Reklama

To był pokój mojej teściowej, której szczerze nie znosiłem. Otwarcie się do tego nie przyznawałem, ale nie musiałem. Ona wiedziała. Miała ten swój sposób patrzenia: z góry, lodowato, z lekkim przekrzywieniem głowy. Jakby kalkulowała, ile warte są moje słowa i czy w ogóle warto się nimi zajmować.

Nie pozwalała nic ruszyć

Nie cierpiałem jej, ale znosiłem jej obecność dla Kasi, mojej żony i Zosi, naszej córki. Bo wiedziałem, że rodzina nie zawsze pachnie fiołkami. Czasem śmierdzi starością, zarzutami i nieproszonymi radami. Po jej śmierci Kasia zamknęła drzwi do jej pokoju na klucz.

– To nie czas na zmiany – mówiła.

W środku jakby stary świat się zatrzymał. Zapach jej perfum, kubek z herbatą zaschniętą na brzegach, książka, którą czytała, otwarta, z zakładką. Tak, jakby zaraz miała wrócić i pstryknąć palcami, domagając się ciszy albo poprawienia poduszki pod plecami.

Z początku próbowałem rozmawiać z Kasią. Mówiłem, że może warto posprzątać, oddać rzeczy, przewietrzyć. Ale za każdym razem słyszałem to samo:

– Nie dotykaj jej rzeczy.

Kłóciliśmy się

To zdanie stało się jak beton między nami. W końcu przestałem mówić. Teraz tylko siedzimy razem przy kolacji, dłubiemy widelcami w jedzeniu, a ten zamknięty pokój śpi za ścianą. Nasze małżeństwo powoli orbituje wokół niej.

– Zjadłaś coś w pracy? – pytam czasem.

– Mhm – odpowiada, nie odrywając wzroku od talerza.

W niedzielne przedpołudnie zabrałem się za odkurzanie. Zosia oglądała bajkę w salonie, a ja postanowiłem w końcu ogarnąć przedpokój. Odkurzacz buczał miarowo, przesuwałem go powoli po panelach. Zatrzymałem się przy tych jednych, zamkniętych drzwiach.

Znalazłem się z nimi twarzą w twarz. Moje odbicie, zniekształcone w rżniętej szybie rodem z PRL-u patrzyło na mnie z zaskoczeniem, jakby sam fakt, że zbliżyłem się tak blisko, był już jakimś wykroczeniem. Nagle drzwi sypialni zaskrzypiały za mną.

– Co ty robisz?! – głos Kasi był ostry.

– Sprzątam – powiedziałem spokojnie, wyłączając odkurzacz.

– Nie podchodź tam – powiedziała. – Mówiłam przecież.

– Kasia, to nie ma sensu – zacząłem. – Ten pokój nie jest święty.

– Nie dotykaj jej drzwi.

– Minęły dwa lata – wypowiedziałem to zdanie z namysłem, ale z wyraźnym naciskiem. – Twoja matka nie żyje.

To była relikwia

– Nie mów tak! – wrzasnęła, podchodząc do mnie. – Ty jej nigdy nie znałeś!

– Nie musiałem znać, żeby wiedzieć, że jej tu już nie ma! – odpowiedziałem zbyt głośno. – To nie jest żadna pamiątka. To jest martwy pokój, rozumiesz? Martwy!

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. Potem odwróciła się i z trzaskiem zamknęła się w łazience. Nie poszedłem za nią. Zostawiłem odkurzacz w korytarzu i usiadłem na schodach prowadzących na poddasze. Próbowałem zrozumieć, co się właściwie wydarzyło.

Co takiego w niej siedzi, że broni tego pokoju jak ostatniego bastionu sensu. Czy naprawdę wciąż przeżywa żałobę, czy może nie potrafi już wrócić z tej swojej wersji świata? Poczułem się zupełnie obcy w tym domu.

Zaniepokoiłem się

Zosia przyniosła rysunek z przedszkola w środę. Włożyła go do moich rąk z dumą, mówiąc, że pani dała jej nawet naklejkę za ładne kolory. Było na nim wszystko, co zwykle – słońce w rogu, kwiatek większy od domu, domek z krzywymi ścianami i my: cztery postacie trzymające się za ręce.

Spojrzałem uważniej. Po lewej Zosia, rozpoznawalna po kucykach. Potem Kasia – w sukience, obok niej ja. A dalej – kobieta w długiej spódnicy, z okularami. Stała nieco z boku, nie trzymała nikogo za rękę.

– A kto to, kochanie? – zapytałem.

Zosia wzruszyła ramionami.

– Pani, która mieszka w tamtym pokoju.

Usiadłem powoli na fotelu.

– W którym pokoju?

– No… tamtym. – Wskazała palcem za siebie, jakby to było oczywiste.

Spojrzałem na Kasię. Jej ramiona lekko drgnęły. Obróciła się do nas.

– Pokaż mi rysunek, skarbie.

To było dziwne

Wzięła kartkę, popatrzyła i na krótką chwilę zamarła. Twarz jej zastygła, uśmiech opadł jak firanka. Oddała rysunek Zosi i kazała iść małej się pobawić.

– Kasia, co to było?

– Rysunek – odpowiedziała.

– Przecież słyszałaś, co powiedziała. Ona tam kogoś widzi.

– Dzieci mają wyobraźnię – rzuciła cicho. – Nie dramatyzuj.

– Kasia…

– Ona nas kochała – szepnęła. – Może… po prostu została.

Miałem już tego dosyć. Powiedziałem żonie, że albo podejmie terapię, albo to koniec tego małżeństwa. Nie możemy żyć w domu, w którym nasza córka widzi wymyślonego ducha swojej babci. Zgodziła się.

Zrozumiała swój błąd

Miesiące mijały powoli. Kasia chodziła na spotkania z terapeutą, Zosia coraz rzadziej wspominała panią z pokoju. Zaczęła za to dopytywać, kiedy znowu pójdziemy razem na rowery albo czy odwiedzimy jej koleżankę z przedszkola. Wracała do świata dzieci, jakby wszystko, co było wcześniej, schowało się gdzieś na dnie.

Pewnej soboty Kasia sama zaczęła rozmowę:

– Chcę, żebyśmy razem uporządkowali pokój po niej. Już nie musi wyglądać tak, jak wtedy.

Przez kolejne dni wynosiliśmy rzeczy. Krok po kroku, bez pośpiechu. Niektóre ubrania zapakowaliśmy do worków i oddaliśmy do domu opieki. Pamiątki, które miały dla Kasi wartość, schowaliśmy do pudełka na strychu. Inne, mniej znaczące, po prostu wyrzuciliśmy.

Pomalowaliśmy ściany na jasny kolor. Kasia wybrała zasłony w kwiaty, Zosia pomogła wybrać lampkę. Pokój nie przypominał już dawnego miejsca. Nie był ani świętością, ani grobem. Stał się pokojem gościnnym, cichym, jasnym, otwartym.

Zosia przyniosła nowy rysunek. Tym razem byliśmy tylko we troje: ja, ona i Kasia. W tle stał dom.

Wiktor, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama