Reklama

Nie jestem osobą, która łatwo się wzrusza. Może to kwestia wychowania, a może po prostu charakteru – zawsze trzymałam emocje na wodzy, stawiając logikę i rozsądek ponad wszystkim. Pracuję jako analityczka danych, mam uporządkowane życie, mieszkanie w centrum i kota, który nie przepada za nikim oprócz mnie. Mama była moją opoką, choć nie należała do czułych kobiet. Kochała mnie po swojemu – wymagająco, konsekwentnie. Jej śmierć po długiej walce z chorobą rozdarła mi serce, choć nigdy nie byłam mistrzynią w okazywaniu uczuć. Ojciec zamknął się w sobie. Unika rozmów, siedzi całymi dniami w ogrodzie lub patrzy przez okno. Nasze rozmowy są krótkie, pełne niezręcznej ciszy. Po pogrzebie wróciłam do domu rodzinnego, by uporządkować rzeczy mamy. Nie sądziłam, że to, co znajdę w jej biurku, wywróci moje życie do góry nogami.

Tajemnica z szuflady

Szukałam czegoś, co przypominałoby mi mamę – może stare listy, pocztówki, zapiski, które świadczyłyby o jej uczuciach, myślach, życiu sprzed choroby. Wysunęłam dolną szufladę biurka, tę z zacinającym się prowadzeniem. Wewnątrz, między książeczką zdrowia a starym notesem, leżała koperta oznaczona moim imieniem. Papier był pożółkły, a litery znajome – delikatne, staranne pismo mamy. Drżącą ręką otworzyłam ją i zobaczyłam dwa dokumenty: akt adopcji oraz list.

Nie przeczytałam go od razu. Serce zaczęło mi walić, jakby miało wyrwać się z piersi. Akt adopcji – mój. Julia, przyjęta przez Alicję i Piotra w wieku sześciu miesięcy. Patrzyłam na papier, jakby był w obcym języku.

– Tato... – powiedziałam, stając w progu kuchni. – Czy ja... jestem adoptowana?

Ojciec spojrzał na mnie bez słowa, po czym skinął głową.

– Wiedziałaś?

– Mama nie chciała, żebyś się dowiedziała. Bała się, że cię to zrani. Ja... po prostu się zgodziłem.

– Więc przez całe życie mnie okłamywaliście? – głos mi się załamał.

– To nie tak, Julia... Chcieliśmy cię kochać jak własne dziecko. I kochaliśmy – jego głos był cichy, jakby mówił do siebie.

Wróciłam do pokoju, trzymając list jak coś, co może eksplodować. Zawsze czułam, że coś jest między nami nie tak. Mama była surowa, czasem chłodna. A ja... nie pasowałam. I teraz już wiedziałam dlaczego.

Ciotka powiedziała za dużo

Po kilku dniach milczenia postanowiłam pojechać do cioci Ireny. Była starszą siostrą mamy, zawsze trochę na uboczu, ale to z nią najłatwiej mi się rozmawiało. Może dlatego, że nie udawała, że wszystko jest w porządku, kiedy nie było. Zaparzyła herbatę, postawiła przede mną talerzyk z kruchymi ciasteczkami i spojrzała uważnie.

– Jesteś blada. Coś się stało?

– Znalazłam akt adopcji. I list. Ale jeszcze go nie przeczytałam.

Zbladła. Odstawiła filiżankę i zacisnęła usta.

– Wiedziałaś? – zapytałam.

– Tak – odparła po chwili. – Ale to była decyzja Alicji. Ja... nie mogłam nic zrobić.

– A coś jeszcze powinnam wiedzieć?

Zawahała się. Widziałam, jak wewnętrzna walka rozgrywa się na jej twarzy. W końcu westchnęła.

– Masz siostrę.

Zamarłam.

– Co?

– Marta. Urodziła się, kiedy Alicja była jeszcze bardzo młoda. Nie miała pieniędzy, nie miała wsparcia. Oddała ją do rodziny zastępczej. Później, kiedy poznała Piotra, adoptowali ciebie.

– I nikt nie pomyślał, żeby mi powiedzieć?

– To była trauma dla Alicji. Nie umiała sobie wybaczyć. Myślała, że tak będzie lepiej.

– Dla kogo? Dla niej?

Dla was wszystkich.

– A Marta? Ona wie, że istnieję?

– Myślę, że tak. Ale nigdy się nie kontaktowała.

Wstałam gwałtownie. Powietrze nagle zrobiło się ciężkie. Miałam siostrę. Ktoś istniał, ktoś, kto powinien być częścią mojego życia, ale został z niego wymazany.

Pierwsze spotkanie z Martą

Znalazłam ją po godzinie scrollowania Facebooka. Marta M. – jej profil był półotwarty, zdjęcia rzadsze niż u większości, ale jedno mnie zatrzymało. Twarz. Ostrzejsza, jakby zacięta. W tle graffiti, pies, papieros w dłoni. Napisałam wiadomość, najprościej jak umiałam: „Jestem Julia. Myślę, że jesteśmy siostrami. Chciałabym się z tobą spotkać”.

Odpisała dopiero następnego dnia: „Spotkajmy się. Ale nie oczekuj za dużo.” Umówiłyśmy się w kawiarni na obrzeżach miasta, tej z betonowym wnętrzem i industrialnymi żarówkami. Przyszła punktualnie, w skórzanej kurtce, z włosami spiętymi w wysoki kok. Usiadła naprzeciwko mnie bez słowa, patrząc uważnie.

No to... jesteś tą drugą – rzuciła, zerkając na moją filiżankę.

– Nie wiedziałam, że istniałaś. Dopiero teraz się dowiedziałam.

– A ja wiedziałam. Wiedziałam, że matka oddała mnie, a potem sobie znalazła nową córeczkę.

– Ja nie miałam z tym nic wspólnego...

Ale miałaś wszystko, prawda? Dom, rodzinę, edukację, wakacje. Ja miałam domy dziecka i ludzi, którzy tylko czekali, aż zrobię coś źle.

Chciałam coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale nie potrafiłam. Miała rację.

– Ty dostałaś wszystko, ja nic – powiedziała zimno. – I teraz co? Chcesz się pogodzić? Zrobić z tego ckliwą historię o siostrach?

– Chciałam cię tylko poznać.

– No to już poznałaś.

Wstała i wyszła, zostawiając mnie z sercem ściśniętym jak pięść. To nie miało nic wspólnego z tym, co sobie wyobrażałam.

Pora zagłębić się w przeszłość

Trzy dni trzymałam list w szufladzie. Bałam się, że po jego przeczytaniu już nic nie będzie takie samo. Ale przecież już nie było. Marta istniała. Była prawdziwa, z krwi i kości, z bólem, który nosiła w sobie jak bliznę. W końcu, w sobotni wieczór, usiadłam na łóżku i rozłożyłam kartkę.

Julio, jeśli czytasz ten list, to znaczy, że mnie już nie ma. Wiem, że to, co ci powiem, może cię zranić, ale nie mogę odejść, nie zostawiając ci prawdy. Kiedy miałam dziewiętnaście lat, urodziłam Martę. Byłam sama, przerażona, bez wsparcia. Oddałam ją, nie dlatego, że jej nie chciałam, ale dlatego, że myślałam, że będzie miała lepiej. Myliłam się.

Zatrzymałam się, a łzy zaczęły kapać mi na papier.

Potem poznałam Piotra. Adoptowaliśmy cię i kochaliśmy jak własną córkę. Ale nigdy nie zapomniałam o Marcie. Każdego dnia myślałam o niej, a jednocześnie bałam się ci o niej powiedzieć. Przepraszam. Za wszystko. Kocham cię, choć nie jestem matką, która na to zasługuje.

Złożyłam list i przez chwilę po prostu siedziałam w ciszy. W głowie kłębiły się obrazy – mama w kuchni, jak poprawia fartuch, jej chłodne uściski, spojrzenia, których wtedy nie rozumiałam. Czy nosiła w sobie ten ból przez całe życie? Nie umiałam jej nienawidzić. Ale nie umiałam też zrozumieć. Jak można pogodzić się z tym, że miłość idzie w parze z tak wielkim sekretem?

Drugie spotkanie z Martą

Ponownie zaproponowałam spotkanie. Napisałam do Marty wiadomość, szczerze: Nie wiem, czy chcesz mnie jeszcze widzieć. Przeczytałam list mamy. Chciałabym z tobą porozmawiać, jeśli dasz mi szansę”. Odpisała krótko: „Spotkajmy się. Ostatni raz”.

Usiadłyśmy w tej samej kawiarni, co poprzednio. Marta wyglądała inaczej – zmęczona, jakby od miesięcy nie spała. Ale jej oczy nadal miały ten sam wyraz – twardy, czujny.

– Przeczytałam list – zaczęłam. – Nie wiem, czy to cię obchodzi, ale... mama naprawdę cierpiała.

– Cierpiała? – zaśmiała się krótko. – Cierpienie jest wtedy, kiedy ktoś oddaje cię dalej. Kiedy musisz pilnować, żeby nie płakać, bo wtedy nie będą cię chcieli.

– Wiem, że to niewiele zmienia, ale chciałam wiedzieć, kim jesteś. Chociaż tyle ci jestem winna.

– Nie jesteś mi nic winna. I nie chcę twojej litości.

– To nie litość. To próba zrozumienia.

Marta długo milczała. Potem sięgnęła po swoją kawę, oparła się o krzesło.

– Nie chcę siostry z litości. Ale chcę znać prawdę. Nie interesuje mnie lukrowana wersja. Chcę wiedzieć dlaczego. Chcę poznać wszystko, co odebrano mi przez czyjeś decyzje.

– Ja też. I nie wiem, co z tym zrobimy. Ale może... możemy zacząć od tego, co wiemy.

– Może.

Nie uśmiechnęła się, ale jej spojrzenie było trochę mniej twarde. To nie był początek bliskości. Ale może początek końca milczenia.

Chcę poznać moją siostrę

Wieczorem siedziałam sama w mieszkaniu, w blasku ciepłego światła lampki. Kot spał zwinięty na moich kolanach, a ja patrzyłam na pustą stronę nowego zeszytu. Po raz pierwszy od śmierci mamy czułam potrzebę, żeby coś zapisać. Nie dla nikogo, tylko dla siebie. Zaczęłam pisać dziennik. Nie o faktach, ale o tym, co czułam – złość, smutek, wdzięczność, zamęt. Wszystko mieszało się jak fale na wzburzonym morzu.

Odnalezienie Marty nie było końcem tej historii. Było początkiem nowej – nie wiadomo, jakiej. Może nigdy nie zostaniemy siostrami w pełnym tego słowa znaczeniu. Może kontakt się urwie, może zostanie. Ale coś się we mnie zmieniło. Już nie byłam tą samą Julią, która sprzątała rzeczy mamy w uporządkowanym geście zamykania rozdziału. Ten rozdział nigdy się nie zamknie.

Czasem wracam do listu mamy. Do słów: „Kocham cię, choć nie jestem matką, która na to zasługuje”. Nie wiem, czy zasługiwała. Ale wiem, że próbowała. I że jej ból był prawdziwy. Tak samo jak ból Marty. I mój. Tożsamość nie jest czymś, co dostajemy raz na zawsze. Czasem trzeba ją odkopać, złożyć na nowo, z elementów, które ktoś przed nami ukrył. I może to boli, ale dopiero wtedy możemy naprawdę zrozumieć, kim jesteśmy.

Zamknęłam zeszyt i spojrzałam przez okno. W oddali świeciło się okno w bloku naprzeciwko. Może tam, w którymś z mieszkań, ktoś właśnie przeżywał coś podobnego. Może nie jestem w tym sama. Może właśnie o to chodzi – żeby w końcu przestać być sama.

Julia, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama