Reklama

Od lat nie byliśmy sobie szczególnie bliscy – nie w taki sposób, jak ojciec i syn z rodzinnych seriali. On był twardy, wymagający, milczący. Uczył nas z bratem, że facet to nie ten, co płacze, tylko ten, co wytrzymuje. Ale to ja byłem tym, który siedział z nim w ciszy, gdy choroba go dopadła. Karmiłem go, kiedy nie miał już siły sam trzymać łyżki. Znosiłem jego milczenie, jego zranioną dumę i jego gniew. I może właśnie dlatego mimo wszystko to bolało.

Brat? Bartek zniknął z naszego życia jakieś dziesięć lat temu. Po którejś kłótni z ojcem rzucił wszystko i wyjechał. Nie dzwonił, nie pisał, nie odwiedzał. Pojawił się dopiero na pogrzebie. Nawet nie spojrzał mi w oczy, kiedy podchodziliśmy z urną do grobu. Tylko ramiona miał spięte, zaciśnięte usta. Był pierwszy w domu, dzień po pogrzebie. Matka powiedziała, że chciał się „rozejrzeć”. Nie widziałem w tym nic złego. Może chciał coś wspomnieć. Ale gdy przyjechałem kilka dni później – sejf ojca był już pusty.

– Mateusz – odezwała się matka tego wieczora, gdy siedzieliśmy w kuchni. – Nie wiem, co się między wami dzieje. Ale jesteście braćmi. To jedyne, co wam zostało.

– On coś ukrywa, mamo – odparłem cicho. – A ja nie rozumiem, dlaczego.

Nie odpowiedziała od razu. Patrzyła w okno, jakby wypatrywała w ciemności odpowiedzi, których i ja nie mogłem znaleźć. A ja siedziałem tam, z tą ciszą pomiędzy nami, i czułem, że to dopiero początek burzy.

Wiedziałem, że to spora suma

Znalazłem go w salonie, rozpartego na fotelu ojca. Nogi na stole, w dłoni puszka. Zupełnie jakby nigdy nie zniknął, jakby to wciąż był jego dom.

– Gdzie są pieniądze z sejfu? – zapytałem bez owijania.

– Dzień dobry, braciszku – rzucił z udawaną wesołością, nie ruszając się z miejsca. – A może zapytasz, co u mnie?

– Pytam o pieniądze, Bartek.

– Zabrałem – powiedział, wzruszając ramionami. – Ojciec już ich nie potrzebuje, prawda?

Zamurowało mnie. Poczułem, jak dłonie zaczynają mi drżeć. Ojciec przez całe życie odkładał na czarną godzinę. Nigdy nie powiedział, ile tam było, ale wiedziałem, że to spora suma.

– Na jakiej podstawie? – wysyczałem.

– Na takiej, że mi się należały – spojrzał w końcu na mnie. Twardo. Z jakimś dziwnym błyskiem w oczach. – Za lata ciszy. Za to, że traktował mnie jak pomyłkę, a ciebie jak syna idealnego.

– To nie jest rekompensata, to jest kradzież!

– Nie mów mi o sprawiedliwości, Mateusz. Ty miałeś ojca. Ja miałem tyrana.

Milczałem przez chwilę. Nigdy nie widziałem go takiego – spokojnego, zimnego, niemal wyrachowanego. To nie był mój brat z dzieciństwa. To był ktoś obcy.

– Mogłeś chociaż ze mną porozmawiać – powiedziałem cicho. – Zapytać. Powiedzieć.

– A co by to zmieniło? Ty i tak byś mu bronił. Jak zawsze.

Wyszedłem stamtąd z bijącym sercem i ściśniętym żołądkiem. Czułem się jak okradziony nie tylko z pieniędzy – ale z pamięci, z ojca, z brata. I pierwszy raz od dawna naprawdę nie wiedziałem, co robić dalej.

Dług do spłacenia

– Mamo, muszę coś wiedzieć – powiedziałem, siadając przy stole. – Ojciec… zostawił jakiś testament?

Matka zamarła na moment, jakby musiała przetrawić to pytanie.

Testamentu nie było – odparła. – Ale wspominał… coś.

– Co dokładnie?

– Powiedział kiedyś, że ma… dług wobec Bartka. – Odłożyła filiżankę. – Ale nie wytłumaczył, co miał na myśli. A ja… nie pytałam.

Zacisnąłem zęby. Bartek wykorzystał te słowa jak przyzwolenie. Jak wytrych.

– I to według ciebie usprawiedliwia to, że zabrał wszystko? Bez słowa?

– Mateusz, twój ojciec nie był łatwym człowiekiem. – Jej głos lekko zadrżał. – Bartek miał z nim trudniej niż ty. Może myśli, że to jedyne, co mu po nim zostało.

– Nie można kraść tylko dlatego, że się cierpiało! – uderzyłem dłonią w stół. – To nie tak się naprawia krzywdy!

Matka zamknęła oczy. Na moment znów zobaczyłem w niej tę kobietę z czasów naszej młodości – zrezygnowaną, stojącą pomiędzy dwiema stronami konfliktu, które nigdy nie przestały się ścierać.

– Może powinniście… porozmawiać. Jak bracia.

Zacząłem się śmiać. Pusto, nerwowo.

– Mamo, my nawet nie jesteśmy już rodziną. On mnie nienawidzi. A ja… nie wiem już nawet, kim on jest.

Gdy wyszedłem z kuchni, poczułem, jak coś we mnie pęka. Nie ojciec okazał się obcy. To brat, którego znałem przez całe życie, nagle stał się zagadką, której nie potrafiłem rozwiązać.

„Nie był tam. Nie widział”

Nie miałem zamiaru podsłuchiwać. Po prostu chciałem zejść po dokumenty do szuflady w gabinecie, kiedy usłyszałem ich głosy. Matka i Bartek. Rozmawiali w kuchni, cicho, ale nie dość cicho.

– Bartek, nie możesz tak tego zostawić – mówiła matka błagalnym tonem. – Mateusz ma prawo wiedzieć. Powinieneś z nim porozmawiać.

– Nie mam mu nic do powiedzenia – odpowiedział twardo. – On miał ojca. Ja miałem koszary.

Zamarłem. Stałem w ciemnym korytarzu jak dzieciak podsłuchujący dorosłych.

– Bartek… – Matka podeszła bliżej. – Może jakbyś mu powiedział, co wtedy się działo…

– On nigdy by tego nie zrozumiał. Nie był tam. Nie widział.

– Ale przecież teraz...

– Nie. Dla niego ojciec był bohaterem. Tylko dla mnie był łobuzem.

Nie wytrzymałem.

– Więc może powiesz mi, co ci się właściwie należało?! – wszedłem do kuchni. Wzrok Bartka błyskawicznie się spotkał z moim. Nie było w nim zaskoczenia. Jakby wiedział, że tam stoję.

To, co mi zabrał. Godność. Własne życie. Szacunek. – Każde słowo cisnął jak kamień. – Ty miałeś ojca, Mateusz. Ja miałem tylko jego rozczarowanie.

Matka stała między nami, jak przed laty, gdy kłóciliśmy się o zabawki, tylko teraz zabawką było wspomnienie. Milczenie trwało wieczność.

– Ja naprawdę nie wiedziałem… – szepnąłem. – Czemu mi nie powiedziałeś?

Bartek odwrócił wzrok. Wyszedł z kuchni, nie odzywając się już ani słowem. A ja stałem tam jeszcze długo, z sercem dudniącym w uszach i jedną myślą: może całe życie patrzyłem na tę rodzinę przez jakieś zmieniające rzeczywistość okulary.

Dlaczego nikt mi nie powiedział?

Siedzieliśmy w salonie. Matka miała w dłoniach stary album – ten sam, do którego nikt nie zaglądał od lat. Przewracała powoli kartki, jakby szukała w nich odwagi, by wreszcie powiedzieć coś, co od dawna ją gryzło.

– Twój ojciec… nie był taki zawsze – zaczęła. – Na początku był czuły. Szczery. Przynajmniej z pozoru. Ale potem… po tym, jak stracił pracę w hucie… coś w nim pękło. Wyżywał się. Najpierw słowem. Potem ciszą.

Zamknęła album.

– Bartek miał wtedy dziesięć lat. Ty byłeś za mały, żeby to rozumieć. Myślałam, że to minie. Że to tylko okres. Ale… ojciec zaczął traktować Bartka jak zadanie do wykonania. Musiał być najlepszy. Nie wolno mu było płakać, zawahać się, pomylić.

– A ja? – spytałem cicho. – Czemu mnie to ominęło?

– Bo się wtedy zmienił – szepnęła. – Kiedy się urodziłeś… był już inny. Spokojniejszy. Starszy. Zmęczony. Już nie miał w sobie tej gorączki. Ale z Bartkiem... już tego nie naprawił.

Znieruchomiałem. Otworzyła przede mną szufladę, o której nie wiedziałem. Pełną niesprawiedliwości. Nagle poczułem się jak ślepiec, któremu ktoś zdjął opaskę z oczu. Bartek milczał cały czas. Siedział w rogu pokoju, skulony, z rękami w kieszeniach. W końcu wstał, bez słowa. Nie spojrzał na mnie ani na matkę. Po prostu wyszedł.

– Dlaczego nikt mi nie powiedział? – spytałem.

Matka nie odpowiedziała. Tylko spuściła głowę. Może dlatego, że sama nie wiedziała. A może dlatego, że wiedziała zbyt dobrze.

Inaczej niż myślałem

Znalazłem go nad jeziorem. Siedział na starym pomoście, tym samym, gdzie kiedyś ojciec uczył nas zarzucać wędkę. Pamiętam, jak wtedy krzyczał na Bartka, gdy ten nie trzymał kijka „jak trzeba”. Ja byłem za mały, by zrozumieć, że to nie był krzyk z troski. Raczej z frustracji. Teraz już wiedziałem.

Usiadłem obok. Nie spojrzał na mnie. Rzucał do wody kamyki, jeden za drugim.

– Wiesz, że ojciec zostawił cię z czymś, czego nie da się wycenić?

– Tak. – Prychnął. – Z bliznami. Tylko że te nie dają żadnego spadku.

– A te pieniądze? – spytałem. – Co z nimi zrobisz?

– Nie wiem. Może roztrwonię na głupoty. Może wyjadę. A może… po prostu będę je trzymał, żeby pamiętać.

– Pamiętać co?

– Że nikt nie jest już mi nic winien.

Zamilkłem.

Nie chodzi o pieniądze – powiedziałem po chwili. – Chodzi o ciebie, Bartek. O to, że ja cię w ogóle nie znałem. O to, że nie próbowałem zrozumieć.

– Może nie chciałeś. Może było ci wygodnie wierzyć, że wszystko jest tak, jak wyglądało z twojej strony.

Spojrzałem na taflę jeziora. Spokojną, nieruchomą, jakby nic się nigdy nie wydarzyło.

– Teraz próbuję.

Bartek odłożył ostatni kamień.

– Wiesz, czego naprawdę chciałem? Żeby chociaż raz spojrzał na mnie jak na człowieka. Nie jak na niewystarczająco dobry efekt.

Odwrócił się do mnie. W jego oczach nie było już furii. Był żal. I coś, co wyglądało jak… ulga. Nie powiedziałem już nic. Bo nie wszystko da się załatwić słowami.

Mateusz, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama