Reklama

Po śmierci Władka świat mi się zatrzymał. 35 lat małżeństwa – to nie są wspomnienia, które się po prostu chowa do szuflady. Zostałam sama w mieszkaniu, gdzie wszystko przypominało mi jego: ulubiony kubek z wyszczerbionym uchem, gazetki z krzyżówkami, które rozwiązywał wieczorami, sweter przewieszony przez oparcie fotela. Niby wiedziałam, że nie wróci... ale i tak czekałam, aż usłyszę zamek w drzwiach.

Któregoś dnia zadzwonił Piotrek. Mój starszy syn.

Mamo, nie możesz tak siedzieć sama. Zamieszkaj z nami. Dzieci będą przeszczęśliwe.

Zakręciło mi się w oku. Może los dał mi drugą szansę – być blisko wnuków, mieć rodzinę przy sobie... Nie wahałam się długo. Spakowałam walizkę, wynajęłam swoje mieszkanie i przeprowadziłam się do nich.

Pamiętam, jak Bartek rzucił mi się na szyję, a mała Lena zawołała:

– Babcia będzie z nami mieszkać?! Na zawsze?

Serce mi urosło. Myślałam wtedy naiwnie, że to będzie nowy początek. Nie wiedziałam jeszcze, że wcale nie.

Miałam dużo obowiązków

– Mamo, zostawię ci dzieci na chwilę, dobrze? Tylko wyskoczymy z Anetą na szybkie zakupy – rzucił Piotr, wychodząc.

– Jasne, synku – odpowiedziałam odruchowo, przecież wnuki kocham nad życie.

Ale „chwila” okazała się całym dniem. Bartek rozlał sok na dywan, Lena płakała, bo zgubiła lalkę. Nakarmiłam ich, posprzątałam, opowiedziałam bajkę. Gdy Aneta w końcu wróciła, spojrzała na mnie tylko kątem oka.

– Przynajmniej się pani na coś przydaje – burknęła, zdejmując buty.

Zastygłam z łyżką w ręku. "Pani"? Przecież jeszcze wczoraj mówiła do mnie "mamo".

– Słucham? – odważyłam się zapytać.

– No, nic, po prostu... dobrze, że dzieciaki były pod opieką – dodała lodowatym tonem, nie patrząc na mnie.

Wróciłam do swojego pokoiku z uczuciem, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Może przesadzam? Może jestem przewrażliwiona po tym wszystkim? Ale z każdym dniem było gorzej.

Piotr zaczął wychodzić do pracy wcześniej, wracał później. Aneta – jakby mnie nie zauważała. Coraz częściej słyszałam jednak:

Babcia zrobi obiad, bo mama zmęczona.

– Babcia posprząta, bo ja zaraz mam wideokonferencję.

Z dnia na dzień, zamiast gościa w ich domu, czułam się jak pomoc domowa. Bez słowa, bez pytania, z uśmiechem – bo przecież „babcie są niezastąpione”. Ale nocą, gdy leżałam w łóżku, myślałam: czy naprawdę o to im chodziło?

Czułam się jak służąca

– Piotrze, możemy porozmawiać? – zapytałam cicho, gdy tylko skończył jeść. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, dzieci już spały, a Aneta zamknęła się w sypialni z laptopem.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Jasne, mamo. Co się stało?

Usiadłam naprzeciwko niego, dłonie złożone na stole, jak do modlitwy.

– Ja… nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiał. Kocham was, naprawdę. Ale czuję się tu… trochę jak opiekunka. Codziennie gotuję, sprzątam, zajmuję się dziećmi… a coraz rzadziej mam wrażenie, że ktoś to zauważa – powiedziałam.

Piotr westchnął.

– Mamo… no błagam cię. Przecież robisz to z serca, prawda? My przecież też mamy swoje życie. Aneta wraca z pracy wykończona, ja też… No i dzieci cię uwielbiają.

– To nie o to chodzi. Ja chcę tu być z wami, ale nie chcę być tylko... pomocą domową – odważyłam się powiedzieć. – Czasem chciałabym usiąść, wypić herbatę, porozmawiać jak matka z synem.

– Mamo, jesteś trochę niesprawiedliwa – powiedział chłodno. – Robimy, co możemy. Aneta ma teraz ciężki okres w pracy, ja też. A ty… chyba chcesz, żeby wszystko było po twojemu.

Zatkało mnie.

– Po mojemu? – szepnęłam. – Nie chciałam rządzić, tylko… być traktowana z szacunkiem.

W jego oczach widziałam tylko zmęczenie. Nie miłość. Nie troskę. A potem wstał i powiedział:

– Nie róbmy z tego problemu. Jutro pogadamy.

Ale już wiedziałam, że nie pogadamy.

Myśleli, że jestem głupia

Usłyszałam ich głosy, gdy tylko zbliżyłam się do kuchni. Nie chciałam podsłuchiwać, ale stali tuż za drzwiami, a moje imię padło z ust Anety tak ostro, że serce mi zamarło.

– Ile to jeszcze potrwa? – mówiła zniecierpliwiona. – Myślałam, że to będzie na chwilę. A ona się rozsiadła jak królowa matka.

– Cicho, dzieci śpią – odszepnął Piotr. – No wiesz, nie mogę jej tak po prostu wyrzucić.

– Ale ile jeszcze będziemy mieć darmową niańkę na pełen etat? Bo jak już siedzi, to mogłaby się bardziej starać. Czasem wracam, a zlew pełen naczyń!

– No przecież opiekuje się dzieciakami, gotuje, ogarnia... – bąknął Piotr.

– Słabo! – wycedziła. – Mógłbyś przynajmniej zasugerować jej jakąś wdzięczność. Albo niech dołoży się do rachunków.

Drzwi skrzypnęły pod moją dłonią.

– Nie trzeba już nic sugerować – powiedziałam sucho, wchodząc do kuchni. – Wszystko słyszałam.

Zapadła cisza. Aneta cofnęła się o krok, Piotr zbladł.

– Mamo, ja…

– Nie, Piotrze. Ty nic nie mów. Nie teraz. – Mój głos drżał, ale trzymałam się prosto. – Myślałam, że jestem tu, bo mnie kochacie. A jestem, bo wam tak wygodnie. Jestem tanią siłą roboczą.

– Mamo, proszę, to nie tak… – zaczął Piotr, ale nie słuchałam.

Wyszłam z kuchni, nie oglądając się za siebie. Tego wieczoru po raz pierwszy spakowałam walizkę.

Uciekłam do drugiego syna

Marcin otworzył drzwi w szlafroku, z rozczochranymi włosami i zdziwieniem w oczach.

– Mamo...? Wszystko w porządku? – zapytał, cofając się w bok. – Wejdź.

Weszłam do środka, trzymając swoją walizkę tak mocno, jakby od niej zależało moje życie. Rozsypałam się dopiero, gdy usiadłam na jego kanapie.

– Piotr... oni... nie chodziło im o mnie. Chciałam być blisko rodziny, a wyszło, jak wyszło. – Głos mi się łamał. – Usłyszałam, że jestem darmową niańką. Że się "rozsiadłam".

Marcin spojrzał na mnie poważnie.

– Nie zdziwiłem się. Od zawsze wiedziałem, że Piotr potrafi być wyrachowany. Grzeczny, ułożony... ale jak coś przestaje mu pasować, to robi się nieprzyjemny.

– Może go zawiodłam – szepnęłam.

– Mamo, nie. To oni cię zawiedli. Ty straciłaś męża. Dom. Spokój. I zamiast dostać ciepło, dostałaś grafik do ogarnięcia dzieci.

Siedzieliśmy długo, nie mówiąc wiele. Marcin przyniósł herbatę, przykrył mnie kocem, włączył cicho radio.

– Nie wiedziałam, że to właśnie z tobą mogę się czuć jak matka, a nie jak służąca – powiedziałam, patrząc mu w oczy.

Uśmiechnął się.

– Zawsze mogłaś. Tylko... nigdy nie chciałaś tu przyjechać. Byłem „tym samotnym”, „tym bez dzieci”. A może właśnie dlatego cię teraz rozumiem.

Po raz pierwszy od miesięcy czułam, że ktoś mówi do mnie jak do człowieka. Nie jako do „babci od obiadu” czy „opiekunki do Lenki i Bartka”. Tylko do Jadwigi.

Nie zmienię zdania

Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Spojrzałam na ekran: Piotr. Przez chwilę wahałam się, czy w ogóle odebrać. W końcu przesunęłam palcem.

– Mamo?! – jego głos był napięty. – Co ty wyprawiasz? Dlaczego tak po prostu wyszłaś?

– Wyszłam, bo przestałam czuć się jak matka. Zaczęłam czuć się jak ktoś... zbędny. Jak ktoś, kto tylko przeszkadza albo służy. A ja nie jestem służącą, Piotrze. Jestem twoją matką.

– Dzieci płakały cały dzień! Aneta jest roztrzęsiona. Nie mogłaś chociaż powiedzieć?

– Aneta była roztrzęsiona? A pamiętasz, co mówiła? Że jestem darmową niańką. Że się rozsiadłam. Że mogłabym się bardziej starać. – Głos mi zadrżał, ale mówiłam dalej. – I ty tam stałeś, słuchałeś tego wszystkiego... i nic nie powiedziałeś.

Po drugiej stronie była chwila ciszy.

– To był zły moment, mamo. Nie chciałem... robić sceny.

– A ja nie chciałam żyć na scenie, która miała być moim domem.

– Więc co teraz? Będziesz u Marcina? Zostawiłaś dzieci... – dodał, jakby chciał mnie ukłuć.

– Dzieci mają rodziców. A ja muszę zadbać o siebie.

– Więc nie wrócisz?

– Nie. Chyba pierwszy raz od dawna zrobię coś dla siebie.

Nie odpowiedział i rozłączył się. Patrzyłam przez dłuższą chwilę na ciemny ekran telefonu. Czułam smutek. Ale jeszcze bardziej – ulgę.

Marianna, 65 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama