Reklama

Nigdy nie uważałem się za człowieka, któremu w życiu szczególnie sprzyja szczęście. Raczej szedłem do przodu dzięki pracy i cierpliwości. Ja i Agnieszka – świeżo po ślubie, jeszcze niemal pachniały w mieszkaniu kwiaty od weselnych gości – marzyliśmy o tym, żeby zacząć normalne, spokojne życie. Własne cztery kąty, może jakaś podróż, żeby odetchnąć po miesiącach przygotowań, kredyt, który w końcu nie będzie nas gnieść. Nic wielkiego, nic ponad siły.

Pamiętam ten dzień do dziś. Siedzieliśmy na kanapie, popołudnie jak każde inne, a ja z czystej przekory sprawdziłem kupon loterii, który kupiłem wcześniej „dla żartu”. Kiedy zobaczyłem liczby, przez chwilę miałem wrażenie, że to pomyłka. Wbiłem wzrok w ekran telefonu, przetarłem oczy, a potem…

– Aga… chodź tu szybko – wyszeptałem, czując, jak serce wali mi jak młot.

Ona podeszła, spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Co się stało? Wyglądasz, jakbyś ducha zobaczył.

Wygraliśmy – głos mi zadrżał. – Wygraliśmy, naprawdę!

Z początku śmialiśmy się jak dzieci, tańczyliśmy po pokoju, oblewając się winem, które zostało jeszcze po weselu. W głowie kręciły się plany: podróż do Włoch, nasze mieszkanie urządzone po swojemu, bez wiecznego pożyczania od banku, bez patrzenia na każdą złotówkę.

– Kamil, to znak. Zaczynamy nowe życie – mówiła Agnieszka z oczami pełnymi łez.

Tylko gdzieś w głębi mnie pojawiło się ciche ukłucie. Nie wiedziałem jeszcze dlaczego, ale miałem wrażenie, że pieniądze mogą nam nie dać szczęścia, a raczej wystawią na próbę. Spojrzałem wtedy na Agnieszkę i postanowiłem wyrzucić tę myśl z głowy. Bo przecież… co mogłoby pójść źle?

Zaczęły się pierwsze prośby

Na początku wszyscy gratulowali nam wygranej. Telefon Agnieszki nie milkł – ciotki, kuzynki, znajomi z pracy. Jedni z czystej ciekawości, inni już z nutą zazdrości. Ja starałem się to ignorować, ale czułem, że coś wisi w powietrzu.

Kilka dni później usiedliśmy z teściami przy niedzielnym obiedzie. Rosół parował, a teściowa z uśmiechem, który był zbyt szeroki, by wydawał się naturalny, zaczęła rozmowę.

– No, dzieci, szczęście wam dopisało – spojrzała na nas wymownie. – Teraz to już naprawdę możecie sobie pozwolić na wiele rzeczy.

– Tak, będziemy mogli w końcu kupić własne mieszkanie – odezwała się Agnieszka z entuzjazmem.

– Oczywiście, oczywiście… – wtrącił jej ojciec. – Ale pomyślcie też o rodzinie. Nam brakuje niewiele, żeby dokończyć dom. Sto tysięcy i wszystko będzie gotowe. Dla was to teraz przecież grosze.

Zamarłem z widelcem w dłoni. Grosze? Sto tysięcy? Z trudem przełknąłem ślinę.

– Tato, my jeszcze nawet nie wiemy dokładnie, ile nam zostanie po podatkach, opłatach… – próbowałem tłumaczyć.

– Oj, Kamilu, nie przesadzaj – przerwała teściowa, gładząc córkę po ręce. – Rodzina jest najważniejsza. A przecież myśmy wam zawsze pomagali…

Agnieszka spuściła wzrok. Zobaczyłem, jak jej dłoń drży pod stołem. Milczała, ale jej oczy mówiły wszystko – była rozdarta.

Kiedy wracaliśmy do domu, wreszcie wybuchnąłem.

– Aga, oni chcą nas kupić! Nawet nie zdążyliśmy pomyśleć o sobie, a oni już liczą nasze pieniądze!

– Ale to moi rodzice… – szepnęła. – Oni naprawdę potrzebują…

– A my co? My nie potrzebujemy własnego życia? – podniosłem głos bardziej, niż chciałem.

Usiedliśmy w milczeniu. Ona wpatrzona w okno, ja zaciskając pięści. Wtedy zrozumiałem, że nasza wygrana już zaczęła nas dzielić.

Pojawiła się i reszta

Nie minął tydzień, a zadzwonił mój brat Marek. Zawsze miał głowę pełną pomysłów, ale nigdy mu nic nie wychodziło – wieczne zmiany pracy, niedokończone interesy, jakieś plany, które kończyły się długami. Gdy tylko usłyszałem jego podekscytowany głos w słuchawce, wiedziałem, dokąd to zmierza.

– Kamil, musimy pogadać. Mam genialny pomysł na biznes, tylko brakuje mi kapitału. Spotkajmy się jutro.

Zgodziłem się, choć w duchu czułem, że ta rozmowa nie skończy się dobrze. Marek przyszedł do nas z teczką pełną kartek i rysunków.

– Słuchaj, otwieramy firmę transportową. Samochody już prawie załatwione, potrzebne jest tylko dwieście tysięcy. Za pół roku będziesz miał zwrot i jeszcze udział w zyskach. To pewniak!

Popatrzyłem na niego, jakby oszalał.

– Marek, my dopiero co wygraliśmy. Chcemy najpierw poukładać swoje życie, a nie…

– No co ty gadasz?! – przerwał mi ostro. – Rodzina rodzinie powinna pomagać. Co, zapomniałeś, kto ci rower pożyczał, jak byłeś dzieciakiem?

Agnieszka siedziała obok, cała spięta.

– Może nie mówmy od razu „nie” – wtrąciła. – Można by to przemyśleć…

– Nie! – walnąłem dłonią w stół. – Nie damy ci żadnych pieniędzy, Marek.

Brat poderwał się z krzesła.

– Jasne! Wygrałeś i teraz udajesz wielkiego pana! Zapomniałeś, kto tu jest twoją rodziną!

Trzasnął drzwiami, a ja zostałem z uczuciem, że właśnie straciłem brata.

– Kamil… – odezwała się cicho Agnieszka, gdy Marek już wyszedł. – Mogłeś inaczej to powiedzieć.

– A co miałem zrobić? Dać mu? Wpakować się w jego kolejne długi?

– Nie wiem… ale to teraz też mój brat… – westchnęła.

Siedziałem potem długo sam, patrząc w pusty kubek po kawie. Czułem, że wszyscy wokół widzą we mnie tylko chodzący portfel. A ja zaczynałem tracić cierpliwość.

Odwrócili się od nas

Święta zawsze były dla mnie czasem, kiedy wreszcie można było poczuć, że rodzina to siła. Pachniało barszczem, śmiechy dzieci odbijały się echem od ścian, a dorośli przekomarzali się przy stole. W tym roku po raz pierwszy poczułem, że siedzimy w zupełnie innym świecie.

Zaraz po życzeniach zapadła cisza. Nikt się nie śmiał, nikt nie zagadywał. Wszyscy patrzyli na nas z chłodem, jakbyśmy byli obcymi ludźmi.

– To niesamowite, że można wygrać tyle pieniędzy – odezwała się w końcu ciotka, kręcąc głową. – I nawet nie pomyśleć, żeby się podzielić.

– Myśleliśmy… – zacząłem, ale teść od razu mi przerwał.

– Nie, Kamil. Wy nic nie myśleliście. Wy macie, a my się dla was nie liczymy.

Agnieszka zaczerwieniła się i spuściła wzrok.

– Tato, mamo, proszę… – próbowała, ale matka machnęła ręką.

Skoro pieniądze są ważniejsze od rodziny, to nie mamy o czym rozmawiać.

Wszyscy zaczęli wymieniać między sobą uwagi, jakbyśmy siedzieli przy stole, a zarazem byli przezroczystymi duchami. „Oni już się od nas odwrócili”, „Pieniądze uderzyły im do głowy”, „Zawsze myśleli tylko o sobie”… Te słowa uderzały jak noże.

Spróbowałem jeszcze raz:

– To nie tak, chcemy tylko…

– Daj spokój – syknął Marek z końca stołu. – Teraz to już za późno.

Poczułem, jakby całe powietrze uciekło z pokoju. Agnieszka siedziała obok mnie i nagle zobaczyłem łzy płynące jej po policzkach. Szepnęła tak cicho, że chyba tylko ja to usłyszałem:

Straciliśmy wszystkich…

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Milczałem, patrząc na migocące światełka choinki, które nagle wydały mi się sztuczne i zimne. W głowie miałem jedną myśl: pieniądze nie kupiły nam szczęścia, tylko pokazały, jak kruche były więzi, które wydawały się nierozerwalne. Wyszliśmy.

Pieniądze się rozeszły

Na początku wydawało się, że wszystko mamy pod kontrolą. Kupiliśmy mieszkanie – nasze własne, bez kredytu, w którym wreszcie czuliśmy się u siebie. Potem wyjazd do Włoch, dwa tygodnie słońca, wina i pizzy, o których marzyliśmy od lat. Agnieszka chodziła po sklepach z uśmiechem, jakiego dawno u niej nie widziałem. A ja, zamiast liczyć każdy rachunek, płaciłem bez wahania.

Ale czas mijał, a konto topniało szybciej, niż przewidywałem. Remont pochłonął znacznie więcej, niż zakładał kosztorys. Nowe sprzęty, dekoracje, meble – wszystko „na lata”, więc przecież trzeba wybrać najlepsze. Do tego znajomy przekonał mnie do inwestycji w jakieś akcje, które miały przynieść zysk. Zamiast tego straciliśmy kilkadziesiąt tysięcy.

Któregoś wieczoru usiedliśmy nad wydrukiem z banku.

Zostało nam tylko tyle? – zapytała Agnieszka z niedowierzaniem.

– Tak – westchnąłem. – Myślałem, że starczy na dłużej.

Teraz zostaliśmy i bez rodziny, i bez pieniędzy – syknęła, a w jej głosie brzmiała złość. – Może gdybyś nie był taki twardy wobec moich rodziców, teraz mielibyśmy przynajmniej ich wsparcie!

Spojrzałem na nią ciężko.

– Uważasz, że gdybyśmy rozdali wszystko, byłoby lepiej? Nie widzisz, że oni tylko czekali, żeby nas ogołocić?

– Ale przynajmniej byśmy nie byli sami! – krzyknęła, a łzy zalały jej twarz.

Nie odpowiedziałem. Siedziałem w ciszy, patrząc na tabelki pełne czerwonych minusów. Wszystko, co miało być początkiem nowego życia, rozmywało się w dłoniach.

Tamtej nocy długo nie mogłem zasnąć. Wspominałem moment, kiedy trzymałem kupon loterii w dłoni i czułem, że złapałem szczęście. Teraz zamiast radości czułem pustkę. Może pieniądze nigdy nie miały być dla nas – może były tylko próbą, której nie potrafiliśmy przejść.

Powiedzieliśmy sobie za dużo

Atmosfera w domu gęstniała z dnia na dzień. Kłóciliśmy się o drobiazgi – rachunki, zakupy, nawet o to, kto wyrzuci śmieci. Wiedziałem jednak, że prawdziwy powód tkwił głębiej: nasze małżeństwo nie uniosło ciężaru wygranej.

Pewnego wieczoru, kiedy wróciłem późno z pracy dorywczej, którą podjąłem, żeby ratować budżet, Agnieszka czekała na mnie w kuchni. Stała z założonymi rękami, w oczach miała coś między gniewem a bezradnością.

– Kamil, powiedz mi szczerze – zaczęła. – Po co nam była ta wygrana?

– Myślałem, że da nam wolność – odpowiedziałem zmęczonym głosem.

– Wolność? – prychnęła. – Ona tylko odebrała nam wszystko. Rodzinę, spokój… nawet siebie nawzajem.

Zacisnąłem dłonie na krześle.

Ty byłaś zbyt miękka wobec nich wszystkich! Dla ciebie liczyły się ich potrzeby, nie nasze!

– A ty byłeś zbyt twardy! – krzyknęła. – Zawsze na „nie”, zawsze zamknięty. Może gdybyś okazał choć trochę serca, to…

Urwała, ale wiedziałem, co chciała powiedzieć. Że to ja zniszczyłem jej relacje z rodzicami, że przez moje decyzje została bez wsparcia.

– Może wcale nie powinniśmy byli wygrać tych pieniędzy – wyszeptała. – Może los dał nam coś, czego nie potrafiliśmy udźwignąć.

Słowa zawisły w powietrzu jak wyrok. Chciałem jej odpowiedzieć, ale zabrakło mi głosu. Wstałem i wyszedłem. Musiałem odetchnąć.

Spacerowałem długo pustymi ulicami. Światła latarni odbijały się w kałużach, a ja czułem, że jestem zupełnie sam. Myślałem o tym, jak bardzo ironiczny bywa los – dał nam fortunę, a w zamian odebrał wszystko, co naprawdę się liczyło.

Wracałem do domu powoli, z ciężkim sercem, nie wiedząc, czy jest jeszcze coś, co można uratować.

Pieniądze nas zniszczyły

Siedziałem przy stole, patrząc na pustą filiżankę po kawie. Cisza w mieszkaniu była gęsta i obca. Agnieszka krzątała się po kuchni bez słowa – jakbyśmy byli dwojgiem nieznajomych pod jednym dachem.

– Aga… – odezwałem się w końcu, a mój głos zabrzmiał chrapliwie. – Wiesz, ja ciągle myślę, że te pieniądze miały nam dać wolność.

– A dały nam tylko samotność – przerwała, nie patrząc na mnie.

Przytaknąłem w milczeniu. Wiedziałem, że ma rację. To, co miało być naszym nowym życiem, okazało się początkiem końca. Rodzina odwróciła się od nas, znajomi zniknęli. Zostały wspomnienia pierwszej euforii i rachunki, które przypominały o naszej lekkomyślności.

Może powinniśmy się rozstać – powiedziała nagle Agnieszka, cicho, ale wyraźnie. – Może każdy z nas powinien spróbować od nowa.

Słowa zawisły w powietrzu jak ostry nóż. Nie odpowiedziałem od razu. Patrzyłem na nią długo, próbując zrozumieć, czy to jeszcze groźba, czy już decyzja.

– Nie wiem, Aga… – odparłem w końcu. – Nie wiem, czy coś jeszcze zostało.

Zapadła cisza. Ona usiadła naprzeciwko mnie, położyła dłonie na stole, ale ani razu nie sięgnęła po moją.

Zrozumiałem wtedy coś, czego bałem się nazwać. Największą przegraną wcale nie były te pieniądze. To my sami – bo nie potrafiliśmy ich udźwignąć, bo pozwoliliśmy, by zniszczyły w nas to, co kiedyś było najsilniejsze.

Spojrzałem w jej oczy. Zobaczyłem w nich zmęczenie, żal i coś jeszcze – pustkę. I wiedziałem, że nawet jeśli zostaniemy razem, to już nigdy nie będziemy tacy sami.

Pieniądze przyszły i odeszły. A wraz z nimi ludzie, marzenia i bliskość. Została tylko cisza i świadomość, że wygraliśmy coś, co ostatecznie kosztowało nas wszystko.

Kamil, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama