Reklama

Każdego ranka o ósmej parzę Earl Greya. Ten sam kubek, ta sama łyżeczka, nawet temperatura wody taka sama, bo czajnik wyłącza się automatycznie. Siadam przy kuchennym stole, opieram łokcie o ceratę w kratkę i patrzę przez okno na osiedlowy parking. Codziennie widzę tę samą kobietę w czerwonym płaszczu, jak prowadzi psa. Czasem kiwa mi głową. Ja też kiwam, z opóźnieniem. Nie wiem nawet, jak się nazywa.

Zostałem sam

Dzieci wyfrunęły – jedno do Londynu, drugie pod Wrocław. Dzwonią w niedziele. Wnuki widuję przez kamerę w laptopie, ale zawsze są czymś zajęte, więc właściwie tylko machają do mnie ręką.

Kiedyś czytałem dużo książek, teraz przewracam strony bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby. Nawet ulubiony Camus wydaje się wyblakły. Telewizor mruga cicho w tle. W którymś odcinku serialu jakiś bohater kogoś zdradza, a ja tylko wzdycham i myślę o Marii – mojej żonie. O tym, jak pachniała, kiedy wychodziła spod prysznica, jak stawiała szklanki z kompotem na balkonie i mówiła, że świat jest lepszy, kiedy człowiek potrafi ugotować coś z rabarbaru.

Czasem włączam stare kasety. Jej głos, śmiech dzieci, jakaś kolacja sprzed dwudziestu lat. I wtedy, przez chwilę, nie jestem taki samotny. Ale potem kaseta się kończy, i znowu zapada cisza. I wraca pytanie, które goni mnie od miesięcy: Czy to już wszystko? Czy teraz tylko czekać?

Któregoś dnia postanowiłem dokądś pojechać. Wyszedłem z mieszkania przed dziewiątą, bez planów. Wziąłem tylko małą torbę, portfel i klucze. Szedłem wolno, bez celu, jakbym liczył, że może coś samo się wydarzy. Minąłem warzywniak, kiosk i znajomy zakład fryzjerski. W końcu stanąłem pod dworcem.

Nie miałem planu

Podeszła do mnie starsza pani z torbą zakupów, zapytała, czy wiem, z którego peronu odjeżdża pociąg do Krakowa. Nie wiedziałem. Ostatni raz byłem na dworcu lata temu. Potem wszedłem do środka i podszedłem do okienka.

– Dokąd pan jedzie? – zapytała kasjerka.

– Nie wiem. Dokądś, gdzie jeszcze mnie nie było – odpowiedziałem bez namysłu.

Spojrzała na mnie, jakby miała spytać o coś więcej, ale tylko stuknęła w klawiaturę.

– Jest pociąg za dwadzieścia minut. Może być?

Skinąłem głową. Kupiłem bilet i poszedłem na peron.

Gdy pociąg ruszył, w przedziale siedziała tylko jedna osoba. Kobieta, starsza, ale z uważną twarzą, która zdradza, że nie patrzy tylko na świat, ale też go słucha. Miała książkę, której nie czytała, tylko trzymała na kolanach. Usiadłem naprzeciwko niej. Przez chwilę milczeliśmy, każde wpatrzone w inne okno. Nie pamiętam, kto odezwał się pierwszy. Chyba ona.

– Nie wygląda pan na turystę.

– Nie jestem. Chyba uciekam – odpowiedziałem i sam się zdziwiłem swoją szczerością.

Chciałem odpocząć

Uśmiechnęła się lekko. Rozmowa z Heleną była bardzo przyjemna. Chwilami czułem się, jakbyśmy się już kiedyś spotkali – może w innym wagonie, w innym życiu? Patrzyłem, jak mijamy pola, lasy, przystanki z obskurnymi tablicami. W głowie tłukło się jedno zdanie: musiałem się wyrwać, choćby na dzień.

Wysiedliśmy na małej stacji, nikt poza nami tam nie wysiadł. Peron był pusty, połatany, obok stała ławka z oderwaną listewką. Kobieta spojrzała na mnie, jakby czekała, co zrobię. Sam nie wiedziałem. Ruszyłem przed siebie, ona szła obok.

Szliśmy brukowaną ulicą w stronę rynku. Miasteczko wydawało się zatrzymane w czasie. Stare szyldy, małe sklepiki. Przed piekarnią pachniało drożdżówkami, ale ja nie byłem głodny. Zatrzymaliśmy się przed niewielką kawiarnią, która wyglądała, jakby nikt jej nie odwiedzał. Weszliśmy.

Z głośnika sączyła się muzyka, której nie potrafiłem rozpoznać. Wybraliśmy stolik przy oknie. Zamówiłem herbatę, ona czarną kawę. Gdy kelnerka odeszła, spojrzała na mnie uważnie.

– Mam dzieci, ale mają swoje sprawy. Dziś chciałam po prostu zniknąć na jeden dzień.

Zbliżyliśmy się

Nie odpowiedziałem od razu. Złapałem się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatnio mówiłem komuś o czymś ważnym. W końcu powiedziałem tylko:

– Też zniknąłem.

Potem opowiadała o książkach, które lubi. Niektóre znałem, inne tylko z tytułów. Mówiła o miejscach, do których pojechała sama po śmierci męża. O tym, że po sześćdziesiątce człowiek nie tyle chce nowych początków, co spokoju. Ale też nie chce być niewidzialny.

Spacerowaliśmy uliczkami. Dotykaliśmy przeszłości, wspominając dzieciństwo, ludzi, którzy odeszli, rzeczy, które już nie wrócą. Mówiła z lekkością, ale słyszałem w jej głosie to, czego nie mówiła wprost: smutek, samotność, mądrość nie z książek, tylko z przeżycia.

Ja głównie słuchałem, ale przy niej nie czułem się z tym głupio. Nie musiałem grać silnego ani mądrego, nie musiałem udawać, że wszystko jest w porządku. Wieczorem wróciliśmy na stację. Pociąg stał już przy peronie. Przed wejściem do wagonu odwróciła się do mnie.

– Wracam do domu.

Skinąłem głową.

– A pan?

– Jeszcze nie wiem.

Poszedłem w stronę drugiego peronu, gdzie za kilka minut miał ruszyć kolejny pociąg. Nie wiedziałem, dokąd mnie zawiezie, ale nie bałem się już tej niewiedzy.

Myślałem o niej

Przez kolejne dni jeździłem. Nie spałem w żadnym miejscu dłużej niż jedną noc. Wsiadałem w pociągi, wysiadałem w miasteczkach, których nazw nie znałem. Nosiłem ze sobą torbę z kilkoma rzeczami i książkę, której nie otwierałem. Chodziłem po rynkach, piłem herbaty w przypadkowych kawiarniach, czasami zagadywałem do kogoś, częściej milczałem. Wieczorami w pensjonatach zapisywałem nazwy miejscowości na odwrocie paragonów i wkładałem je do kieszeni. Sam dla siebie, żeby nie zapomnieć, że jednak gdzieś byłem.

W drodze na stację przypomniałem sobie tamtą rozmowę o znikaniu. Zrozumiałem, że nie chodziło jej o jeden dzień. Chodziło o to, że czasem człowiek musi zniknąć komuś, żeby zobaczyć, kto będzie czekał.

Postanowiłem odwiedzić jej miasteczko. Zanim odjechała, zapisała mi na kartce swój adres. Udałem się tam. Pomyślałem: jeśli jej nie będzie, to trudno. Ale jeśli będzie – może jeszcze nie wszystko stracone.

Zaczęło się od nowa

Wysiadłem powoli. Miasteczko wyglądało tak samo, jak wszystkie inne. Usiadłem na ławce w maleńkim parku i czekałem. Ludzie przechodzili obok, aż wreszcie ją zobaczyłem. Szła powoli w moją stronę. W rękach miała torebkę, z której wystawał brzeg książki. Zatrzymała się kilka kroków ode mnie.

– Bałem się, że cię nie będzie – powiedziałem.

– A ja się bałam, że nie przyjedziesz – odpowiedziała spokojnie.

Usiadła obok. Spojrzałem na nią, ale nie powiedziałem nic. Ona też milczała przez chwilę.

– Nie wiem, co będzie dalej – przyznałem.

– Nie musisz wiedzieć. Po prostu zostań na herbatę.

Poszliśmy do jej małego domku na obrzeżach miasteczka. Pachniało w nim cytryną i miętą. Podała mi kubek. Upiłem łyk. Rozgrzał mnie. Ale to nie herbata robiła różnicę.

Nie było wielkich słów, nie potrzebowaliśmy ich. Czasem człowiek nie wraca po odpowiedzi. Wraca po to, żeby przestać się bać. Cisza była inna niż wcześniej – pełna obecności. Wiedziałem, że siedzimy tu nie po to, żeby coś planować. Siedzimy, bo nie wszystko jeszcze się skończyło.

Andrzej, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama