Reklama

Kiedy zgasło światło w oczach Jurka, coś się we mnie złamało. Niby człowiek się spodziewa, niby lekarze uprzedzali, że to kwestia miesięcy… Ale jak się żyje z kimś czterdzieści lat, to naprawdę trudno pojąć, że już się nie usłyszy tego chrapania w nocy, nie będzie z kim wypić porannej kawy i pomilczeć razem na balkonie. Cisza po śmierci męża jest inna. Taka, co wdziera się w serce.

Pół roku po pogrzebie córka – Magda – powiedziała, żebym się do niej przeprowadziła. Że to już nie te czasy, żeby starsi ludzie kisili się samotnie. Że tam będę miała towarzystwo, wnuki, swój pokój, własną łazienkę i ogród za domem. No i że tak będzie jej łatwiej, bo zawsze będzie wiedzieć, czy u mnie wszystko w porządku. Zgodziłam się. Może nie bez wahania, ale… miałam już dosyć samotnych wieczorów.

Teraz mija trzeci miesiąc, odkąd wprowadziłam się do Magdy. Mam własny kąt, dzieci biegają po domu, zięć z humorem sypie jak z rękawa, a jednak... coś mnie uwiera. To życie wśród ludzi, a czasem człowiek bardziej się czuje jak mebel – niby potrzebny, niby obecny, a jednak powoli odsuwany w kąt.

Niby było mi dobrze, ale…

– Irenka, no jak ci tam? – Renata usiadła z herbatą w moim pokoju, jakby znała ten dom lepiej ode mnie. – Jak się mieszka z Magdą?

Cieszyłam się z odwiedzin przyjaciółki. Siedziała w fotelu pod oknem i zaczęła rozglądać się po moim pokoju, jakby szukała oznak mojego humoru.

Ładnie tu masz. I tak cicho. No, bajka – dodała, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

– Jest dobrze – powiedziałam po chwili. – Mam swój pokój, swoje radio, wnuki zaraz za ścianą. Magda mówi, że dobrze, że jestem blisko.

– Czyli jesteś szczęśliwa – podsumowała z uśmiechem. – I jeszcze gotujesz im czasem, prawda? Mówiłaś, że robisz te swoje zupy.

Gotuję, sprzątam, dzieci odprowadzam... – wyrwało mi się, zanim ugryzłam się w język.

Renata zmrużyła oczy.

– No widzisz, to masz zajęcie! Lepsze to niż siedzieć sama w czterech ścianach. Co byś robiła tam na swoim?

Milczałam. Znałam to pytanie. Powinnam była powiedzieć, że jestem wdzięczna, że nie wyobrażam sobie lepszego miejsca. Ale coś we mnie się buntowało.

Nie wszystko jest takie idealne – powiedziałam w końcu cicho.

– Ojej, Irenka, przesadzasz chyba. A co byś chciała? Że niby dom starców lepszy?

Spojrzałam przez okno. Dzieci sąsiadów ganiały się po ogrodzie.

– Nie wiem – rzuciłam. – Czasem mam wrażenie, że bardziej mnie tu potrzebują niż chcą.

Renata westchnęła, ale nie drążyła tematu. A ja poczułam w piersi znajome kłucie: tęsknotę za domem, w którym byłam Ireną – żoną Jurka, a nie pomocą domową z własnym pokojem.

Traktowali mnie jak pomoc domową

Drzwi trzasnęły z hukiem, a po chwili przez korytarz przetoczył się rwetes i śmiech. Magda wróciła z pracy, dzieci wrzeszczały jedno przez drugie, a Karol, zięć, rozładowywał torby z zakupami. Wysunęłam się z pokoju i stanęłam w progu kuchni, jak zwykle trochę na uboczu.

– Babciu, babciu! Byliśmy na basenie! – rzuciła się do mnie Lenka, jeszcze w mokrych włosach, z uśmiechem rozświetlającym buzię.

– A ja zjeżdżałem z tej największej zjeżdżalni! – dodał Tymek z wypiekami na twarzy.

A ty, mamo, co robiłaś? – zapytała Magda między jedną torbą a drugą.

– Upiekłam ciasto marchewkowe. I zupę zrobiłam na jutro – odparłam spokojnie.

– No widzisz, Karol? Mama to skarb – uśmiechnęła się i cmoknęła mnie w policzek.

Ja nie odwzajemniłam uśmiechu. Wiem, że doceniali moją pomoc, ale w tym tłumie radości nie było dla mnie miejsca. Nie zaproponowali, żebym pojechała z nimi. Nie dlatego, że nie chcieli. Po prostu nikt nie pomyślał.

– Wiecie co... – zaczęłam niepewnie. – Ja się ostatnio tak trochę zastanawiam, czy nie zapisać się do jakiegoś domu seniora.

Magda zamarła, Karol spojrzał znad torby z szynką.

Że co proszę? – spytała z wyraźnym szokiem.

– No, takiego pensjonatu, gdzie są zajęcia, spotkania... Może lepiej bym się tam odnalazła.

– Mamo! Przecież masz tu wszystko! Dom, rodzinę, dzieci, my cię potrzebujemy! – zawołała z oburzeniem.

– Właśnie... Potrzebujecie – powiedziałam. – Ale nie wiem, czy mnie. Czy tylko moich rąk.

Zapadła cisza. Tylko dzieci coś szeptały przy stole. Karol chrząknął.

– Pani Ireno, bez pani to my sobie nie damy rady – rzucił z nerwowym śmiechem. – Kto Tymka odbierze ze szkoły, kto ogarnie obiady?

Magda pacnęła go w ramię.

– Ucisz się. Idź sobie mecz obejrzyj – syknęła przez zęby.

Ja poszłam do kuchni robić kolację dzieciom. Przecież muszą zjeść coś zdrowego.

Coś do niej dotarło

Stałam nad garnkiem, mieszając kaszę z warzywami, kiedy usłyszałam za plecami ciche:

– Mamo?

Magda weszła do kuchni powoli, jakby nie chciała mnie przestraszyć. Oparła się o framugę, dłonią przeczesując włosy.

Ty tak serio z tym domem seniora?

Odwróciłam się, wzdychając ciężko. Znowu ta rozmowa. Ale tym razem coś w jej głosie było innego – nie złość, tylko żal. Może zrozumienie?

– Myślę, że tak. Ale nie złożyłam jeszcze żadnego podania. Po prostu… to rozważam.

– Ale przecież mówiłaś, że dobrze ci u nas – jej głos drżał. – Mówiłaś, że się cieszysz, że jesteśmy razem.

– Bo się cieszę. Tylko że czasem mam wrażenie, że jestem bardziej pomocną dłoń niż członkiem rodziny. Nie mam kiedy usiąść, nie mam tu przyjaciół. Całe dnie spędzam na gotowaniu, sprzątaniu, załatwianiu waszych spraw. Wieczorem padam na twarz i nawet nie wiem, co leci w telewizji.

Magda usiadła przy stole. Patrzyła na mnie smutno.

Myślałam, że ci to daje sens, że się nie nudzisz… – powiedziała cicho.

– To nie o nudę chodzi. Brakuje mi siebie. Swojego życia. Kiedyś miałam Jurka, wspólne plany, znajomych, ogród. Teraz mam tylko listę obowiązków na lodówce.

Magda przetarła twarz dłońmi.

Przepraszam cię, mamo. My... chyba cię w tym wszystkim nie zauważyliśmy.

Zrobiłam krok w jej stronę, objęłam ją jak za starych lat, gdy płakała przez rozbite kolano albo pierwszą miłość.

Jeszcze nic nie zdecydowałam – szepnęłam. – Ale muszę wiedzieć, czy mogę tu żyć swoim życiem, nie tylko waszym.

Magda przytaknęła przez łzy.

– Postaram się to zmienić. Obiecuję.

Czekałam na zmiany

Nazajutrz wstałam wcześniej niż zwykle. Słońce dopiero zaczynało zaglądać przez kuchenne okno, a ja parzyłam herbatę, próbując nie narobić hałasu. Wciąż czułam emocje z wczorajszej rozmowy. Magda przepraszała, tuliła mnie długo, ale ja wiedziałam, że zmiana to nie słowa – to codzienność.

Zanim dzieci zeszły na śniadanie, miałam już gotowe kanapki i spakowane plecaki. Magda zeszła ostatnia, spojrzała na stół i skrzywiła się lekko.

– Mamo… przecież mówiłyśmy, że rano ja to zrobię.

– To taki odruch – wzruszyłam ramionami.

– No dobrze, ale dziś wieczorem zrobimy coś razem, dobra? Kolacja tylko we dwie – puściła mi oko.

Uśmiechnęłam się, choć wiedziałam, że „tylko we dwie” może łatwo zamienić się w „kolacja z dziećmi na kolanach”.

Kiedy zostaliśmy sami z Karolem, usiadł w kuchni z kawą i zmierzył mnie spojrzeniem.

– Pani Ireno… przepraszam za wczoraj. Głupio wyszło. Nie chciałem.

– Wiem. Ale dobrze, że tak wyszło. Może teraz zaczniemy naprawdę rozmawiać.

– Tylko wie pani… my naprawdę na panią liczymy. Bez pani to wszystko by się rozsypało – spuścił wzrok. – Ja pracuję do późna, Magda też, dzieci potrzebują opieki... a pani to wszystko ogarnia. Jesteśmy bardzo wdzięczni. Tylko może za cicho o tym mówiliśmy.

Pokiwałam głową. Wiedziałam, że nie mówił tego na pokaz. Ale co z tego, skoro wdzięczność nie zmieniała mojego zmęczenia?

Gdy dzieci wróciły ze szkoły, znów rzuciły mi się w ramiona, opowiadając, kto dziś dostał uwagę, a kto lizaka. Ich śmiech był balsamem na duszę. Tylko że ja sama dla siebie nie miałam dobrego słowa. Zmęczona, odarta z moich pasji, mojego rytmu dnia.

Po kolacji Magda znów poruszyła temat.

Myślisz jeszcze o tej wyprowadzce?

Zawahałam się.

– Jeszcze się nie zdecydowałam. Ale jeśli zostanę, musi się coś zmienić.

Poczułam smak wolności

Zaczęłyśmy z Magdą od małych rzeczy. Dwa razy w tygodniu miałam „wolne popołudnie”. Bez gotowania, bez prania, bez pilnowania dzieci. Poszłam raz do biblioteki, raz na kawę z Renatą. Czułam się jak nastolatka, która właśnie odkrywa, że można po prostu... żyć, być wolna.

– A wiesz, że jak jeszcze chwilę poczekasz, to może i randkę sobie umówisz? – żartowała Renata.

Zaśmiałyśmy się, ale gdzieś w środku poczułam smutek. Po Jurku nikt nie był „mój”. I nikt już raczej nie będzie.

W domu Magda rzeczywiście zaczęła przejmować więcej. Czasem sama robiła dzieciom kolację, czasem Karol zabierał je na plac zabaw. Wieczorami siadałyśmy przy herbacie, czasem tylko we dwie. Opowiadała mi o swojej pracy, o problemach, których wcześniej nie zauważałam. I słuchała – naprawdę słuchała – kiedy mówiłam, że tęsknię. Za Jurkiem. Za naszym starym rytmem.

– Mamo, ja naprawdę chcę, żebyś była szczęśliwa – mówiła. – Nie tylko potrzebna.

Dobrze się tego słuchało, ale codzienność nie znika tak łatwo. Nadal robiłam wiele. I choć coraz częściej miałam chwilę dla siebie, wiedziałam, że jestem głęboko wpisana w ten dom.

Zbliżał się weekend, kiedy Magda z Karolem planowali krótki wyjazd z dziećmi.

Chciałabyś pojechać z nami? – zapytała nieśmiało.

Spojrzałam na nią z wdzięcznością.

– Dziękuję, że pytasz. Ale nie tym razem. Zostanę. Zobaczę, jak się czuję w pustym domu. Czy wolność nadal smakuje dobrze... czy tylko samotnie.

Dałam im szansę

Dom był cichy przez cały weekend. Przechadzałam się po nim w kapciach, z kubkiem herbaty, zaglądając do dziecięcych pokoi, gdzie zostawili po sobie rozrzucone książki i skarpetki. Przez chwilę miałam wrażenie, że znowu jestem u siebie. Nie w cudzym domu, tylko... po prostu w przestrzeni, która oddycha ze mną.

Zrobiłam sobie wieczór z ulubionym serialem – ten sam, którego nie oglądałam od miesięcy, bo dzieci miały bajki, Karol mecz, a Magda potrzebowała ciszy. Zjadłam kolację późno, bez pośpiechu. Wcisnęłam się pod koc i poczułam... coś dziwnego. To nie była samotność. To była ulga.

Nie dlatego, że ich nie było. Ale dlatego, że nikt niczego ode mnie nie chciał. Że nic nie musiałam. Że byłam znowu sobą.

W niedzielę po południu wrócili – z torbami, hałasem i emocjami. Dzieci rzuciły się na mnie, Magda zaczęła opowiadać o drodze, a Karol już rozkładał się na kanapie.

Jak było, mamo? – spytała Magda, podając mi siatkę z oscypkami.

– Spokojnie – odpowiedziałam.

Spojrzała na mnie z troską, jakby chciała wiedzieć więcej, ale nie naciskała. I dobrze. Ja jeszcze nie wiem, co dalej.

Nie spakowałam walizek. Ale też nie powiedziałam, że zostaję na zawsze. Dałam Magdzie i jej rodzinie szansę. I sobie też. Na nowe zasady. Na współistnienie, nie wykorzystywanie. Na to, by być potrzebną... ale nie kosztem siebie. Jeszcze nie wiem, czy zostanę. Ale po raz pierwszy od dawna wiem, czego potrzebuję. I to, choćby na razie, musi wystarczyć.

Irena, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama