadania, czasem bez powodu przynosił tulipany – wiedział, że ich zapach przypomina mi wiosnę w ogrodzie mojej babci.

– Ładnie dziś wyglądasz – powiedział pewnego ranka, gdy wychodziłam do pracy. Zatrzymał mnie w drzwiach i pocałował w czoło.

– Tylko dziś? – udałam oburzoną.

– Codziennie. Ale dzisiaj jakby jeszcze bardziej.

Uśmiechnęłam się. Chciałam wierzyć, że to szczere. Że faktycznie się zmienił. Zaczęliśmy chodzić razem do kina, odwiedzać jego rodziców, robić kolacje z winem i świeczkami, które wcześniej wydawały się zbyt ckliwe, a teraz... były potrzebne. Tak jakbyśmy odgrywali role zakochanych z jakiegoś romantycznego filmu. Tylko że nie byliśmy aktorami. Byliśmy ludźmi ze swoimi bliznami.

– Fajnie, że jesteśmy znowu razem – powiedziała moja siostra Weronika, gdy zaprosiłam ją na obiad.

– Tak... – odpowiedziałam i upiłam łyk herbaty. – Na nowo się uczymy siebie.

Weronika się uśmiechnęła, a ja poczułam coś dziwnego. Jakby coś w jej spojrzeniu było zbyt ciepłe. Zbyt zainteresowane. Ale przegoniłam tę myśl. Przecież to moja siostra. A on? Był czuły, zaangażowany, obecny. Nawet przy mnie zasypiał spokojniej. Albo tylko tak mi się wydawało.

Ucieczka na Majorkę

– Powinnaś jechać – powiedział. – Należy ci się trochę słońca i luzu.

Siedzieliśmy w kuchni, a ja właśnie odebrałam telefon od Kamili, mojej przyjaciółki jeszcze z podstawówki. Zaprosiła mnie na tydzień do swojego apartamentu na Majorce. „Wyluzujemy się, popijemy sangrię, zapomnisz, że kiedyś było źle” – mówiła. Kuszące.

– Ale przecież dopiero wszystko zaczęło się układać – rzuciłam ostrożnie.

– Właśnie dlatego. Będziesz mieć czystą głowę, wrócisz wypoczęta, a ja... ja zajmę się wszystkim tutaj – obiecywał z pewnością siebie.

Weronika, jak się później okazało, akurat miała urlop. I chętnie zaoferowała pomoc.

– Wpadnę do niego na kolację, żeby nie siedział sam – zażartowała. – I przypilnuję, żeby nie jadł tylko pizzy i mrożonek.

– No dobra – śmiałam się wtedy. – Ale bez flirtów z moim mężem!

– Bez przesady! – odpowiedziała z uśmiechem, który już wtedy powinnam była zapamiętać. Taki trochę za długi. Taki, który mroził od środka, choć nie miał w sobie nic złowieszczego na pierwszy rzut oka.

Poleciałam. Pierwsze dni na Majorce były jak plaster na duszę. Promienie słońca paliły moją skórę, a szum fal koił myśli. Wysłałam mu zdjęcia – mojito w dłoni, opalona noga na leżaku, zachód słońca. Odpisywał: „Pięknie wyglądasz”, „Tęsknię”. A ja... też tęskniłam. Na chwilę zapomniałam, że ten mężczyzna kiedyś mnie skrzywdził. I że teraz, gdy nie patrzę, może znowu uczy się czyichś perfum na pamięć.

Nie moje majtki w sypialni

Wróciłam wcześniej. Samolot był opóźniony o ledwie godzinę, ale na lotnisku chwyciłam pierwszy możliwy kurs do domu. Chciałam go zaskoczyć. Kupiłam nawet mu hiszpańskie oliwki i perfumy, które kiedyś powąchał w katalogu i powiedział: „Może kiedyś sobie sprawię”. Czułam się dziwnie spokojna, wręcz radosna. Jakby coś się miało wreszcie ułożyć.

Drzwi były zamknięte. Weszłam po cichu, z walizką stłumioną w jednej ręce, oliwkami w drugiej. I wtedy usłyszałam śmiech. Nie jego. Zamarłam. Powoli przeszłam przez korytarz, zbliżając się do sypialni. Drzwi były lekko uchylone. W środku było pusto, ale łóżko – wygniecione. Na nocnej szafce dwa kieliszki po winie. A na krześle, rzucone niedbale, czerwone koronkowe majtki. Nie moje.

Zgięłam się w pół. Nie ze złości. Ze wstydu. Ze strachu. Z uczucia, że jestem znów ta sama idiotka, która wciąż wierzy. Usłyszałam odgłos wody w łazience. I śmiech. Weroniki. Wtedy wszystko się we mnie zagotowało. Podniosłam majtki jak dowód z miejsca zbrodni. Przeszłam do łazienki i bez pukania otworzyłam drzwi.

– No cześć – powiedziałam lodowatym tonem. – Nie zapomnieliście chyba o moim powrocie?

Ona stała owinięta ręcznikiem. On – z miną jakby go złapano na kradzieży. I w sumie – dokładnie tak było.

– To nie tak, jak myślisz... – zaczął. Stare, dobre kłamstwo.

– Czerwone koronki? – uniosłam materiał. – Ktoś je zostawił przez przypadek?

Jak mogła mi to zrobić?

Stałyśmy naprzeciw siebie jak obce kobiety. W ręku wciąż trzymałam te przeklęte majtki, które paliły mnie w palce jak rozżarzone żelazo. Weronika z początku tylko milczała. A potem… zaczęła się śmiać.

– Przestań dramatyzować – rzuciła. – I tak wiedziałaś, że on cię kiedyś znowu zdradzi.

– Ale z tobą? Z moją własną siostrą? – mój głos był zduszony, gardło jakby ktoś zacisnął mi sznurem.

– Nie udawaj, że jesteś taka święta – odparła spokojnie, jakby rozmawiałyśmy o pogodzie. – Zawsze byłaś słabsza. Przez całe dzieciństwo wszystko mi zabierałaś. A teraz przynajmniej coś mi się należy.

– Ty myślisz, że on... że on cię kocha?

Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Kocham go ja. A on... on lubi być chciany.

Odwróciłam się do niego. Stał bez słowa, bez jednego gestu. Nie próbował mnie zatrzymać. Nie zaprzeczył. Nie przeprosił. Nawet nie był w stanie na mnie spojrzeć.

– Nic nie powiesz? – zapytałam z niedowierzaniem.

– Przepraszam... – wymamrotał. – Nie chciałem, żeby tak wyszło.

– Nie chciałeś? A jak niby miało wyjść? Kiedy ją całowałeś, gdy ja siedziałam pod palmami, wysyłając ci zdjęcia, to co czułeś?

Nie odpowiedział. A Weronika wciąż się uśmiechała. Wyszłam z tego domu bez słowa. Walizka była wciąż przy drzwiach. I dobrze. Bo nie miałam już dokąd wracać.

Już nie chcę kochać

Nie wróciłam po ubrania. Po zdjęcia. Po wspomnienia. Zostawiłam wszystko tam, w tamtym mieszkaniu, jak zostawia się zniszczone mieszkanie po pożarze. Nic już się nie dało uratować. Zgniło. Spłonęło. Zgubiło się na zawsze. Na początku każda noc była koszmarem. Budziłam się zlękniona, czekając na jego krok w przedpokoju, na stukot kluczy. A potem przypominałam sobie – że już nie wróci. Że nie chcę, by wrócił. Że nie ma po co.

Weronika próbowała pisać. Najpierw jak gdyby nigdy nic. „Mogłybyśmy o tym porozmawiać jak dorosłe kobiety”. Potem bardziej emocjonalnie. „Nie chciałam cię zranić, zakochałam się”. Ostatecznie – agresywnie. „Zawsze byłaś przewrażliwiona, nikt cię nie będzie chciał”. Nie odpisałam. Ani razu.

On? Próbował tylko raz. Napisał, że żałuje. Że nie wie, co w niego wstąpiło. Że kochał nas obie, ale nie poradził sobie z pokusą. Pokusą? Pokusą było kolejne ciastko po północy. Nie seks z moją siostrą. Nie chciałam już z nikim rozmawiać o miłości. Słowo „kocham” zaczęło mnie drażnić. Przechodziłam obok zakochanych par i czułam coś dziwnego – litość. Czułam, że każda z tych kobiet może któregoś dnia trzymać czerwone majtki w rękach i zastanawiać się, jakim cudem nie zauważyła wcześniej.

Po kilku miesiącach zamieszkałam sama, w kawalerce z wielkimi oknami. Każdego ranka piłam kawę patrząc na miasto i mówiłam do siebie cicho:

– Już nie chcę kochać. Ale chcę żyć. I tym razem – tylko dla siebie.

Paulina, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama