Reklama

Wczoraj, stojąc nad grobem Jakuba, szeptałam przeprosiny. Za to, że się poddałam. Że pozwoliłam, by smutek mnie pochłonął. Ale obiecałam mu, że teraz będzie inaczej. Że będę silna – dla naszych dzieci, dla niego i dla siebie.

Reklama

Byliśmy szczęśliwi

Rok temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Byliśmy szczęśliwą rodziną. Ja, Jakub i nasze dzieci – 12-letni Igor i 10-letnia Zosia. Niedawno wprowadziliśmy się do nowego domu. Nie był duży, ale był nasz. Jakub pracował w budowlance, całymi dniami stawiał domy innym, a po pracy wracał i kończył nasz własny. Zawsze mówił, że dla niego nie ma nic ważniejszego niż nasza przyszłość.

Kiedy braliśmy kredyt na materiały i wyposażenie, bałam się. Ludzie mówili o kryzysie, o zwolnieniach. Ale Jakub był pewny swego.

– Pracy mi nie zabraknie, nie martw się – powtarzał. – Będziemy tu szczęśliwi.

I ja mu wierzyłam. Bo nigdy wcześniej mnie nie zawiódł. Jakub zawsze dotrzymywał słowa. To on od początku dbał o naszą rodzinę. Po narodzinach Igora powiedział, żebym nie wracała do pracy.

– Wolę, żebyś była z dziećmi, niż tyrała za grosze w sklepie – tłumaczył. – Poradzimy sobie.

I rzeczywiście, radziliśmy sobie. Jakub pracował, ja zajmowałam się domem i dziećmi. Nie mieliśmy luksusów, ale mieliśmy siebie.

Mąż wszystko robił sam

Kiedy wprowadziliśmy się do nowego domu, byłam najszczęśliwsza na świecie. Nawet to, że na piętrze stały gołe ściany, a w łazience brakowało kafelków, nie miało znaczenia.

– Za pół roku wszystko będzie gotowe – obiecywał Jakub, zacierając ręce.

Wierzyłam mu. Bo przecież zawsze dotrzymywał słowa.

W tamten dzień wrócił jak zwykle z pracy. Zjadł obiad, wziął wałek i poszedł malować pokój Zosi.

Jakoś dziwnie się czuję – rzucił od niechcenia.

Poprosiłam, żeby odpoczął, ale tylko się uśmiechnął.

– Na odpoczynek przyjdzie czas, jak wszystko będzie skończone.

Straciłam go na zawsze

Godzinę później znalazłam go na podłodze.

Nie wiem, ile czasu siedziałam przy nim, krzycząc jego imię. W końcu do pokoju wbiegły dzieci.

– Mamo, co się stało?! – zawołał Igor.

Nie umiałam odpowiedzieć. Pamiętam tylko chaos. Pogotowie. Sąsiadów którzy przyszli zobaczyć, co się dzieje. Moją siostrę, która mnie przytulała. A potem pogrzeb. Stojąc nad jego grobem, wciąż nie mogłam uwierzyć, że to się wydarzyło naprawdę. Jakub zawsze dotrzymywał słowa. Obiecał, że dokończy dom. Że będzie przy mnie. Że nic złego się nie stanie. I nagle… go nie było. Po pogrzebie wszystko wydawało się nierealne. Jakby ktoś wyrwał mi kawałek życia, ale zapomniał powiedzieć, co mam zrobić z tą pustką.

Wszystko było na mojej głowie

Wciąż czekałam, że Jakub wróci. Że otworzy drzwi i powie: „Przepraszam, zasiedziałem się gdzieś”.

Dzieci pytały o tatę codziennie.

– Mamo, a jakbyśmy bardzo mocno pomyśleli o tacie, to może wróci? – zapytała Zosia pewnego wieczoru.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przytuliłam ją tylko, czując, jak pieką mnie oczy. A potem przyszła szara rzeczywistość. Kredyt, rachunki, codzienne wydatki. Jakub zawsze wszystkim się zajmował. Ja byłam tylko panią domu. Teraz zostałam z tym sama. Siostra i teściowie pomagali, ale to nie wystarczało. Musiałam znaleźć pracę. Szybko. Nie wiedziałam jeszcze, że to będzie najtrudniejsze wyzwanie w moim życiu.

Szukałam pracy

Każdego dnia przeglądałam ogłoszenia, dzwoniłam, chodziłam po sklepach, biurach, firmach. Ale wszędzie słyszałam to samo.

– Nie ma pani doświadczenia.

– Za długo była pani poza rynkiem pracy.

– Nie mamy wolnych miejsc.

Wychodziłam z kolejnych rozmów i czułam, jak ogarnia mnie bezsilność. Wieczorami siadałam przy stole i patrzyłam na rosnący stos rachunków. Prąd, woda, kredyt. Jakub zawsze mówił, że damy radę. Tylko że jego już nie było. Zaczęłam się poddawać. Krzyczałam na niego w myślach. Wylewałam swoją złość nad jego grobem.

– Jak mogłeś mnie tak zostawić?! Obiecałeś, że będzie dobrze! – szeptałam przez łzy.

Dzieci słyszały moje narzekania.

Mamo, tata nie chciał nas zostawić – powiedział cicho Igor pewnego wieczoru. – Nie mów, że był zły…

Zrobiło mi się wstyd. Przytuliłam go, ale następnego dnia znowu wszystko zaczęło się od nowa. Z dnia na dzień zapadałam się coraz głębiej. Przestałam wierzyć, że coś jeszcze może się zmienić. I pewnie trwałabym w tym dalej, gdyby nie pewien piątkowy poranek, który wstrząsnął mną bardziej niż cokolwiek wcześniej.

Byłam w szoku

To był zwykły piątek. Myślałam, że Igor jest w szkole. Ale kiedy w południe wpadła do mnie siostra, zobaczyłam jej dziwną minę.

Wiesz, gdzie jest twój syn? – zapytała bez wstępów.

Zmarszczyłam brwi.

– Jak to gdzie? W szkole.

– Jesteś pewna? – Jej ton sprawił, że poczułam zimny niepokój.

Kilka minut później siedziałam w jej samochodzie. Pojechałyśmy na drugi koniec miasta.

– Po co mnie tu przywiozłaś? – spytałam, gdy zatrzymała się przed dużą stacją benzynową.

– Zobacz.

Spojrzałam w stronę parkingu. Obok czerwonego forda stał Igor. W dłoni trzymał wiaderko i szczotkę. Rozmawiał z kierowcą, który machnął ręką, jakby początkowo chciał go spławić, ale potem się zgodził. Mój syn zaczął myć przednią szybę, potem boczne, reflektory…

Czułam, jak uginają się pode mną nogi.

– Co on… co on robi?! – wyszeptałam.

Siostra spojrzała na mnie uważnie.

– Chciał pomóc, Natalia. Karolina mi powiedziała. Igor mówi, że skoro ty nie możesz znaleźć pracy, to on rzuca szkołę i będzie zarabiał na dom.

Wybiegłam z samochodu, podbiegłam do syna i chwyciłam go za ramiona.

Dziecko, co ty wyprawiasz?!

– Pomagam, mamo – odpowiedział spokojnie. – Teraz ja jestem mężczyzną w naszym domu.

Łzy napłynęły mi do oczu.

Coś we mnie pękło

Objęłam Igora mocno, jakbym mogła w ten sposób ochronić go przed światem.

– Synku, nie musisz tego robić… – wyszeptałam, ale on spojrzał na mnie poważnie.

– Muszę, mamo. Przecież ktoś musi ci pomóc.

Serce mi pękło. To ja powinnam dbać o niego, nie odwrotnie.

– Nie tak to powinno wyglądać – powiedziałam, ocierając łzy. – To ja jestem dorosła. To ja powinnam się o was troszczyć.

Igor wzruszył ramionami.

– Ale ty tylko płaczesz i patrzysz na rachunki. Ja chciałem coś zrobić.

Zrozumiałam, jak bardzo zawiodłam moje dzieci. Nie chciałam, by widziały mnie słabą, ale sama nie dawałam im nadziei. Tego dnia, gdy wróciliśmy do domu, długo z nimi rozmawiałam. Obiecałam im, że to się zmieni. I tym razem naprawdę zamierzałam dotrzymać słowa.

Musimy jakoś żyć dalej

Tamten dzień wszystko zmienił. Obudziłam się z marazmu, w który wpadłam po śmierci Jakuba. Zarejestrowałam się w urzędzie pracy, zaczęłam szukać kursów i szkoleń. Skończyłam kurs obsługi komputera i kasy fiskalnej. Wkrótce potem dostałam propozycję pracy w sklepie budowlanym – tym samym, w którym kiedyś pracował Jakub.

Nie było łatwo, ale z każdym dniem czułam, że odzyskuję kontrolę nad swoim życiem. Dzieci znów zaczęły się uśmiechać, a ja po raz pierwszy od miesięcy poczułam, że mogę coś zbudować – sama, bez niczyjej pomocy.

Stojąc nad grobem męża, tym razem nie przepraszałam.

Dam radę, Jakub – wyszeptałam. – Obiecuję.

Bo wiedziałam, że po każdej burzy w końcu wychodzi słońce.

Natalia, 45 lat

Reklama

Czytaj także: „Po latach samotności zakochałem się w młodszej kobiecie. Dzieci kpią, że to kaprys, a ja chcę kochać i być kochanym”
„Ojciec był moją skarbonką, lecz w końcu stracił cierpliwość. Niech nie liczy, że będę mu zmieniał pampersy na starość”
„Patrzyłam, jak kwitną tulipany, a mój mąż więdnie. Czułam, że ukrywa jakiś sekret i miałam rację”

Reklama
Reklama
Reklama