Reklama

Nie wiem, czy każda kobieta trafia na teściową jak z koszmaru, ale mnie się „udało”. A przecież na początku było miło. Naprawdę. Była uśmiechnięta, troskliwa, piekła dla mnie drożdżowe z kruszonką, a na święta przynosiła własnoręcznie robione pierogi. I obiecywała, że będzie jak druga mama. Z czasem wyszło szydło z worka. W końcu pewnego dnia, kiedy wyszła z naszego mieszkania, nie wytrzymałam.

– Boże, co za kobieta – mruknęłam do siebie, wpatrując się w zamknięte drzwi. – A wszyscy i tak widzą, co ona wyczynia. Tylko udaje świętą.

Znosiłam jej złośliwości

– Mamo, tylko proszę, nie przesadzaj – powiedziałam z uśmiechem, choć dłoń zaciskałam już na ściereczce.

Teściowa odwróciła się teatralnie od stołu i westchnęła, jakby usłyszała największą zniewagę w historii rodziny.

A co ja niby powiedziałam? – zapytała. – Tylko zauważyłam, że ta zupa jest trochę… no… taka… mało wyrazista.

– Mamo, dodałam świeży koperek, tak jak pan Julek radził, pamiętasz? – odpowiedziałam z uprzejmym uśmiechem.

– O, Judyta, ty to zawsze musisz wszystko przekręcić. Nie chodzi o koper, tylko o... serce. W tej zupie nie ma serca. Ty gotujesz, jakbyś była obrażona na garnek.

Wtedy w kuchni pojawił się mój mąż.

– Co się stało? – spytał.

– Nic. Mama znowu twierdzi, że gotuję bez serca. A ja po prostu zrobiłam zupę na bulionie warzywnym, nie na kościach, bo nie mieliśmy.

Teściowa parsknęła śmiechem.

– Słyszysz, synku? Warzywny bulion! Jak dla królika. Kiedyś kobiety wiedziały, jak karmić rodzinę, teraz tylko tofu i awokado.

– Naprawdę się staram – powiedziałam spokojnie. –Może następnym razem ty coś ugotujesz?

– Och nie, ja się nie wtrącam. To twój dom – odparła słodko, wstając od stołu. – Tylko potem się nie dziw, że twój mąż tak często do mnie wpada na obiad.

Uśmiechnęła się i wyszła.

Udawała, że się o mnie troszczy

– Dlaczego znowu twierdzisz, że mamy w domu bałagan? – zapytałam cicho, z kubkiem herbaty w dłoniach. – Przecież sprzątałam cały ranek…

Teściowa zsunęła okulary na czubek nosa i spojrzała na mnie, jakbym jej zadała pytanie o sens życia.

– Powiedziałam tylko, że firanki mogłyby być wyprasowane. I że parapet trochę się lepi. Nie bądź taka przewrażliwiona.

– To jestem przewrażliwiona. Po prostu ciągle coś jest nie tak. Zupa za chuda, kurz na meblach, moje włosy „za ciemne”…

– Oj, dziecko – westchnęła i spojrzała wymownie na mojego męża, który właśnie wszedł do pokoju z laptopem pod pachą. – Nie obrażaj się, bo mówię to z troski. Ja chcę tylko dobrze.

– Mamo, ale dlaczego zawsze to „dobrze” brzmi, jakby wszystko, co robię, było źle?

A ty od razu najeżona jak jeż! Jak ja coś powiem, to zawsze jesteś przeciwko. Kiedyś dziewczyny słuchały starszych kobiet. Uczyły się. A dziś? Same wiedzą najlepiej.

– Mamo, ale ja nie jestem „dziewczyną”. Mam trzydzieści pięć lat. I nie mówię, że się nie znasz. Tylko... czasem przydałoby się jakieś dobre słowo.

– Dobre słowo? Proszę bardzo – odparła, klaszcząc w dłonie. – Ładnie dziś pachniesz. Tylko ta bluzka trochę za opięta. Takie nosiłaś, zanim zaszłaś w ciążę?

– Mamo! – jęknął mój mąż.

– Co ja takiego znowu powiedziałam?! – oburzyła się. – Nie można tu słowa powiedzieć!

I znów wyszła. A ja spojrzałam na męża bezradnie. Bo ile razy można słuchać tych samych złośliwości.

Zamurowało mnie

Weszłam do kuchni i mnie zamurowało. Teściowa stała przy blacie, mieszała coś w misce, a obok – moje jajka, mój mak, mój cukier waniliowy. I zero pytania.

– Co tu robisz? – zapytałam najspokojniej, jak umiałam, choć w środku już mi się gotowało.

Ciasto na niedzielę. Makowiec. Taki prawdziwy, domowy, a nie te twoje fit muffinki z płatkami owsianymi – odpowiedziała z uśmiechem.

– Przecież mówiłam, że na niedzielę zrobię sernik.

– No i zrobisz kiedy indziej. Na pewno się nie zmarnuje. A makowiec to przecież tradycja. Twój mąż go uwielbia.

– Mój mąż czy pani syn? – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Zawisła cisza.

A czy to nie to samo? – odpowiedziała w końcu słodko, wrzucając do miski żółtka.

– Nie. Mój mąż ma teraz własny dom, własną rodzinę, i... może warto by było chociaż zapytać, zanim się pani rozgości w naszej kuchni?

– Ja tylko pomagam. Gdybyś miała więcej doświadczenia, wiedziałabyś, że kobieta musi się napracować, by dom dobrze funkcjonował.

To nie twój dom, mamo…

Do kuchni wszedł mój mąż. Spojrzał na nas.

Co się znowu dzieje?

– Nic – powiedziałyśmy jednocześnie.

Byłam gościem w swoim domu

Wróciłam z pracy i już od progu poczułam zapach rosołu – mocnego, takiego z trzech rodzajów mięsa. I znów mnie zamurowało, bo ledwo zdjęłam buty, usłyszałam:

– Tylko zdejmij płaszcz i chodź, bo ziemniaki będą zimne!

W kuchni siedziała teściowa.

– Mamo, a skąd wiedziałaś, o której wrócę?

Przecież dobrze wiem, kiedy pracujesz. Poza tym chciałam, żebyś miała ciepły obiad. To chyba nic złego?

– Nie, nic złego – powiedziałam powoli. – Tylko… mamo, proszę, Nie przychodź do nas bez zapowiedzi.

Przecież mam klucze. Jak ty z pracy, to dzieciak głodny, a obiad w lodówce to nie obiad.

– Mamo, dostaliśmy te klucze „na wszelki wypadek”. A nie po to, żebyś przychodziła, kiedy chcesz.

To teraz mam się zapowiadać, tak? Do syna i wnuka?

– Tak, mamo. Bo to nie chodzi o jedzenie. Tylko o… szacunek. Czuję się, jakbym w swoim domu była gościem.

– Szacunek?! – uniosła brwi. – Ja tu przychodzę, gotuję, sprzątam, dzieckiem się zajmuję, a ty mi o szacunku mówisz?!

Wtedy wszedł mój mąż i spojrzał najpierw na mnie, potem na nią.

– Co się dzieje znowu?

– To, co zawsze – rzuciłam.

Obraziła się na mnie

Siedziałyśmy przy stole. Bardziej miałam ochotę na ciszę niż czarną cejlońską z cytryną, którą teściowa z dumą parzyła „jak kiedyś w kawiarni”.

– Posłuchaj mnie teraz spokojnie – zaczęła. – Naprawdę chcę ci ułatwić życie. Jesteś młoda, pracujesz, dzieciak, mąż… A ja mam czas, to mogę pomóc.

– Mamo, ja to wszystko rozumiem – powiedziałam, patrząc na parę unoszącą się z filiżanki. – Ale nie wszystko, co robisz, to pomoc. Czasem to… narzucanie się.

– Ja się narzucam? – zaśmiała się, ale jakoś tak sucho. – Bo ugotowałam obiad? Bo posprzątałam? Bo pranie wstawiłam?

– Mamo, ja nie potrzebuję, żeby ktoś robił za mnie wszystko. Potrzebuję przestrzeni. Żeby nikt nie grzebał mi w szufladach, nie przestawiał kosmetyków, nie poprawiał po mnie dziecięcej czapki. To drobiazgi, ale… one robią swoje.

– To przepraszam bardzo, że jestem obecna. Następnym razem zapytam, czy mogę włożyć brudne skarpetki do pralki!

– Mamo, nie chcę, żebyś była w naszym domu wtedy, kiedy nas nie ma. I nie chcę, żeby moje dziecko słyszało, że „babcia zrobi lepiej”.

Teściowa milczała. Po chwili odsunęła krzesło i wstała.

Ty mnie nigdy nie lubiłaś. Nigdy. Nie martw się, więcej się nie narzucę.

Zabrała swoją torebkę i tak po prostu wyszła.

Uśmiechnęłam się smutno

Po jej wyjściu długo siedziałam przy stole. W mieszkaniu było cicho. Nawet zegar na ścianie jakby tykał ciszej. To nie była spokój – to była pustka. Spojrzałam na ten jej niedopity kubek herbaty, który jeszcze parował. Jakby zostawiła w nim coś, co miało mnie gryźć. I rzeczywiście – gryzło. Bo przecież ona nie powiedziała: „Przepraszam, faktycznie się wtrącałam”. Nie. Ona powiedziała, że to ja jej nie lubiłam. Od początku.

– A to ładnie – mruknęłam do siebie. – Odwracanie kota ogonem poziom master.

Gdy wrócił mój mąż, zapytał:

– Mama była?

– Była – odpowiedziałam krótko. – Zrobiła rosół, wyprała firanki i obraziła się, że jej nie dziękuję, klęcząc na grochu.

– Co znowu się stało?

– Nic. Po prostu… mam dość, że wszyscy widzą, co ona wyczynia, a ona udaje świętą. Przychodzi tu, kręci, mówi jedno, robi drugie. A potem płacze, że ją krzywdzę.

Zamilkł.

– Myślisz, że to ja przesadzam?

Wzruszył ramionami.

– Myślę, że powinniśmy przemyśleć te klucze. I postawić jej granice. Bo jak coś wygląda jak kłamstwo, pachnie jak kłamstwo i robi rysy na naszym małżeństwie… to chyba nie jest to „pomoc”.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Masz rację. Ja już nie mam siły żyć w tej jej sieci kłamstw.

Judyta, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama