Reklama

Nigdy nie pałałam do Damiana sympatią. Coś w nim było nieszczerego, ale córka zakochała się po uszy, a ja, choć serce matki krzyczało inaczej, uśmiechałam się i życzyłam im szczęścia. Bo tak trzeba. Bo dzieci nie słuchają, póki same nie doświadczą.

Kiedy zginął w wypadku, wszystko nagle stanęło na głowie. Nie płakałam – Bóg mi świadkiem, że próbowałam, ale nie potrafiłam. Dla mojego wnuka byłam ostoją, dla córki – tą, która załatwia sprawy, kiedy ona leży z twarzą w poduszce. I wtedy to się zaczęło. Telefon za telefonem. Listy. Ludzie, o których nigdy nie słyszałam. Nie wiem, czy bardziej bolało mnie to, co odkrywałam, czy to, jak moja córka gasła z każdym dniem. Przestała wychodzić z domu. Przestała odbierać telefony. I choć mówiła, że to przez żałobę, ja wiedziałam – wstyd ją zjadał od środka.

Czułam, że tak się skończy

– Dzień dobry, komornik sądowy. Sprawa dotyczy Damiana G. – nieznajomy mężczyzna w progu, pokazując odznakę.

Zamurowało mnie. Stałam w drzwiach z ręką opartą o framugę. Damian nie żył od dwóch tygodni.

Damian… zginął – powiedziałam cicho. – W wypadku.

Komornik skinął głową.

– Tak, zdaję sobie sprawę. Niestety, długi nie umierają razem z człowiekiem.

Jakie długi? – zmarszczyłam brwi. – Nic mi nie wiadomo o żadnych długach.

– Zaległości wobec firm leasingowych, pożyczki prywatne… Lista jest długa. Mam dokumenty – wyjął z teczki plik kartek i podał mi je do ręki.

Zawołałam Monikę. Przyszła w szlafroku, blada, z oczami zaczerwienionymi od płaczu.

– Co się dzieje, mamo?

Podałam jej dokumenty bez słowa. Przeglądała powoli, jakby nie rozumiała, co widzi.

To jakiś żart… My nie mamy żadnych samochodów… Damian nie mówił nic o pożyczkach…

– To niestety prawda – odezwał się komornik.

– My nie mamy nic… – wyszeptała Monika.

Mężczyzna tylko wzruszył ramionami. Zostawił papiery i wyszedł. A my zostałyśmy. Patrzyłam na córkę, która nagle wydawała się dziesięć lat starsza.

– Mówiłam ci – zaczęłam ostrożnie. – Mówiłam, że on coś ukrywa.

– Nie teraz, mamo… błagam – Monika zakryła twarz dłońmi.

Wszystko we mnie zamarło

Dwa dni po wizycie komornika telefon dzwonił niemal bez przerwy. Najpierw jakaś kobieta z firmy windykacyjnej, potem ktoś z wypożyczalni sprzętu budowlanego.

– Dzień dobry, przepraszam, że tak z zaskoczenia… Ale… czy mogłabym się z panią spotkać? Chodzi o Damiana.

– O Damiana?! – powtórzyłam, prostując się. – A kim pani właściwie jest?

– Jego… znajomą – odpowiedziała po chwili ciszy. – Proszę, to naprawdę ważne. Chodzi o mojego syna.

Zgodziłam się, choć wszystko we mnie krzyczało: „Nie rób tego!”. Spotkałyśmy się w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Kobieta miała może trzydzieści parę lat, była ładna, ale zmęczona, z nerwowym spojrzeniem.

Damian był ojcem mojego dziecka – powiedziała od razu. – Znałam go kilka lat. Spotykaliśmy się… po cichu. Obiecał, że odejdzie od żony.

Zakręciło mi się w głowie.

– Co pani mówi? Że mój zięć… miał podwójne życie?!

– Tak. I nie tylko to. Był winny pieniądze nie tylko mnie.

– Czego chce pani ode mnie? – spytałam sucho, próbując zachować godność.

– Niczego. Ale uznałam, że powinna pani wiedzieć.

Wróciłam do domu z rękami drżącymi tak, że ledwo trafiłam kluczem do zamka. Monika siedziała w kuchni, wpatrując się w ścianę.

– Mamo… ktoś dziś znów dzwonił. Jakiś facet. Kolejny dług.

Spojrzałam na nią i nagle wszystko we mnie zamarło.

Zakryłam usta dłonią

Tamtej nocy siedziałam w fotelu w salonie, nasłuchując każdego dźwięku. Monika spała z wnukiem w jednym łóżku, jakby chciała odgrodzić go własnym ciałem od wszystkiego, co złe. Rano postanowiłam przeszukać rzeczy Damiana. Wiedziałam, że córka nie będzie chciała na to patrzeć, więc zrobiłam to sama. Jego rzeczy były wciąż w szafie. Koszule wisiały równiutko, jakby miał zaraz wrócić z pracy i je założyć. W pewnym momencie pod łóżkiem znalazłam kartonowe pudło z napisem „narzędzia”. Ciężkie. Otworzyłam je i zakryłam usta dłonią. W środku – segregatory z fakturami, koperty z gotówką, notes z nazwiskami i kwotami, zdjęcia obcych ludzi w różnych sytuacjach… i pendrive. Monika wróciła akurat, gdy przerzucałam papiery.

– Co robisz?! – krzyknęła. – To jego rzeczy!

– Musimy wiedzieć, z czym mamy do czynienia! Zobacz na to – pokazałam jej notes. – To nie była żadna zwykła praca. Damian prowadził jakieś lewe interesy!

Córka zbladła.

Wciąż miałam nadzieję

Od dnia, w którym obejrzałyśmy nagranie pendrive'a, Monika przestała wychodzić z domu. Zasłoniła okna, wyłączyła telefon, przestała odbierać dzwonki do drzwi. Kacperka zapisała do innego przedszkola, na drugim końcu miasta.

Tak nie można żyć – mówiłam do niej, kiedy znów siedziała przy stole, gapiąc się w kubek zimnej kawy.

– A co mam zrobić, mamo? Iść na rynek i krzyczeć: „Mój mąż był oszustem i zdradzał mnie z inną, a ja nic nie wiedziałam!”? – rzuciła z goryczą. – Ludzie i tak już gadają. Widziałam sąsiadkę, jak odwróciła wzrok, gdy mnie zobaczyła.

Ludzie zawsze gadają. I w końcu przestaną. Nie możesz się zamknąć jak w klatce.

– Nie wiesz, co czuję – powiedziała cicho.

– Wiem. Wiem więcej, niż myślisz. Byłam kiedyś w twoim wieku. Też się kiedyś wstydziłam za kogoś. Tylko że ja nie miałam dziecka do ochrony. Ty musisz być silna, dla Kacperka.

Zamilkła. A potem – po raz pierwszy od tygodni – zapytała:

– Myślisz, że… powinnam wrócić do pracy?

Myślę, że to bardzo dobry pomysł – odpowiedziałam spokojnie. – Ludzie będą gadać, ale praca daje porządek. I pozwala oddychać.

Wieczorem ubrała się „jak człowiek”. Włosy spięte, delikatny makijaż. Zaczęła przeglądać maile, nawet odpisała na kilka. I wtedy zrozumiałam, że może damy radę. Miałam tak nadzieję. Bo następnego dnia listonosz przyniósł następnego dnia kolejną kopertę. Grubą. Zaadresowaną do Damiana.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć

Koperta leżała na stole. Gruba, ciężka, z pieczątką jakiejś firmy, której nazwa nic mi nie mówiła. Adresowana do Damiana, ale z dopiskiem „PILNE”.

– I co teraz? – Monika stała przy oknie z kubkiem herbaty.

Nie spojrzała nawet w moją stronę.

– Otworzę. Może to coś ważnego – powiedziałam spokojnie.

Ostrożnie rozcięłam papier. W środku znalazłam plik dokumentów. Umowy, faktury, coś na kształt bilansu. Nazwy firm, podpisy, daty. Wszystko sprzed paru miesięcy. Do niektórych kartek przypięte były żółte karteczki z odręcznymi notatkami Damiana.

Chyba prowadził jakąś działalność – mruknęłam, przeglądając strony. – Ale nie mówił wam o tym?

Monika podeszła powoli. Zerknęła na kartki i pokręciła głową.

– On nigdy nic nie mówił. Twierdził, że robi „różne rzeczy”. Ale jak pytałam konkretnie, to zbywał mnie żartem. Ja… ja już nawet nie wiem, czy on mnie kochał, czy tylko się mną zasłaniał.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Usiadłyśmy obie przy stole, każda ze swoimi myślami.

– Może… powinnam to wszystko oddać komuś, kto się na tym zna – powiedziała nagle. – Ale nawet nie wiem, od czego zacząć.

– Zacznij od posprzątania. Uporządkuj papiery. Jedno po drugim. Powoli – powiedziałam. – Czasem jak się coś rozłoży na mniejsze części, to przestaje aż tak przytłaczać.

Skinęła głową. Wzięła pierwszy segregator i zaczęła przekładać kartki. Cicho. Bez słowa. Ale robiła coś. I to już było dużo.

Było mi żal córki

Minęło pół roku, a ja wciąż nie potrafiłam spojrzeć na zdjęcie Damiana bez ścisku w żołądku. Nie dlatego, że go nienawidziłam – bo nienawiść to zbyt proste słowo. To był żal. Że zrujnował życie mojej córce. Że odszedł, zostawiając ją samą w bagnie, które sam stworzył. Że nie miał odwagi niczego jej powiedzieć. Monika nie wyszła z domu przez kolejne trzy miesiące. Zrezygnowała z pracy. Z życia. Stała się cieniem. Tylko do Kacperka się uśmiechała – uśmiechem matki, która nie ma już sił, ale musi się trzymać dla dziecka.

– Mamo, nie wiem, czy ja jeszcze kiedyś komuś zaufam – powiedziała mi pewnego wieczoru.

– Nie musisz ufać od razu, ale nie możesz przestać żyć – odpowiedziałam, choć brzmiało to pusto nawet w moich uszach.

W sądzie toczyła się sprawa spadkowa. Monika chciała odrzucić spadek. Damian zostawił nie tylko długi, ale też zostawił też wstyd. I pytania, na które nigdy nie odpowie. Pewnego dnia w osiedlowym sklepie kobieta szepnęła do swojej koleżanki:

– To ta… co jej zięć robił lewe interesy.

Udawałam, że nie słyszę. Choć bolało. Bo czasem największym ciężarem nie są długi. Tylko to, co zostaje w głowie. I w sercu.

Krystyna, 61 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama